Z wiatrem historii
„Pochłonie nas historia. Młodych dwudziestoletnich chłopców. Nie będziemy Mochnackimi, Mickiewiczami, Norwidami swojej epoki. Mogliśmy być Rimbaudami. Ale odrzuciliśmy to, bo szliśmy gdzie indziej”[1].
Budzę się o szarym świcie, słońce przedziera się przez ciężkie kotary chmur. Słyszę, jak za oknem zawodzi ponuro wiatr polskiego przedwiośnia. Jest silny i mocuje się z gałęziami drzew. Wtedy przypominam sobie te słowa. Czy to wiatr historii pochłonął „Pamiętnik” A. Trzebińskiego?
Najpierw zapomnienie, później legenda. Byli młodzi, odważni i umierali za ojczyznę. Zamiast uczyć się żyć, uczyli się umierać. Pokolenie Kolumbów. Przecież wśród tego ogromu tragedii i łez rozgrywało się codzienne życie. Trudno w to uwierzyć. A jednak.
Na „Pamiętnik” trafiłam przypadkiem. Był jedną z pozycji, które musiałam przeczytać. Obawiałam się trochę jego lektury. Znalazłam całkiem inny obraz. Przede wszystkim drobiazgi i szczegóły życia codziennego. Listy sprawunków i podliczenia wydatków przeplatają się z relacjami ze spotkań literackich. Szczególnie mocno na tle tych pozornie błahych zapisków wybijają się refleksje młodego poety. O śmierci, odpowiedzialności i niebie.
„Ty wiesz jak męczące, pełne zła i goryczy mam życie. Jak lekko byłoby umrzeć. Jak prosto przede wszystkim. Ale raz się w to wplątałem rzuciłem wyzwanie historii, jestem w ogóle, musi po mnie zostać w niej cień, chociaż choćby cień czerwony, bardzo krwawy. Trzyma mię tylko i wyłącznie ambicja. Nie. Nie ambicja nawet – to jest jednak – duma. Pycha”[2].
Bolesne i prawdziwe wyznania. Trzebiński zapewne nie spodziewał się, że ktokolwiek je opublikuje. W „Pamiętniku” odkrywa swoją duszę i jej lęki. Najmocniej uderzył mnie wydźwięk zdania zaczynającego drugą część – „Łudzę się, że jeszcze cokolwiek zdążę”[3]. Śmierć była wszędzie i nikogo już nie dziwiła. Przerażająco brzmią kolejne zapiski, gdzie autor pragnie śmierci, wie, że musi umrzeć i wręcz o nią prosi.
Ale ten pamiętnik to także poezja i nastrojowe opisy – „ciemny pas ulicy po wyspiańsku[4] wygięty i pastelowy, jak te widoki na kopiec kościuszki. noc jasna od śniegu! później te drzewa nagie i dzikie i znowu biel, biel trochę niebieskawa i trochę szara – nieba warszawskiego”[5] - chwilami można aż zapomnieć, że trwa wojna.
Jest w „Pamiętniku” jakaś wiara w człowieka i w prawdę. „Kiedy wierzyć zaczynamy, że istnieje wolne i rzeczywiste sumienie w człowieku, wielka głębia dobra i zła – to wystarcza, aby uwierzyć w niebo”[6] - pisze w pewnym momencie Trzebiński. I jest to jedyna nadzieja, która rozświetla te smutne strony.
Są książki, których zapomnieć nie można, będą powracać z szumem liści, zapachem kwiatów czy strugami deszczu. Tę będę zawsze słyszeć w porywach gwałtownego wiatru, niosącego zmiany i pamięć o poległych.
---
[1] A. Trzebiński, „Pamiętnik”, w: „Kwiaty z drzew zakazanych”, wyd. Pax, Warszawa 1972. str. 199.
[2] Tamże, str. 255.
[3] Tamże, str. 186.
[4] Zachowałam oryginalną pisownię.
[5] Tamże, str. 97.
[6] Tamże, str. 285.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.