Dodany: 22.11.2013 20:26|Autor: jolietjakeblues

T-shirt


Błąd, błąd, błąd! Niewiara, snobizm… Nie chciało mi się. Kupiłem, bo uważałem, że trzeba było, „Balladyny i romanse”. Stoją na półce. „Ości” też by sobie tak stały. Do mojej, a może i Karpowicza, emerytury. Bo jakże zabrać się za czytanie Karpowicza po Myśliwskim, Rylskim, „Drwalu” Witkowskiego i Krajewskim? Pewnie żadnych tam wysublimowanych ścieżek historii Polski, psychiki, karkołomnych wycieczek po naturze ludzkiej, traumatycznych wspomnień. Żadnej też rozrywki i cynizmu, ironii, kryminału mrożącego krew w żyłach. A w księgarniach już nowy Myśliwski, Krajewski, Cegielski. Czyli straciłem szansę, okazję. Czas na czytanie Karpowicza umknął, skończył się. Gdyby nie snobizm. Och, piękne, urocze, wredne cechy człowiecze. Zwyciężyły. Ktoś mnie znalazł, ktoś poprosił. I w ten sposób Ignacy Karpowicz dołączył do mojego małego panteonu współczesnych polskich pisarzy. Przeczytanie 469 stron poszło migiem. Żadnego narzekania na wypadające kartki, błędy w druku, zbyt białe kartki, trudności w odginaniu i za mały margines. Wydawnictwo Literackie - jak Znak, WAB, Świat Książki. Ukłony, gratulacje i takie tam. Świetnie i wszystko w porządku.

Zachwyciłem się zatem „Ośćmi”, jak swego czasu „Traktatem o łuskaniu fasoli”. Wciągnęły mnie, jak kiedyś „Warunek” Rylskiego. Czy to wystarczająca rekomendacja? A może muszę dodać, że żałowałem, iż tak szybko powieść się skończyła? Pewnie nie trzeba. Karpowicz sam sobie zbuduje pomnik. Poza tym zwykli czytelnicy nie budują pomników. Jedynie sprawiają, że pisarze mają za co żyć i mogą pisać kolejne książki w warunkach w miarę przyzwoitych, a wydawnictwa mają za co je wydawać. Środowisko krytycznoliterackie swoje, mam nadzieję, zrobi.

Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy po przeczytaniu „Ości”, to wspomnienie z tegorocznych wakacji w Kazimierzu Dolnym. W synagodze–muzeum–ośrodku kultury niepoprawnym rasowo przeglądam płyty z muzyką, książki, jady, gwiazdy i T-shirty. Wybieram najpierw gwiazdę. Będzie wisiała pod koszulką, zatem problem obyczajności nie istnieje. Proszę o koszulki. Miła pani o wyglądzie wcale nie semickim wyjmuje dwie i oglądam. Decyduję się na czarną, która reklamuje jewish.org.pl. Ze strachu nie wybieram tej z Gwiazdą Dawida, mimo że pasuje rozmiarem. Pani, zainteresowana idiotycznym w końcu wyborem, pyta. Odpowiadam, że bałbym się w takiej paradować po swoim mieście. Ona na to, że ona się nie boi i w takiej chodzi. I to jest sedno sprawy.

Mam wrażenie, że pisarz długo przymierzał koszulki. I przy wyborze kierował się nie tyle rozmiarem, co nadrukiem. Jakieś znaczenie miało z pewnością miasto, gdzie była przebieralnia, miasto, po którego ulicach będzie paradował w takowym T-shircie. Białystok? Warszawa? Nie, Białystok jednak odpada. Norbert zostawił ścianę wschodnią. Mieszka, pracuje, kocha się homo- i heteroseksualnie, ale, uwaga, z 60-latką, przyjaźni się - w Warszawie. Na dodatek z akcentem polsko-azjatyckim. Niewątpliwie Karpowicz wziął sobie bardzo do serca medialne doniesienia o białostockich awanturach. Na krańcach wschodnich jedynie się umiera. Dobrze. Tak przynajmniej myśli Krzyś.

Koszulka Karpowicza dobrana jest pod stolicę. I śmiem twierdzić, że niekoniecznie polską. Odczytuję apoteozę wielokulturowości, swobody wyborów, tolerancji przede wszystkim we własnym mieszkaniu, czyli absolutne odrzucenie dulszczyzny, wyrzucenie dywanów, żeby nie było pod co zamiatać. Szafy jednak w mieszkaniach wielkomiejskich są. Tak, Karpowicz albo ogłasza wszem wobec nową modę, albo utwierdza nas w przekonaniu, że ona istnieje, więc akceptujmy ją i nie bądźmy niehalo, albo w końcu przyklepuje stan istniejący od lat w wielkomiejskiej kulturze i obyczajowości, dokonując mniej bądź bardziej świadomego podziału (?), porównania (?) z drobnomieszczaństwem. Zatem nie ma w tychże mieszkaniach dywanów, ale są szafy. W końcu dlaczego mielibyśmy je wyrzucać razem z trupami? Dokąd byśmy wchodzili, napchawszy się xanaxem?

Wybór nadruku na koszulce mógł być całkiem inny. Problemów aż nadto. Autor mógł skierować uwagę w inne strony, wziąć się za bary z innymi kontrowersjami. Uznać, że warto omówić, pokazać, ba! może się nawet rozliczyć z relacjami społeczeństwo – Kościół, pedofilią choćby. Wybrał jednak dość delikatnie, ale niezwykle przekonująco. Powiedzmy, że włożenie owego T-shirtu nie robi wrażenia w stolicy, ale już trochę dalej od niej może narazić na oplucie czy wyzwiska. Na pobicie raczej nie.

Formuła sitcomu, telenoweli mnie nie razi. Być może dlatego, że mogę dorzucić przysłówek „trochę”. Trochę telenowela. Karpowicz sprezentował czytelnikom grupę postaci, spośród których nie da się wyłonić jednego, dwóch bohaterów. Rozdziały powieści przypominają odcinki serialu. Prostota tej formuły polega na rozwijaniu, łączeniu, lepieniu, przenikaniu, wiązaniu. Jakby lepiło się coś ze śniegu, budowało z mokrego piasku na plaży, bawiło się w tworzenie patchworku, nawet collage'u. Przedstawienie w teraźniejszości, dorzucenie rodziny, najbliższych przyjaciół, nieco wycieczek w przeszłość, ale jedynie do dzieciństwa, i powiązania, powiązania na równych, uczciwych warunkach, tworzące budowlę miejską, a nie oddzielne gospodarstwa gdzieś na Podlasiu czy w Bieszczadach. Ma to niezwykłe znaczenie. Nie czułem dzięki temu żadnej wyjątkowości, wyrzucenia poza nawias, któregokolwiek z bohaterów. Poczynając od Mai, przez Norberta, Andrzeja, Krzysia, Maxa, kończąc na Pani Cecylii, Faustynie i Juli. Wszyscy o podobnej wartości, tym samym ciężarze gatunkowym. Świat – ulica. Kraj – kamienica. To są jedynie przykłady. Tuż za rogiem jest tak samo, są tacy sami.

Niedużo jest wycieczek poza ten świat. Ale prawie każdy z bohaterów wybiera się w taką. Nie każdemu pisarz dodaje didaskalia, myśli, wewnętrzne monologi, wyobrażone dialogi, odautorskie dopowiedzenia, komentarze ilustrujące stany, uczucia, emocje, niedokonane wybory. Choćby dlatego to jedynie „trochę sitcom”. Te niteczki wycieczek w bok od głównego nurtu coś znaczą. Coś utwierdzają, przyklepują, wyjaśniają może. Z jednej strony dają pewność, że rzecz dzieje się realnie, że tak jest, że to nie żadna fantasmagoria. Z drugiej – podsycają niepewność, brak przekonania, pokazują skomplikowanie życia jako takiego, gdy trzeba spotkać matkę, ojca, spojrzeć na dzieci. Wyrwać się ze swojego świata.

Taka konstrukcja odrobinę przywołuje „Grę w klasy” Cortázara, „Życie. Instrukcję obsługi” Pereca. W myślach, monologach, czasami opisach bohaterów widzę coś ze stylu Andruchowycza, Pielewina. Szaleństwo, zagmatwanie, przybrudzenie realności i skierowanie fabuły na drogę majaków senno-farmakologicznych.

Normalność, potrzebę akceptacji (nie środowiska, lecz świata) i zrozumienie widać w pewnych nadwerężeniach, naciągnięciach, poniekąd hiperbolach. Chociażby Ninel Czeczot. Imię, nazwisko, sprawa z dzieciństwa. Dalej Norbert bez jednego włoska na ciele. Maja i jej syn. Już oni sami, bez przystawek, byliby bardzo interesujący. Jednak owe hiperbole, to, co jest wokół, swoista poświata tworzą atmosferę zrozumienia. Nie ma mowy o inności, bo inność zostaje zagrzebana już na wstępie opisu, przedstawienia postaci. Kolejne wydarzenia, cechy nie wzbudzają niczego poza potrzebą śledzenia fabuły rozwijającej się na tle współczesności. Normalna powieść obyczajowa, w której Max i inni wcale nie wydają się przerysowani.

Ubolewam nad brakiem wiedzy. Swojej. Z przykrością konstatuję, że nie wiem, a domyślanie się może wypaść jedynie śmiesznie i obnażyć moją ignorancję. Spowoduje, że będę się wstydził pomyłki. Powieść, tak przeczuwam, mnoży postaci ze współczesnego świata polityki, rozrywki, literatury. Większość czytelników zapewne to wychwyci od razu. Ja musiałbym pogrzebać w prasie, Wikipedii. Karpowicz pewnie powie, że podobieństwo do rzeczywistych postaci jedynie przypadkowe.

Cóż, T-shirt nałożony. Na szczęście już zimno i jest ukryty pod swetrem, koszulą. Książka w księgarniach, ale już nie w oknach wystawowych. Zagrożenia nie ma.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2119
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 25.11.2013 18:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Błąd, błąd, błąd! Niewiar... | jolietjakeblues
Rewelacyjna recenzja! Gdybym ja się tak potrafiła zachwycić twórczością autora, jak nią!... (bo, przyznaję, "Nowy kwiat cesarza" mnie nieco zniechęcił, a czytane później urywki z "Balladyn i romansów" nie zachęciły...)
Użytkownik: jolietjakeblues 26.11.2013 11:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Rewelacyjna recenzja! Gdy... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dot, dziękuję! Jak wiesz już, pozostałe książki Karpowicza czekają na półce. Przyjdzie czas. Ostatnio jestem między lekturami bardziej poważnymi, jak Agamben i Dickson a kioskowymi kryminałymi dla odprężenia.

Tak, zachwyciłem się. To kolejna rzecz po "Drwalu", jako nowość tytułu i autora. Oczywiście dla mnie. Poniekąd to odkrywanie świeżej polskiej literatury.

Dziękuję, że tak napisałaś o mojej recenzji. Kiedyś wymieniliśmy parę maili i trochę marudziłem, żaliłem się, wytłumaczyłem. Teraz trochę smutno. Zawsze smutno, gdy Redakcja nie doceni.

Jednak gdy zerkam, kto poleca, to ho, ho! Jestem dumny. Dziękuję i Tobie, i pozostałej, równie ważnej dla mnie, dwójce.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 26.11.2013 12:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Dot, dziękuję! Jak wiesz ... | jolietjakeblues
W ramach odkrywania polskiej literatury, to ja gorąco polecam Bator - świetna jest i w reportażu ("Japoński wachlarz"), i w beletrystyce (zwłaszcza "Piaskowa Góra" + "Chmurdalia").
Użytkownik: wwwojtusOpiekun BiblioNETki 05.05.2022 09:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Błąd, błąd, błąd! Niewiar... | jolietjakeblues
Myślę, że dobrym uzupełnieniem tej recenzji jest wywiad z autorem: www.dwutygodnik.com/artykul/4597-dobry-dzien-w-parszywym-swiecie.html
Jest między innymi wątek białostocki, jest o odniesieniach do realnych postaci i znajomych autora.
Ale uwaga - wywiad zawiera spoilery!
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: