Dodany: 08.02.2014 21:44|Autor: zsiaduemleko

Książka: Zamieć
Sorokin Władimir

4 osoby polecają ten tekst.

O tym, jak wydudlał całą, łazęga!


Sorokin? Nie znam człowieka. A ponoć jest to jeden z najwybitniejszych pisarzy współczesnej Rosji i pomimo rezerwy, z jaką podchodzę do tego rodzaju sloganów, poczułem niewielki wstyd, że Sorokina nie kojarzę. Nie wydaje mi się, by sam Władimir miał mi to za złe, ale niesmak pozostał, bo literaturę rosyjską przecież uwielbiam, a to zobowiązuje mnie w moich własnych oczach. Popychany nagłym impulsem podrażnionej ambicji, czym prędzej postanowiłem nadrobić straty, bo jakże to tak, tak nie można po prostu nie znać. Sposobność nadeszła odpowiednia, bo "Zamieć" nie należy do gatunku pożeraczy licznych wolnych wieczorów i przy sprzyjających okolicznościach można ją przeczesać wzrokiem w kilka godzin - jak to mówią meblarze - od deski do deski. Ja nie tyle nie lubię krótkich powieści, ile zauważyłem, że znacznie trudniej im mnie uwieść - nie bez powodu większość dzieł, które cenię dobija do okolic tysiąca (i więcej) stron. A te poniżej trzystu albo dwustu? Ledwo się zaczną, już trzeba wkładać buty i wychodzić, a nie zawsze krótka znajomość bywa tą reprezentatywną. Na bok jednak prywatne dylematy, które nie interesują nikogo poza mną. Chciałem tylko zaznaczyć, że nie sztuką jest utrzymać zainteresowanie czytelnika na krótko. Spróbujcie to zrobić przez pięćset i więcej stron - o, do tego trzeba mieć już talent. Więc o ile po lekturze "Zamieci" mogę stwierdzić, że coś tam Sorokina czytałem, o tyle z tezami, że znam i mam podstawy, by oceniać jego twórczość - z tymi bym się jeszcze zdecydowanie wstrzymał. No, mimo to spróbujmy, osłaniając oczy od sypiącego śniegu, przyjrzeć się tej "Zamieci".

Chciałbym zamknąć przedstawione w powieści wydarzenia w jakiejś klamrze czasowej, ale nie jest to możliwe. Już śpieszę z wyjaśnieniami, dlaczego. Doktora Garina mamy okazję poznać w chwili, gdy głęboko zimową porą zmierza do wsi ogarniętej zarazą. Szczepionkę wspaniałomyślnie wiezie i czas mu niezwykle cenny, więc na jednym z postojów uparcie nalega, by natychmiast ruszać w dalszą drogę. Trudnego (ze względu na panujące warunki atmosferyczne) zadania dostarczenia doktora i jego szczepionki do celu podejmuje się Chrząkała, nie za darmo oczywiście, ale i tak należą się oklaski. Ruszają więc wspólnie, a za środek transportu służy im chlebowóz na płozach, napędzany przez konie. Koniki w zasadzie. Pięćdziesiąt miniaturowych koników. I w tym miejscu rozpoczyna się problem z umiejscowieniem akcji w jakichkolwiek ramach czasowych, a nawet jakiejkolwiek znanej nam rzeczywistości, bo przecież konie gabarytów kuropatwy nie zdarzają się zbyt często, żeby nie powiedzieć, że nie zdarzają się wcale. Poczucie dezorientacji czytelnika dodatkowo pogłębia sam Sorokin i jego szeroki słownik po równo czerpiący z archaizmów, współczesności, a nawet autorskich określeń podpadających pod jakiś futuryzm. Niby pachnie to wszystko klasyką literacką XIX wieku, ale równie dobrze możesz odnieść inne wrażenie.

Machnijmy lekceważąco na wspomniane konie, bo to zaledwie początek dziwów. Rzecz jasna mam zbyt łaskawe serce, by zdradzać komukolwiek rodzaj kolejnych niespodzianek na trasie Garina i Chrząkały. Napiszę jedynie, że natkniemy się tak na atrakcje nienaturalnie małe, jak i budzące niepokój swoją nieprzeciętną wielkością. Obdarzymy sympatią uczynnego, przaśnego Chrząkałę i znienawidzimy chwilami wyniosłego Garina, który dla swojego towarzysza zamiast słów wdzięczności ma jedynie czułe epitety w rodzaju durnia, łazęgi i złamasa. Zatrzymamy się w gościnie u młynarza i jego rumianej, ponętnej żony o udach pulchnych jak worek mąki. W związku z tym swą obecność zaznaczy pożądliwa lubieżność, dla niepoznaki przysłonięta potrzebą ciepła w tych niesprzyjających, zimowych okolicznościach. Będą też tajemnicze piramidki, alkohol i narkotyczne wizje. Całkiem sporo, jak na niecałe dwieście stron, przyznaj.

A wszystko pośród bieli i śnieżnej zamieci. W obliczu mojej słabości do zimowej pluchy i rozjeżdżanego przez samochody, a następnie zamarzającego na kamień błota pośniegowego, nie potrafię "Zamieci" odmówić klimatycznej atmosfery i chwilami żal, że wszystko trwa tak krótko. Zima u Sorokina jest piękna, poraża przy tym przestrzenią, zatykającą uszy ciszą, surowością mrozu i nienaruszoną powierzchnią świeżego śniegu, w którym odbija się blask rozgwieżdżonego, bezchmurnego nieba. Wymarzone okoliczności do snucia nieśpiesznej opowieści lekko unurzanej w baśniowym sosie.

A ja jestem gotowy (choć bez jakiegoś rozsadzającego czaszkę entuzjazmu) zapoznać się z resztą twórczości Sorokina.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1530
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: Suara 12.03.2014 17:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Sorokin? Nie znam człowie... | zsiaduemleko
Bardzo zachęcająca recenzja. Muszę to przeczytać koniecznie choć Sorokina także nie kojarzę.
Użytkownik: Papito 01.06.2015 21:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Sorokin? Nie znam człowie... | zsiaduemleko
"Sorokin? Nie znam człowieka." z tych samych powodów sięgnąłem po tę książkę w bibliotece, a też jestem fanem rosyjskiej literatury. Dzięki za recenzję bo czuję że nie zmarnuję czasu.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: