Dodany: 22.01.2014 19:15|Autor: male_czarne

Książka: Czas żniw
Shannon Samantha

2 osoby polecają ten tekst.

„Czas Żniw”


W ostatnich latach w literaturze okołofantastycznej było już chyba wszystko. Wampiry? Były! Wilkołaki? Były. Zmiennokształtni? Byli. Zombie? Anioły i demony w różnych konfiguracjach? Były. Niebotycznie bogaci dwudziestokilkulatkowie o romantyczno-pikantnej naturze i mrocznej jak papa na dachu przeszłości? Co, że to nie fantastyka? Przepraszam, macie rację. Bajka. Jasnowidze jako wrogowie publiczni autorytarnej Dawnej Anglii? Byli?

No właśnie.

Tymczasem to, co serwuje nam w „Czasie Żniw” Samantha Shannon jest wpuszczeniem świeżego powietrza do zatęchłego, zatłoczonego pomieszczenia. Głównymi bohaterami są tu bowiem jasnowidze żyjący w państwie Sajon (dawna Wielka Brytania) oraz dwie rasy nieprzyjemnych istot. Ale o tym za chwilę.

Paige Mahoney ma dziewiętnaście lat, blond włosy i niezwykły talent. Należy do jednej z najrzadszych kategorii jasnowidzów – śniących wędrowców, mogących przemierzać odmęty ludzkiej psychiki (nazywanej tu sennym krajobrazem). Paige ma niestety nieszczęście żyć w Sajonie, autorytarnym państwie rządzonym przez Wielkiego Inkwizytora, w którym jasnowidzenie karane jest śmiercią. Chcąc zapewnić sobie przetrwanie, Paige pracuje w sajońskim podziemiu, w jasnowidzkim przestępczym syndykacie, gdzie jako protegowana jednego z mim-lordów wkrada się do cudzych umysłów. Dziewczyna lubi swoją pracę, kolegów z gangu i nawet dobrze idzie jej oszukiwanie ojca, który pracuje jako naukowiec w Sajonie. W wyniku nieoczekiwanego splotu wydarzeń Paige zostaje wyrwana ze swojego dotychczasowego świata i umieszczona w kolonii karnej Szeol I, gdzie przyjdzie się jej zmierzyć z okrutnymi Refaitami i ich śmiertelnymi wrogami – Emmitami, a także podjąć walkę o wolność i prawdę o samej sobie.

Zauważyłam, że pisanie w pierwszej osobie liczby pojedynczej jest typową cechą debiutujących autorów/autorek. Nie dziwi mnie to, taka forma gramatyczna pozwala na łatwiejsze sterowanie postacią poprzez jej mocniejsze „splecenie” z osobowością twórcy. W przypadku autorek i ich bohaterek rezultaty takiego zabiegu zazwyczaj plasują się pomiędzy krańcami następującego kontinuum: albo mamy absolutnie niezwykłą bohaterkę o unikatowych umiejętnościach, której wszyscy pragną (kontekst pragnienia dowolny), albo też postać absolutnie szablonową, bez cech charakterystycznych, przypominającą otwartą, czekającą na wypełnienie szufladę – stworzoną po to, by każda czytelniczka mogła siebie samą w tej roli zobaczyć (patrz: Bella Swan czy Anastasia Grey). W obu przypadkach autorka w swojej bohaterce widzi siebie – jaką jest lub/i jaką chciałaby być. „Czas Żniw” nie wyrwał się całkowicie z tego schematu. Patrząc na zdjęcie Shannon i czytając opis wyglądu Paige widzę tę samą kobietę. Poza tym Shannon podpisuje się jako „śniąca” – Paige należy do kategorii „śniących wędrowców”. Trudno powiedzieć, jak daleko sięgają podobieństwa, można jednak pokusić się o opisanie głównej bohaterki.

A za Paige Mahoney (jak i za kilka innych pomysłów) Shannon należą się brawa. Stworzyła pełnokrwistą, ciekawą postać – żywo reagującą, inteligentną młodą kobietę, niepozbawioną wad, której życie nie jest odarte z błędów i trudności. Paige boi się, złości, kombinuje na wszystkie sposoby, jak tu powrócić do dawnego życia. Nie jest ofiarą losu, która postawiona w trudnej sytuacji wpada w letarg lub natychmiast poszukuje oparcia, kogoś, kto poprowadzi ją za rękę. Emocje, które przeżywa, więzi, które tworzy wynikają z interakcji między nią a innymi bohaterami, a nie z irracjonalnych chęci, niechęci czy gromów z nieba. Mahoney nie jest głupią gąską. Szuka wyjścia z trudnej sytuacji, w której się znalazła, nie wyrzekając się przy tym swojego człowieczeństwa i empatii – jako jedna z nielicznych. Cudownie byłoby, gdyby przy całym swym skomplikowaniu i ciekawym charakterze stała się przynajmniej tak samo rozpoznawalna, jak jej ludzko-wampirze i wyszarzałe koleżanki.

Świat nieprzyjaznego jasnowidzom Sajonu i panujących nad nim Refaitów został przedstawiony bardzo barwnie. Fakt, muszę się przyznać do czegoś – pierwsze kilkanaście stron (o ile nie więcej) spędziłam przewracając strony raz w jedną, raz w drugą stronę. „Spoiwo? Co to jest spoiwo? NitKind, NitKind… gdzie to było… A, już wiem. Linijkę niżej – Fluxion. Czy ja to już wcześniej widziałam?” – tak mniej więcej wyglądał początek. Dzięki wam, wydawco i autorko, za słowniczek, mapkę i schemat klas jasnowidzów, inaczej połapałabym się w terminologii zapewne w połowie lektury – a przez to niewątpliwie byłaby ona mniej przyjemna.

Drugoplanowi bohaterowie nie zostali potraktowani po macoszemu, jako nieistotne tło dla poczynań Śniącego Wędrowca. Przeciwnie, część z nich stanowi ciekawą przeciwwagę dla Paige. Mahoney nienawidzi Szeolu, zasad i świata stworzonego przez Refaitów, którzy tak samo gardzą Emmitami, jak i ludźmi. Jest w stanie zrobić wszystko, by wyrwać się z kolonii karnej i powrócić na stare, dobre, syndykatowe śmieci. Nie wszyscy czują taką jak ona potrzebę buntu i ucieczki. Jak zauważył jeden z „czerwonych” (najwyższa kasta ludzi w Szeolu; walczący z Emmitami), Szeol jest piekłem, ale przynajmniej jasnowidztwo uważane jest w nim za przydatny dar, a nie za przekleństwo, jak w Sajonie. Paige ma swój przestępczy gang, do którego przynależy, co jednak z tymi, którzy takiego miejsca nie mają i ich dotychczasowa walka o życie polegała na nieustannym ukrywaniu się?

To niezwykle ciekawy wątek „Czasu Żniw” – pytania o dumę, godność, której w Szeolu ludzie muszą się wyrzec, by móc w pełni pozostać sobą, wyrażać i wykorzystywać jasnowidztwo, będące czymś więcej niż umiejętnością – to rodzaj przedłużenia duszy i psychiki. Bez możliwości realizacji daru, bez kontaktu ze swoimi noumenami (przedmioty wykorzystywane np. do wróżenia) jasnowidz obumiera. Z jednej strony państwo totalitarne – Sajon, z nieustającą kontrolą i przerażającymi metodami walki z „odmieńcami”; z drugiej – gardzący ludźmi okrutni Refaici oraz żywiący się ludzką tkanką Emmici. W tym skrajnie niekorzystnym środowisku na nowo należy zdefiniować lojalność, na nowo tworzy się przyjaźń, w sytuacjach krytycznych – rozciągniętych na dni, miesiące, lata – łamią się charaktery, wypływa oportunizm, objawia się okrucieństwo o nieludzkim charakterze, chociaż to ludzie ludziom je niosą. Szeol, ale też Sajon to walka o nadzieję, o kolejny dzień, o znalezienie swojej drogi do dojrzałości. Wyostrzająca to, co najgorsze, ale i najlepsze w człowieku.

„Czas Żniw” to pierwsza część cyklu składającego się z aż siedmiu tomów. Wczytując się w wytwór wyobraźni Shannon, obserwując jej żonglowanie motywami zapożyczonymi chociażby z mitologii hebrajskiej, zagłębiając się w fantastyczny świat wcale nie tak dalekiej przyszłości, przyznaję, że jestem niezmiernie ciekawa dalszego rozwoju tej historii. Wierzę głęboko, że lektura kolejnego tomu – zapowiedzianego w Polsce już na ten rok – pochłonie mnie równie mocno.


[Recenzję opublikowałam również na swoim blogu, LubimyCzytać i na GoodReads]



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 926
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: