Dodany: 16.02.2014 19:25|Autor: Qrap

„Gdzie tu jest prawo i sprawiedliwość?! – zawył ktoś z tłumu”


„Gdzie tu jest prawo i sprawiedliwość?! – zawył ktoś z tłumu”[1].


Działo się! – powiedziałem sam do siebie, gdy skończyłem czytać; pech chciał, że akurat byłem w autobusie. Nic to – pomyślałem sobie, chowając książkę do plecaka. Kątem oka zobaczyłem, że współpasażer zerka na nią. Pokrótce streściłem mu akcję powieści, nieznajomy wziął telefon i wpisał ją na listę „muszę przeczytać” na pozycji nr 3, tuż pod Pratchettem i Sapkowskim. Słusznie; przeczyta – nie będzie żałował!

Na okładce jest ktoś, kto na pierwszy rzut oka przypomina Conana Barbarzyńcę – trop dobry, ale lepszy byłby Rambo, ponieważ krew tu tryska i trup ściele się gęsto.

Fabuła osadzona jest w całkowicie wymyślonym świecie. Jego realia są bardzo dokładnie opisane, świat ten jest bardzo logiczny. Mnóstwo w nim zła i przemocy – na szczęście znajdzie się ktoś, kto będzie chciał to zmienić.

Akcja jest bardzo dynamiczna. Gdzie tylko pojawia się Aerdin Veske (główny bohater – ćwierć-elf), tam pojawiają się również kłopoty. A to trzeba skrócić kogoś o głowę, a to zabić smoka, wytępić harpie, walczyć na arenie, kogoś ocalić, kogoś pokonać, nie dać się zwieść demonom, a do tego trzeba się kryć ze znajomością magii, ponieważ nierozsądnie byłoby narazić się inkwizycji. Nie ma chwili wytchnienia. A dookoła czają się wrogowie i niebezpieczeństwa. Pojawia się również przyjaźń i, rzecz jasna, miłość. Jest też artefakt, którego tajemnica była zapalnikiem dla wydarzeń sprzed dwudziestu lat, kiedy to rodzice Aerdina zostali zamordowani. Zemsta jest motorem działania głównego bohatera, ale go nie zaślepia – jest on wrażliwy na wszechobecną krzywdę i niesprawiedliwość.

Aerdin na swojej drodze spotyka również osoby, które stają się jego przyjaciółmi: pełnokrwistą elfkę, nieprzebierającego w słowach krasnoluda, handlarza informacjami, dowódcę płatnych zabójców, młodego chłopa i pewnego… smoka.

Nie tylko krasnolud używa bardzo dosadnego języka – gdyby Pasikowski przeczytał tę książkę, wziąłby ją jako gotowy scenariusz, bez konieczności dokładania przekleństw. Jednakże duża liczba słów, które uważane są za wulgarne, nie razi; mało tego, dodają one charakteru całej opowieści, to dzięki nim bohaterowie stają się bardziej realni, wyraziści, swobodni. Wyobraźmy sobie swoją reakcję, gdybyśmy spotkali smoka – padłby bluzg? Egzamin z używania realnego języka zdany!

Czytanie powieści Sękowskiego sprawia dużo radości, znajdziemy w niej wiele zabawnych sytuacji i dialogów. Mnie powaliła rozmowa Aerdina ze Śmiercią – kończąc ją, Śmierć mówi: „Ja tu tylko przejazdem. Ten świat nie stoi na wielkim żółwiu, prawda?”[2].

Niewątpliwie mocną stroną „Dziedziców krwi” są: świetna fabuła, wartka akcja, niepozwalająca złapać oddechu, bardzo wyraziści bohaterowie i język. Nie chodzi tylko o to, że wulgaryzmy są bardzo dobrze dobrane, ale i o świeżość tego języka.

„Dziedzice krwi” to fantastyka w najlepszym wydaniu! Novae Res zaczyna wyznaczać bardzo wysokie standardy jakości.

Koniecznie pozdrówcie ode mnie Jego Wysokość Dejmara!


---
[1] Mateusz Sękowski, „Dziedzice krwi”, wyd. Novae Res, s. 364.
[2] Tamże, s. 288.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 398
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: