Dodany: 17.02.2014 23:08|Autor: Armalkolit

Książka: Żegnaj, laleczko
Chandler Raymond

2 osoby polecają ten tekst.

Klimatyczne spotkanie z czarnym kryminałem


Czy byliście kiedyś w Los Angeles? Albo w Bay City? A dokładniej, czy w latach 40. ubiegłego wieku mieliście okazję odwiedzić Miasto Aniołów? Jeśli nie, wcale nie musicie się tym martwić - wbrew pozorom, można cofnąć się w czasie, wystarczyć tylko sięgnąć po powieść Raymonda Chandlera pt. "Żegnaj, laleczko".

Zastanówcie się jednak, czy na pewno chcecie to zrobić - zanurzyć się w świecie, w którym duże miasto od małego różni się tym, że małe można kupić w całości, dużego zaś jedynie kawałek. Tutaj należy mieć znajomości, plecy, wysoko postawionych klientów, zwłaszcza jeśli jest się prywatnym detektywem. Policjanci są skorumpowani, uwikłani w różnego rodzaju układy albo zniechęceni, a nawet gdy chcą, nie mogą w czysty sposób załatwić żadnej roboty. Jeśli macie dość odwagi, załóżcie kapelusze, panowie niech włożą kwiatki do butonierek, zapalcie cygaro, fajkę, ewentualnie narkotyzowanego papierosa i razem z Filipem Marlowem możemy ruszać - odwiedzimy kluby dla kolorowych, domy gier, bogate kobiety żyjące jak ulicznice, komisariaty policji, alkoholiczki, wścibskie staruchy oraz różnego pokroju szarlatanów.

Filip Marlowe, prywatny detektyw, wystąpił w ośmiu powieściach Raymonda Chandlera. Tym, co go wyróżnia, jest przede wszystkim charakterystyczne poczucie humoru. Złośliwe i cyniczne, porównywane przez niektórych do dowcipu pomocnika grabarza, przez zdecydowaną większość rozmówców źle odbierane:

"To czarująca dama w średnim wieku z twarzą jak kubeł pomyj i jeśli od czasu drugiej kadencji Coolidge'a myła sobie włosy, gotów jestem zjeść własne zapasowe koło, z oponą i obręczą.
- Zostaw pan te żarciki - żachnął się Nulty"[1].

Sam bohater określa je jako "niezależne". Będąc narratorem, prowadzącym nas przez historię opowiedzianą w "Żegnaj, laleczko", przy jego użyciu potrafi dać wyraz swojej wrażliwości na sztukę:

"Zapaliłem camela, wydmuchnąłem dym przez nos i spojrzałem na kawałek czarnego lśniącego metalu na postumencie. Przedstawiał on pełną, gładką wypukłość z wydrążeniem w środku i dwiema naroślami od zewnątrz. Wlepiłem wzrok w rzeźbę. Marriott to zauważył.
- Interesująca rzecz - wyjaśnił niedbale. - Znalazłem ją właśnie przed paroma dniami. To »Duch poranka« Asty Dial.
- Myślałem, że to »Dwa pryszcze na dupie« Klopsteina - powiedziałem"[2].

Kobiety darzą Marlowe'a wielkim zainteresowaniem i braku propozycji z ich strony obawiać się on na pewno nie musi. Żadne nałogi nie są mu obce - czasem zapali, a wypić szklaneczkę czegoś mocniejszego nawet często mu się zdarza. A gdy jakaś bardziej czepialska staruszka wyczuje delikatną woń alkoholu, można przecież usprawiedliwiać się:

"- Właśnie miałem wyrywany ząb. Dentysta dał mi się napić.
- Nie jestem za tym.
- Whisky to nic dobrego, chyba że jako lekarstwo - powiedziałem"[3].

W gruncie rzeczy jednak ten twardziel i cynik to porządny facet, szczerze zaangażowany w powierzone mu przez klientów zadania, gotów pomóc policji nawet za darmo.

"Żegnaj, laleczko" nie zaczyna się zbyt szczęśliwie dla Marlowe'a. Dwa razy ląduje na komisariacie policji jako świadek, udzielając informacji o morderstwach, które zostały dokonane tuż pod jego nosem.

Najpierw, szukając na zlecenie pewnej kobiety jej męża, którego nieszczęśliwa małżonka z chęcią ponownie ujrzałaby w domu, przypadkowo natyka się na Myszkę Malloya - naprawdę wielkiego faceta, na którego piersi dłoń innego wielkiego faceta wygląda jak spinka. Malloy po wyjściu z więzienia poszukuje swojej dawnej dziewczyny, Velmy. Obaj panowie lądują w klubie dla kolorowych, w którym niegdyś śpiewała Velma. Niestety, Myszka nie otrzymuje odpowiedzi na swoje pytania i cała sytuacja kończy się dokonanym przez niego zabójstwem właściciela tegoż lokalu. Pozostały na miejscu zbrodni Marlowe, jak przystało na porządnego obywatela, wzywa gliny i w efekcie musi tłumaczyć się porucznikowi Nulty'emu ze swojego udziału w całej aferze:

"Już panu mówiłem. Znalazłem się tam przypadkiem. Wyrzucił jakiegoś czarnego za drzwi »U Floriana«, a ja byłem na tyle głupi, że zajrzałem zobaczyć, co się dzieje. I zabrał mnie na górę.
- Chce pan powiedzieć, że zaprowadził pana na muszce?
- Nie, wtedy nie miał pistoletu. Przynajmniej nie widać było, żeby miał. Przypuszczalnie wziął pistolet od Montgomery'ego. Mnie po prostu zabrał na górę. Zdarza mi się, że jestem taki zgodny.
- Nigdy bym nie przypuszczał - powiedział Nulty. - Wygląda na to, że łatwo pana poderwać"[4].

Kolejne zlecenie Marlowe'a również nie kończy się zbyt szczęśliwie - jego klient, Marriott, pada trupem, zaś detektyw musi ponownie tłumaczyć się policji - tym razem porucznikowi Randallowi, najwrażliwszemu glinie, jakiego kiedykolwiek widział.

Jaki był motyw tej zbrodni? Czy wiązała się ona z kradzieżą nefrytowego i niezwykle cennego naszyjnika pani Grayle, przyjaciółki Marriotta? Może właściwym tropem okażą się papierosy z marihuaną znalezione przy denacie? A może chodziło o coś całkiem innego? I czy te dwa morderstwa jakoś łączą się ze sobą? Zanim Marlowe doprowadzi nas do zaskakującego finału, będzie musiał zbadać kilka tropów i wziąć udział w paru sensacyjnych wydarzeniach.

Raymond Chandler przyczynił się do rozwinięcia gatunku czarnego kryminału, którego echa możemy odkryć w wielu współczesnych powieściach. Warto wspomnieć o często przez Chandlera stosowanych pomysłowych porównaniach i opisach - chyba tylko u niego jabłka Adama "trzepoczą na szyi jak kurczak bez głowy"[5], "lampy z jaskrawymi niegdyś abażurami wyglądają tak wesoło jak wiekowe prostytutki"[6], zaś głos bandziora potrafi być "rozmarzony, jakby był sam jeden gdzieś w lesie i zbierał fiołki"[7].

Sposób, w jaki Chandler przedstawiał w swoich książkach Los Angeles, zyskał uznanie w oczach jego mieszkańców, dzięki czemu dzisiaj w Mieście Aniołów znaleźć możemy Raymond Chandler Square. Co ciekawe, autor pisał nie tylko powieści, ale i scenariusze filmowe, za co dwukrotnie był nominowany do Oscara.

"Żegnaj, laleczko" to niezwykle wciągający i klimatyczny kryminał, którego atmosferę chciałam choć trochę oddać w mojej recenzji. Panie, zachęcam, byście na wzór innych kobiet zaczęły uganiać się za Filipem Marlowem; panowie - czy nie macie ochoty na trochę chandleryzmów?


---
[1] Raymond Chandler, "Żegnaj, laleczko", przeł. Ewa Życieńska, wyd. Czytelnik, 1978, s.37
[2] Tamże, s. 48.
[3] Tamże, s. 108.
[4] Tamże, s. 18.
[5] Tamże, s. 11.
[6] Tamże, s. 27.
[7] Tamże, s. 10.


[Recenzję opublikowałam wcześniej na moim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2138
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: