Dodany: 30.11.2013 18:57|Autor: adas

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Trzy razy tak!
Rudnicki Janusz

3 osoby polecają ten tekst.

Nie Tak! miało być


Janusz Rudnicki jeńców nie bierze. Nigdy nie miał takiego zamiaru. Ty z kolei bierzesz jego - a może JEGO, bo w kontekście tej prozy rozważanie możliwej obecności autora to skandaliczne niedomówienie; Rudnicki jest w każdym zdaniu, w każdym słowie, topi się w literach jak narrator pierwszego z tekstów w Morzu Bałtyckim - bierzesz więc książkę do ręki i albo się zakochujesz, albo giniesz. Od słów rozhasanych, niegrzecznych, nieznośnych. Można wiele złego i dobrego powiedzieć o stylu (manierze?) Rudnickiego, ale jednego można być pewnym - nie pozostawia obojętnym.

A raczej - nie pozostawiał.

Bo chyba właśnie mu się to przydarzyło. Może to tylko jednostkowa, moja prywatna przypadłość, ale najnowszy zbiór jego tekstów (tekstów, bo to nigdy nie są tylko opowiadania) nie wywołuje wielkich emocji. Wszystko już było! - chce się zakrzyknąć, a wrzask okrasić kilkoma wulgaryzmami, które by osłabiły rozczarowanie. Tak, stary Rudnicki z pewnością by to zrobił, sam siebie by objechał z góry na dół. I nie musiałbym teraz tego czynić ja, tylko bym sobie, rozparty w fotelu lub leżąc na łóżku, przeczytał, dlaczego, do diaska (to zamiennik, w oryginale by było inne słowo, smakowite jak każdy owoc zakazany, w tym wypadku bękart nieodrodny polszczyzny), ten nowy Rudnicki potrafi być taki nudny?

Niby wszystko gra, wszystko w porządku jest. Rudnicki nadal, jak bodaj nikt inny, słowa tnie, niszczy i tworzy na nowo, układa w szeregi niespodziewane, a ostatecznie równo stojące. Nadal jest mistrzem demaskowania absurdów rzeczywistości. Czyni to w sposób przywodzący na myśl z jednej strony burleskę, z drugiej - poetykę sennego koszmaru. Małe pułapki dnia codziennego wracają wyolbrzymione, przybierają potworną postać. Budzą coś podświadomego, wspomnienia z przeszłości, niezbyt zresztą odległej, o których chcielibyśmy zapomnieć. O tym, że się spieszyliśmy i coś zgubiliśmy, a było to tak bardzo istotne. O tym, że staliśmy jak osły przed zatrzaśniętymi drzwiami, bo wyszliśmy tylko na chwilę, podlać kwiaty i teraz stoimy w szlafroku, ha - dobrze by było, żeby w szlafroku - i z lękiem nasłuchujemy kroków sąsiada. Stuk, stuk, stuk, miarowo nadchodzi ludzka gąsienica, schodek za schodkiem. Jawa to czy sen?

U Rudnickiego punktem wyjścia są z reguły właśnie tego typu sytuacje, a potem jego bohater rusza w odyseję godną jeśli nie starożytnego herosa, to przynajmniej Leopolda Blooma. I to pierwszy, podstawowy zarzut mój - ile razy można robić dokładnie to samo? Wędrować po całej Polsce i połowie Europy i pisać o tym, jak się jest rzucanym z jednego szaleństwa w drugie, a potem w trzecie, i jeszcze kolejne? No, Polska to wielki kraj i ludzie też wielcy, więc wszystko jest możliwe. Może by jednak ciekawiej było zadbać o nowy pomysł fabularny (i nie podpierać się Mamy zdaniem)? Kolejnym problemem jest nadobecność autora. Oczywiście, jednym z wyznaczników prozy Rudnickiego zawsze było zatarcie granic nie tylko między gatunkami (opowiadanie? minipowieść? esej? reportaż? wspomnienie?), ale i między pisarzem a jego dziełem, jednak tym razem któregoś, prawdziwego?, Rudnickiego jest zbyt wiele. Narzuca się czytelnikowi, jego celebryckie alianse zażenowanie budzą, nie podziw, choćby i z nutką niedowierzania.

Jeśli dotychczas malutkie tomiki Rudnickiego, choć też przecież często "składaki", mimo gatunkowej różnorodności zaskakiwały jednolitym przekazem i jednak całościową wizją świata, to tym razem ma się poczucie obcowania z czymś wymuszonym. Trzy główne teksty sprawiają wrażenie niedopracowanych. Szkoda. Tym bardziej, że przynajmniej pierwszy z nich (o tytule niecenzuralnym, więc sza), obrazujący lęk przed starością - nasz wspólny, podskórny strach społeczeństwa nasączanego kultem młodości - zasługuje na więcej. Uwagi ze strony autora.

Zbiór dopełniają krótsze formy, publikowane już chyba w komplecie na łamach czasopism. Jeden z dodatków podnosi ocenę całości dość drastycznie. "Klaus", napisany z okazji polsko-ukraińskich mistrzostw Europy w piłce nożnej, przynosi tego Rudnickiego, na którego się z nadzieją czekało. Opowiadanie o dzieciństwie, piłce nożnej i Polsce. O życiu i jego rytuałach. "Herr Rudniki" wbiega na boisko po latach, nie tak szybki jak w latach młodzieńczych, czy bardziej doświadczony?

Rzecz jasna dla fanów Rudnickiego jest to, tak czy inaczej, pozycja obowiązkowa. Dla reszty? Na własną odpowiedzialność.




(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2324
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 5
Użytkownik: nataba 04.12.2013 00:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Janusz Rudnicki jeńców ni... | adas
Oszalałam przy "Męce kartoflanej", bo to moim zdaniem mistrzostwo - Uschi, Odwiedziny. I niestety, potem tendencja spadkowa: "Śmierć czeskiego psa" jeszcze jakoś przełknięta, ale "Chodźcie, idziemy" nie do zniesienia (ale dobrnęłam). Ale wielka szkoda, bo od niektórych jego zdań można dostać gorączki. Rudnicki jest wtórny, mieli siebie w ten sam sposób, i jeśli nie znajdzie nowej formy - szybko zniknie.
Użytkownik: adas 04.12.2013 13:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Oszalałam przy "Męce kart... | nataba
Mam podobnie, choć zacząłem od "Psa" (i wsiąkłem). "Męka" jest absolutnie bezbłędna. "Chodźmy, idziemy" ma rewelacyjnie zmyłkowy tytuł (ta zbitka jest przecież poprawna, chyba) i początek jest fajny, ale potem nie ma czego zbierać. Za to krótkie teksty są chyba najdrastyczniejsze, jakie Rudnicki opublikował.

"Taki" w sumie nie są takie złe, tak teraz sobie o tym myślę, ale świeżość się ulotniła. I jakieś niedopracowane. Poza "Klausem", którego skróconą wersję można znaleźć w portalu Wyborczej.
Użytkownik: anna-sakowicz 04.12.2013 20:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Janusz Rudnicki jeńców ni... | adas
Zgadzam się, że ta książka jest słabsza niż pozostałe, ale ja nie potrafię zachować obiektywizmu wobec tego autora i pomimo lekkiego spadku formy, uwielbiam go. :)
Użytkownik: nataba 04.12.2013 22:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Zgadzam się, że ta książk... | anna-sakowicz
Też go uwielbiam. Wystarczy poczytać wywiady z nim, żeby stwierdzić, że te zdania wychodzą z jego ADHD (do którego się przyznaje z przymrużeniem oka), że to nie jest wydumane, a po prostu słowotok.

No nikt tak nie pisze i nie wywraca języka. Np. ulubione ze "Śmierci czeskiego psa":
"Usiedliśmy i nadeszło najgorsze, rozmowa, trochę po niemiecku, trochę po angielsku, parole, parole, parole, chciałem się popisać, zwrócić na siebie uwagę, powiedziałem, że to ciekawe, że w języku angielskim synonimem wzniosłości jest masło, że motyl to latające masło właśnie, a w polskim chleb, że my mówimy, na przykład, nie pochlebiaj mi, a oni don't butter me up (...)". Jak nie zachwyca, skoro zachwyca? Zachwyca!

Widziałam zdjęcie z zeszłorocznych Targów Książek w Warszawie. Rudnicki w koszulce z napisem: "Człowiek chory na siebie". Trudno o lepsze skwitowanie. Oczywiście nie w pejoratywnym znaczeniu.
Czekam na formę, którą miał w "Męce kartoflanej", bo umarłam przy Panustanisławie, Uschi, scenie z zegarem (to jeszcze w Niemczech) czy też przy tym, co się działo, gdy siedział na wózku inwalidzkim u fryzjera. Dużo: ach!




Użytkownik: anna-sakowicz 07.12.2013 16:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Też go uwielbiam. Wystarc... | nataba
I scena przy windzie. Tylko nie pamiętam, czy to było w "Męce..." :)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: