Dodany: 18.11.2013 15:40|Autor: AnnRK

Tajemniczy obraz Picassa


Temat powieści: zaginiony obraz Picassa.
Miejsce akcji: Katalonia.
Gatunek książki: sensacyjno-przygodowa.
Stopień mojego zainteresowania: ogromny.


Uwielbiam takie historie, które zmuszają bohaterów do grzebania w przeszłości, odkrywania tajemnic, węszenia w antykwariatach, starych willach, piwnicach, strychach, podziemiach. Czytania rękopisów, odnajdywania zaginionych dzieł sztuki, rozwiązywania zagadek, zapełniania białych plam w życiorysach intrygujących postaci, spotykania nietuzinkowych osób, wyciągania informacji, podróżowania, podejmowania ryzyka, odczytywania symboli, składania w spójną całość pozornie niepasujących do siebie elementów. Cóż, kiedyś zaczytywałam się w przygodach Pana Samochodzika, teraz podobnych emocji zdarza mi się szukać w literaturze dla nieco starszych czytelników.

"Sekret Picassa" Francesca Mirallesa ogromnie mnie zaintrygował z powodów, które wymieniłam na początku. Oto trzymałam w ręce historię zaginionego obrazu mistrza Pabla Picassa, dzieła, którego istnienie nie jest do końca pewne, ale jeśli ktoś zdoła je potwierdzić, jeśli zdoła obraz odnaleźć, warta fortunę praca znanego malarza zapewni jego nowemu właścicielowi dostatnie życie. I jego potomkom też. I potomkom potomków.

Spodziewałam się nastroju tajemnicy, interesującego śledztwa pełnego nagłych zwrotów akcji. Niebezpieczeństwa czyhającego na bohatera z każdej strony, wszak gra toczy się o wysoką stawkę. Miało być zagadkowo i nastrojowo. Słoneczna Katalonia miała stanowić, tak sobie wyobrażałam, doskonały kontrast dla mrocznej akcji. Oczekiwałam wielu wątków, które zgrabnie się ze sobą plącząc, prowadziłyby do zaskakującego finału. Mając w pamięci wspaniałą "Szachownicę flamandzką", powieść trzymającą w napięciu od pierwszej do ostatniej strony, dopracowaną, zaskakującą, którą czytałam prawie do rana, nie chcąc przerywać lektury choćby na chwilę, liczyłam na podobne emocje. Niestety Francesc Miralles to nie Arturo Pérez-Reverte, a "Sekret Picassa" to nie "Szachownica flamandzka".

Już gdy zobaczyłam format książki, naszły mnie wątpliwości. Niespełna dwieście stron przeznaczonych na tak pasjonująca historię, jak grzebanie w przeszłości jednego z prekursorów kubizmu? Pomyślałam jednak, że Simon Beckett też nie musi wypuszczać w świat cegieł na miarę tych stworzonych przez Stiega Larssona, by wbić mnie w fotel, a gdybym miała dobierać książki pod względem ich rozmiarów, nigdy bym się nie popłakała nad "Oskarem i panią Różą" Érica-Emmanuela Schmitta ani nie rozpoczęła przygody z cyklem "Zawrocie" Hanny Kowalewskiej. Niestety, tym razem moje przypuszczenia były słuszne, a "Sekret Picassa" okazał się wielkim zawodem.

Głównym bohaterem powieści jest Leo Vidal, barceloński dziennikarz śledczy. To do niego zgłasza się pewien marszand sztuki z niezwykłą propozycją: "Pana zadaniem jest zlokalizowanie obrazu Picassa, o którym istnieją wzmianki, ale którego nikt nigdy nie widział. Jest jedną wielką tajemnicą"[1]. Zanim Vidal usłyszał powyższe słowa, musiał uzbroić się w cierpliwość. Marszand Steiner nie chciał podać szczegółów, dopóki dziennikarz nie zgodzi się na przyjęcie oferty. Dziennikarz ani myślał się zgadzać, dopóki nie dowie się, o co chodzi. Ot, zaklęty krąg. Na szczęście lub nieszczęście, akurat w tym momencie do Vidala zadzwoniła jego córka, rzucając do słuchawki tekst: "Wpakowałam się w niezły bigos, tato"[2].

Bigos ten wymagał zdobycia pieniędzy, a tak się radośnie złożyło, że Steiner za przyjęcie zlecenia proponował niezłą sumkę. Na dodatek bez trudu zgodził się na wypłacenie dziesięciu dniówek (na znalezienie obrazu Vidal miał siedem), tak więc w końcu, na dwudziestej szóstej stronie (bez trudu policzycie, ile zostało na samo śledztwo) dowiadujemy się, o co chodzi i ruszamy z kopyta, by odnaleźć tajemnicze płótno.

Podobno Picasso powiedział kiedyś: "należy mieć pojęcie o swoich planach, chociaż lepiej, żeby było ono mgliste. Gdyby każdy wiedział dokładnie, co będzie robił, po co miałby to robić?"[3] Vidal pojęcie ma bardzo mgliste, ale nie brak mu szczęścia do spotykania różnych osób, które odwalają za niego większość roboty. Sam dziennikarz pałęta się to tu, to tam, sprawiając wrażenie, że jednak wie, co robi. Osobiście widziałabym go raczej jako piszącego teksty dla tabloidów niż jako dziennikarza-śledczego. Choć by wpaść na trop jakiejś plotki z życia gwiazd, również trzeba się wykazać sprytem, więc mogłoby się okazać, że i tego typu zadanie przerasta naszego detektywa. W tym momencie na myśl przyszedł mi inny hiszpański pisarz, który to niepozbieranie głównego bohatera umiałby doskonale wykorzystać. Eduardo Mendoza, autor m.in. cyklu przygód detektywa-lumpa, wie, jak sprzedać czytelnikowi nawet najbardziej zakręconą historię, a jego bohater wcale nie musi być inteligentnym, wysportowanym łamaczem niewieścich serc i przestępczych kości, by potrafił zaintrygować.

W "Sekrecie Picassa" dzieje się sporo, a jednak wieje nudą. Zbyt wiele zdarzeń i zbiegów okoliczności jest na tyle nieprawdopodobne, że gdy się je wszystkie poupycha w tak krótkim tekście, zaczyna on przypominać telenowelę nie najwyższych lotów. O atmosferze tajemnicy można zapomnieć. W tej powieści nie ma elementów budujących nastrój, opisy są mało ciekawe, a dialogi sztuczne. Brak tu prób pogłębienia postaci bohaterów, oni po prostu są: idą, jadą, rozmawiają, uciekają, mają kaca, biorą prysznic. Emocji w tym wszystkim żadnych. Vidal co prawda spotyka potencjalnie ciekawe osoby, ale nawet uzbrojona niebieskowłosa nastolatka czy pachnąca drogimi perfumami ciężarna bez grosza przy duszy, która w środku nocy szuka u dziennikarza schronienia, opisane są mało ciekawie.

Nie ma więc ani ciekawych opisów (czy to postaci, czy miejsc - a szkoda, bo chętnie poczytałabym więcej o wyspie Buda i malowniczej Horcie de Sant Joan), ani nastroju. Język prosty, co przy wartkiej akcji mogłoby być atutem, ale nie jest; być może taki język sprawdziłby się w bardziej rozbudowanej powieści. "Sekret Picassa" czyta się szybko, a przy tym bez zainteresowania, nic nie zostaje w pamięci. Naiwna fabuła to jej kolejny minus. Gdy tylko wyobraziłam sobie, co mógłby z takiego materiału stworzyć wcześniej wspomniany Arturo Pérez-Reverte, tylko zgrzytałam zębami ze złości. To mogłaby być naprawdę dobra powieść, tajemnicza, pełna niebezpieczeństw, z licznymi nawiązaniami do sztuki, z wątkiem nie tylko sensacyjno-przygodowym (który sama chętnie widziałabym raczej jako kryminalno-przygodowy), ale także zawierającym mnóstwo ciekawie podanych informacji na temat Picassa. Próby przybliżenia sylwetki malarza to, oprócz samego pomysłu na fabułę, jedyne plusy tej powieści, aczkolwiek i one pozostawiają pewien niedosyt.

Podejrzewam, że moje pierwsze spotkanie z twórczością Mirallesa będzie zarazem spotkaniem ostatnim. Nic tak nie boli czytelnika, jak spłycenie fascynującego tematu, zmarnowany pomysł i rozczarowanie książką, która z założenia miała być fascynującą lekturą. Tymczasem w tej powieści nie ma ani klimatu bajecznej Katalonii, ani nastroju tajemnicy, zazwyczaj towarzyszącego tego typu śledztwom. Autor nie szczędził licznych wtrąceń odbiegających od głównego tematu, które w rozbudowanej powieści byłyby ciekawymi wątkami pobocznymi, w tej zaś jedynie odwracały uwagę od głównego, choć opisanego "po łebkach", wątku.

W "Uwagach od Autora" Miralles pisze: "Ten, kto trzyma w rękach niniejszą książkę, jest moim prawdziwym szefem i moją największą ambicją jest, żeby ta książka, którą za chwilę zamkniesz, nie rozczarowała cię"[4].

Lo siento.



---
[1] Francesc Miralles, "Sekret Picassa", przeł. Karolina Jaszecka, wyd. Bellona, 2013, s. 26.
[2] Tamże, s. 24.
[3] Tamże, s. 86.
[4] Tamże, s. 193.


[Recenzję wcześniej opublikowałam na moim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 706
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: