Dodany: 19.12.2013 23:58|Autor: AnnRK

Nepalska przemiana


Książka objęta patronatem BiblioNETki.


O podróży dookoła świata marzy niejeden z nas. Czasy się zmieniły, możliwości jest coraz więcej, a historie takich osób, jak Kinga Choszcz i Radosław Siuda czy Magdalena i Paweł Opaska świadczą o tym, że nie jest to marzenie nierealne.

Conor Grennan, autor i zarazem bohater książki "Mali książęta", nie musi się martwić o finanse. "Wychowałem się w gospodarnej rodzinie o irlandzkich korzeniach, więc żyjąc skromnie w Pradze przez sześć lat udało mi się odłożyć większość swoich zarobków. Poza tym, byłem singlem, nie miałem kredytu do spłaty, ani planów by założyć rodzinę w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat. Postanowiłem więc - dość szybko i nierozważnie - zainwestować wszystko, co posiadałem w podróż dookoła świata"*. Conora zaskoczyła reakcja znajomych. Owszem, pomysł odważny i z pewnością takiej wyprawy można pozazdrościć, ale przyjaciele autora dalecy byli od entuzjazmu. Podróż dookoła świata wydała im się egocentryczną fanaberią, niemądrą decyzją, która nie ma w sobie nic z racjonalnego, dorosłego podejścia do życia. Ot, infantylny kaprys mężczyzny, który myśli raczej o zabawie niż zabezpieczeniu swojej przyszłości.

Pomysł udziału w wolontariacie nie wziął się więc z potrzeby serca, a z chęci zamknięcia ust znajomym. Niby ważne jest, by pomagać, motywy są już mniej istotne, a jednak od pierwszych stron miałam problem z polubieniem bohatera, który podjęcie pracy w charakterze wolontariusza w kraju Trzeciego Świata traktował jako usprawiedliwienie późniejszych planów. "Kto ośmieliłby się żałować mi odrobiny zabawy po dokonaniu czegoś takiego? W razie prób krytyki mojej podróży, miałem przygotowany plan obrony w stylu: »Mamo, nie spodziewałem się po tobie braku empatii dla biednych sierot«. Wypowiadałem słowo »sieroty« dobitnie i na tyle głośno, by ludzie znajdujący się w pobliżu dobrze je usłyszeli i nie mieli wątpliwości, jak piękne kierują mną pobudki". Po takim stwierdzeniu trudno było mi wykrzesać z siebie choć cień sympatii do Conora.

Grennan jak pomyślał, tak zrobił. Dotarł najpierw do Katmandu, gdzie wziął udział w szkoleniu dla wolontariuszy, a następnie do Godawari, gdzie mieścił się Dom Małego Księcia, dom dziecka założony przez młodą Francuzkę, Sandrę. Przebywało w nim czterech wolontariuszy i kilkanaścioro ich podopiecznych. Początki Connora nie należały do łatwych, tym bardziej że nie miał pojęcia o pracy z dziećmi. Stojąc przed furtką prowadzącą na teren należący do placówki, próbował wymienić choć jedną umiejętność, która pomogłaby mu w wypełnianiu czekających go obowiązków. "Nie mogłem wymyślić nic, oprócz zdolności podnoszenia przedmiotów z podłogi. Nie byłem w stanie przypomnieć sobie, kiedy ostatnio spędziłem czas z dziećmi, a już tym bardziej kiedy się nimi opiekowałem". Mimo jego wątpliwości, braku przygotowania, kiepskiej motywacji i wielu wpadek, dzieciaki pokochały swojego nowego "brata". On też się do nich przywiązał. Tak rozpoczęła się przemiana Conora Grennana, egoisty i lekkoducha.

W Nepalu było niespokojnie. Ogarnięty wojną domową kraj borykał się z wieloma problemami. Niejednemu głód zaglądał w oczy, a nad chłopcami wisiała groźba wcielenia do armii. Gdy do domów pukał ktoś, kto obiecywał dzieciom lepsze życie, bezpieczeństwo, wyżywienie i edukację, wielu ludzi ufnie oddawało swe pociechy i oszczędności, które miały zabezpieczyć byt synów i córek. Nie mogli przewidzieć, jak trudny los czeka dzieci, jak dalekie od rzeczywistości są wizje roztaczane przez nowego opiekuna. W ten sposób wiele rodzin zostało rozdzielonych. Rodzice stracili kontakt z potomkami, nie znali miejsca ich pobytu. Dzieci żyły w kiepskich warunkach, głodne, brudne, z przerażająco smutnymi oczami, sprzedawane były do pracy. Niektórym odbierano ostatni promyk nadziei, informując o śmierci rodziców, uświadamiając im, że na tym świecie nikt na nie nie czeka.

W przeciwieństwie do dzieciaków, którym zabrakło szczęścia, podopieczni Domu Małego Księcia mieli pewny dach nad głową, jedzenie, zajęcia lekcyjne i czas na zabawę. A jednak i oni, choć roześmiani i zawsze skorzy do wygłupów, tęsknili za domem, za rodziną.

Smutne i przerażające historie dzieci otworzyły Conorowi oczy. Podjął się niesamowitej misji, zapragnął odnaleźć ich rodziny, pomóc także innym dzieciakom, które los postawił na jego drodze. Chciał uświadomić rodzicom, na jakie niebezpieczeństwo narazili swoje pociechy, oddając je w obce ręce. Powołał do życia organizację Next Generation Nepal, która miała nie tylko powstrzymać handel nepalskimi dziećmi, ale także odwrócić skutki tego procederu. Wiązało się to z wyrzeczeniami, godzinami snucia planów, szukania sponsorów, pomocników, z dalekimi wędrówkami, gdyż do wielu miejsc można było dotrzeć jedynie per pedes. Po dawnym Conorze nie zostało śladu. Dojrzał, znalazł w życiu cel. I już nie chodziło jedynie o dobrą zabawę.

"Mali książęta" nie są książką, którą wciągnęła mnie od pierwszych stron. Trudniej mi zainteresować się historią, jeśli jej główny bohater wzbudza we mnie głównie niechęć. Czasami zbyt mi się dłużyła i tylko gdy do akcji wkraczali tytułowi mali książęta, z uśmiechem śledziłam ich harce. Nie wiem, w którym momencie coś we mnie drgnęło. Może już wtedy, gdy Grennan postanowił po raz drugi przyjechać do Nepalu? Może gdy z zapałem zaczął zbierać pieniądze - nie na spełnienie własnych zachcianek, a na pomoc dzieciom, które padły ofiarą handlarzy? A może gdy pieszo wyruszył w poszukiwaniu rodzin swoich podopiecznych? Wiem tylko tyle, że w pewnym momencie czas się zatrzymał, a ja przeniosłam się do Nepalu i przestało się liczyć wszystko inne, a postawa autora wzbudziła we mnie ogromny szacunek

Ze świadomością, że cała historia oparta jest na prawdziwych przeżyciach Conora Grennana, że "Mali książęta" to nie literacka fikcja, mocno trzymałam kciuki za sukces autora. Każda odnaleziona rodzina to czyjeś szczęście, każde odnalezione dziecko to jedno uratowane życie. Gdzieś zniknęła moja niechęć do autora, zaczęłam go szczerze podziwiać. Za siłę, determinację, odwagę. Im bliżej końca, tym więcej było we mnie emocji. Zasmuciła mnie historia osieroconego rodzeństwa, Raju i Priyi, ogromnie wzruszyła sytuacja Jagrita, który przez lata był przekonany, że jest sierotą. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co czują rodzice, którzy po latach dowiadują się, jak potoczyły się losy ich dzieci. "Widziałem, jak oczy rozpalają im się nadzieją, gdy mówiłem, że ich dzieci są bezpieczne. Widziałem, jak gasną, gdy dowiadywali się, że ich dziecko padło ofiarą handlu". Radość, nadzieja i szczęście przeplatały się ze smutkiem, strachem i poczuciem winy.

"Mali książęta" to przepiękna, emocjonująca historia. Nepalski krajobraz jest tłem, na którym dokonuje się przemiana bohatera. To także opowieść, która udowadnia, że pomoc innym potrafi uszczęśliwić bardziej, niż podróż dla własnej przyjemności, choćby była to wyprawa dookoła świata.


---
* Wszystkie użyte w tekście cytaty pochodzą z egzemplarza recenzenckiego (przed redakcją i korektą książki): Conor Grennan, "Mali książęta", przeł. Marta Kędra, wyd. Papierowy Księżyc, 2013.


[Recenzję wcześniej opublikowałam na moim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2138
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: ka.ja 07.01.2014 21:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Książka objęta patronatem... | AnnRK
Spodobało mi się to, że Connor nie udawał lepszego niż był. Przyznał się do dość głupawych pobudek do wyjazdu, do tego, że nie miał pojęcia, w co się pakuje, co robić, jak się zachować. Przyznał, że nie traktował poważnie wolontariatu póki nie poznał swoich podopiecznych i współpracowników. To zawsze lepsze, niż zgrywanie Matki Teresy z sercem gorejącym miłością do biednych nepalskich sierotek.

Książka jest wzruszająca właśnie przez autentyczność i prostotę. Bardzo amerykańska, ale w tym wypadku to wcale nie wada.
Użytkownik: AnnRK 09.01.2014 15:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Spodobało mi się to, że C... | ka.ja
Trochę tak, choć z drugiej strony - taka przemiana robi większe wrażenie na czytelniku niż "zgrywanie Matki Teresy" od początku do końca. Brzmi to tak, jakbym mu trochę nie wierzyła, ale żeby nie było - nie twierdzę, że Connor nie pisał szczerze. :)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: