Dodany: 05.04.2008 14:35|Autor: Sluchainaya

Gdyby King był cyrkowcem, na pewno wybrałby rolę żonglera


(Uwaga! Tekst ten zdradza kilka szczegółów z treści książki!)


W życiu każdego czytelnika przychodzi moment, kiedy wzrok zatrzymuje się na ostatnim zdaniu książki. Nie wiem jak Wy, ale ja nie potrafię wtedy książki zamknąć od razu. Wpatruję się w to ostatnie zdanie i myślę o tym, co przeczytałam. Choć zdarza się nieraz, że od razu wiem, czy książka mi się podobała, czy nie, to bywają sytuacje, gdy tego zwyczajnie nie umiem określić. O dziwo, potem okazuje się, że taka książka zdecydowanie dłużej siedzi mi w pamięci niż ta, którą od razu byłam stuprocentowo zachwycona. Ale właściwie nie o tym chciałam pisać.

"Sklepik z marzeniami" jest właśnie taką powieścią, o której nie umiem od razu powiedzieć "świetna" bądź "beznadziejna". Były momenty, kiedy mnie urzekała fabułą, która jest wręcz mistrzowsko dopracowana w najdrobniejszym szczególe. I były momenty, gdy mnie irytowała, chociażby końcówką rodem z kiepskiego filmu akcji. Momentami miałam wrażenie, że właśnie siedzę w kinie i oglądam taki film z lat osiemdziesiątych (w końcu sama książka powstała w latach 1988-1991). Widziałam te błyski, te wybuchające budynki, twarz Lelanda Gaunta zmieniającego się w potwora. I czułam się, jakbym oglądała wyjątkowo żenującą produkcję filmową, na którą nikt w obecnych czasach, przy obecnych możliwościach kina by nie spojrzał. Irytował mnie też rasizm niektórych bohaterów (słowo "czarnuch" padło kilka razy z ich ust) i poczucie, że narrator nienawidzi Polaków. I wręcz mnie rozbrajał ten realizm w niektórych scenach przemocy. Niejednokrotnie miałam ochotę rzucić tą książką, gdy po raz kolejny czytałam o zmiażdżonych czaszkach, wypływających flakach i mózgach.

Dlatego też wpatrując się w ostatnie zdanie "Sklepiku z marzeniami", zamykając tę powieść, odkładając na biurko, wciąż miałam w głowie mętlik. Naprawdę nie wiedziałam, co o niej sądzić i nadal nie wiem, bojąc się ją oceniać, bo po prostu nigdy nie czytałam tego rodzaju literatury i nie wiem, jak się ma ta pozycja do innych książek tego gatunku. Czy jest dobra w swoim gatunku, czy nie - nie mnie oceniać. Po Stephena Kinga sięgnęłam w końcu przypadkiem, bo jest on znany. Bo co chwilę puszczają w telewizji filmy inspirowane jego twórczością, w kinach pojawiają się nowe adaptacje jego dzieł. A to wystarcza, by mnie zaintrygować. Zwłaszcza że oglądałam wcześniej film "Zielona Mila" i uznałam go za bardzo dobry.

Nie mnie więc oceniać jego twórczość pod kątem gatunku, jaki reprezentuje. Ale, mimo wszystko, jest coś, co przykuło moją uwagę, a na co nikt wcześniej chyba nie zwrócił uwagi w recenzjach. Nie wiem, czy to cecha charakterystyczna dla Kinga (bo przeczytałam do tej pory tylko dwa jego utwory) i czy tylko ja odniosłam takie wrażenie, ale on potrafi wprowadzić niezwykle przekonujący sposób narracji do swoich dzieł. Tak było w "Zielonej Mili", kiedy czytając poszczególne rozdziały, miałam do czynienia z dwoma narratorami. Jednym był Paul Edgecomb - facet koło czterdziestki, klawisz w więzieniu. Drugim ten sam pan, ale dużo, dużo starszy, przebywający w domu starców. Dlaczego więc rozdzielam go na praktycznie dwie osoby? Bo gdy czytałam to, co dotyczyło człowieka pracującego w więzieniu, miałam wrażenie, że czytam słowa wypowiadane przez dojrzałego mężczyznę, ale wciąż jeszcze młodego. Gdy czytałam wypowiedzi staruszka z domu starców, wręcz nie mogłam tych wypowiedzi znieść. Były takie bezradne, zrezygnowane, tak jak człowiek, który swoje przeżył i wie, że niedługo nadejdzie jego kres. Jest to niesamowite i w niewielu powieściach spotkałam się z czymś takim. To samo zauważyłam w "Sklepiku z marzeniami". I choć tutaj miałam do czynienia z jednym wszystkowiedzącym narratorem, to narracja też była niezwykła, bo nadawała powieści tempa właściwego dla zdarzeń, jakie po sobie następowały. Z początku narrator opisywał zwykłe, spokojne miasteczko z jego błahymi, chciałoby się rzec, problemami - a więc i narracja płynęła powoli i monotonnie, aż w pewnym momencie chciałam ziewając zapytać "i gdzie te wszystkie straszne rzeczy, jakie miały nadejść?", a nawet zrezygnować z dalszej lektury. Jednak w pewnym momencie wszystko zaczęło nabierać tempa, przyspieszać tak, że nie sposób było się oderwać od tekstu. Przed oczami już nie przewijały się litery i słowa, a obrazy jak żywe. Aż mi się kręciło w głowie. Nasunęło mi się nawet skojarzenie, że pomiędzy samym Kingiem a jego bohaterem Gauntem nie ma zbyt wielkiej różnicy. Obaj byliby doskonałymi żonglerami. Gaunt potrafił żonglować losami ludzi poprzez uderzanie w czułe struny, jakimi są marzenia i uczucia. Niemalże to samo robi King - żonglując słowami, zaczyna żonglować emocjami czytelnika - wprowadzając go w bezgraniczny zachwyt, by zaraz doprowadzić go do ogromnej złości.

Nie wiem, jak zakończy się moja przygoda z tym pisarzem, bo jeszcze nie mam go dość mimo paru minusów i mimo tego, że "Sklepik z marzeniami" wydaje mi się gorszy od "Zielonej Mili". Jednak polecam go, nawet tym osobom, którym wydaje się, że ten gatunek literacki ich zupełnie nie interesuje. Jakoś mam wrażenie, mimo słabej znajomości tego gatunku, że King jest jego klasykiem. I że warto jego twórczość poznać, choćby dla samej przyjemności poobcowania z mistrzem narracji.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2761
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 16.04.2010 14:58 napisał(a):
Odpowiedź na: (Uwaga! Tekst ten zdradza... | Sluchainaya
Komentarz do rzekomego "rasizmu":
może zamiast śledzić jego przejawy z rasistowskim iście zapałem, warto się zastanowić nad celem takich a nie innych zabiegów stylistycznych czy językowych?
Słowa "czarnuch" i "stuknięta Polka" były włożone w usta/myśli bohaterów, by pokazać właśnie ich uprzedzenia i to, że akurat takie kategoryzowanie doprowadziło ich w dużej mierze do popełnienia haniebnych czynów. Ergo: były tutaj jak najbardziej na miejscu. Po prostu - tak jak przekleństwo jest na miejscu, jeżeli ma za zadanie wzmocnić wypowiedź lub dać wyraz rzeczywistemu wzburzeniu, a nie posłużyć jako przecinek w zdaniu, tak i tutaj słowo "nacechowane" jest istotne dla spójności fabuły. Nie wymagajmy od literatury - w końcu niedziecięcej - histerycznej autocenzury, bo popadniemy w schizofrenię - tak jak jeden z (anty)bohaterów "Sklepiku z marzeniami".
Użytkownik: Sluchainaya 18.04.2010 12:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Komentarz do rzekomego "r... | LouriOpiekun BiblioNETki
Zdanie o rasizmie bohaterów i narratora (sic!) pojawiło się w mojej opinii jedno, dalej natomiast chwalę sposób narracji jaką prowadzi King. Z pewnością te rasistowskie teksty również nadają tej narracji smaku - czynią ją żywszą i prawdziwszą.

Nie wymagam wcale od literatury autocenzury, nigdzie zresztą nie sformułowałam takiego postulatu! W zamian proszę o niecenzurowanie moich upodobań - nie pochwalam rasizmu, bez względu czy przejawia go żywy człowiek czy fikcyjna postać. Po prostu budzi to mój niesmak i powoduje, że nie zapałam sympatią do takiej osoby.
Użytkownik: Ysobeth nha Ana 18.04.2010 13:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Zdanie o rasizmie bohater... | Sluchainaya
U Kinga często występują postacie, które "obdarza" cechami wysoce niesympatycznymi. Może to być rasizm, ciasnota umysłowa, fanatyzm religijny, skłonność do przemocy - Percy Wetmore z "Zielonej mili", matka Carrie z "Carrie" i inna matka - z "To" bodajże (ta, która tępiła złe jej zdaniem skłonności u synka, zapinając mu klamerkę do prania na fiutku, i wyhodowała psychopatę), rozmaici szkolni "bullies" czy brutalni szeryfi. Na mój rozum jest to sposób budowania atmosfery zagrożenia - które u Kinga polega nie tylko na nadnaturalnej interwencji: równie złowrogie jest zło, które na co dzień zasiedla ludzkie dusze. W przeciwieństwie do Louriego wiem, że doskonale sobie z tego zdajesz sprawę ;-)

Podzielam twoją opinię o Kingu jako mistrzu narracji - nawet słabsze jego powieści czytały mi się bardzo dobrze i wciągały szybko.
Użytkownik: Sluchainaya 21.04.2010 09:41 napisał(a):
Odpowiedź na: U Kinga często występują ... | Ysobeth nha Ana
To fakt, co wcale nie oznacza, że jeśli książka zawiera takie czarne charaktery to jest gorsza :) Wręcz przeciwnie - bohaterów możemy nie znosić, a cała książka może być bardzo dobra :) Zresztą wiem z doświadczenia, że ci bohaterowie, którzy najbardziej nas irytują i te książki, które najbardziej nas zdenerwowały, zostają w naszej pamięci dużo dłużej niż te, które urzekły nas swoją "sielankowością" i "wszystkim zgodnie z naszą myślą".

A co do Percy'ego - kawał drania, ale jednak nie wzbudził we mnie takich emocji. Może dlatego, że najpierw oglądałam film? Tak teraz pomyślałam, że film daje za mało czasu na ocenę i właściwie totalnie uniemożliwia wyobrażenie sobie danej postaci od początku do końca, w związku z czym postacie nieco blakną w porównaniu z postaciami książkowymi. Coś w tym chyba jest...
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: