Dodany: 07.11.2004 21:34|Autor: dagunia1
Elementarne, drogi Wallanderze...
Pewnego styczniowego poranka – była zaledwie piąta – zadzwonił telefon, i Kurt Wallander odebrał. Wiadomość podziałała nań skuteczniej niż zimny prysznic. Na małej, odizolowanej od świata farmie zamordowano starego człowieka, a jego żona walczy ze śmiercią. Wallander wypadł zaraz po piątej z domowego ciepła w ponurą zawiesinę mgły i deszczu: wszak inspektor policji powinien pierwszy znaleźć się na miejscu tragedii. Zwłaszcza jeśli jest to inspektor szwedzkiej policji, podkomisarz z Ystad w Skanii.
Henning Mankell pisze od dawna, ale międzynarodowej sławy przysporzył mu dopiero Kurt Wallander. W 1991 roku Mankell wydał powieść o podkomisarzu z prowincjonalnego Ystad. „Morderca bez twarzy” był pomyślany jako jednorazowa przygoda Mankella z powieścią kryminalną. Wkrótce po wydaniu pierwszego tomu szwedzcy czytelnicy zażądali kolejnych. Więc Mankell napisał ich dziesięć. Niedługo trzeba było czekać, aby Wallandera poznała – i polubiła, a jakże! – cała Europa.
Kurt Wallander na pierwszy rzut oka zdaje się tylko smutnym czterdziestolatkiem. Jego życie to chaos. Kurt walczy z nadwagą od czasu, gdy opuściła go żona. Zmaga się ze skłonnością do alkoholu, ale – wkrótce się o tym dowiemy - niezbyt intensywnie. Koledzy po fachu zatrzymają go pijanego podczas jazdy samochodem. Przegrywa wreszcie batalię z ojcem, który popada w coraz ciemniejsze głębie demencji starczej. Pasuje się z samotnością i wszechogarniającym smutkiem. Prawi kazania o upadku - swoim, to prawda - ale w kontekście ogólnego upadku ludzkości. Nieszczególna to postać, przyznacie Państwo sami. Co zatem sprawia, iż postać przygnębionego i nieco gderliwego Wallandera zyskała sobie tylu wielbicieli?
Wróćmy do wypadków z tragicznego dnia: kiedy Wallander dociera na farmę, odkrywa pozostałości po prawdziwej jatce. Dwoje starych i bezbronnych ludzi zostało poddanych torturom. Zmarli, zachowując tylko dla swoich oczu rysy zabójców. Dlaczego do tego doszło? Jakie tajemnice mogła skrywać przed światem ta para ubogich rolników? Umierająca kobieta zdoła powiedzieć - czy wręcz wycharczeć - jeszcze tyle, iż sprawcami byli cudzoziemcy. Czy taka wiedza wystarczy, aby odnaleźć zabójców? Brygada policyjna z Ystad, z Kurtem Wallanderem na czele, podejmie intensywne i trudne śledztwo. Będzie to walka przeciwko czasowi - i ksenofobii, albowiem wiadomość o zagranicznych mordercach przecieknie do prasy. Społeczeństwo otwarcie zbuntuje się przeciwko nieustannemu napływowi uchodźców do kraju.
Takiej tematyki nie uświadczy się w klasycznych powieściach detektywistycznych. Henning Mankell twierdzi, iż jego pióro potrąca z lekka tradycję starożytnych Greków: morderstwo ma zawsze dwie strony. I ta druga jest lustrem, w którym odbija się społeczeństwo. A zatem mamy literaturę, która, oprócz wątku kryminalnego, zajmuje się palącymi problemami społecznymi. Stawia pytania o odpowiedzialność i moralność – zarówno szwedzkiego wymiaru sprawiedliwości, jak i demokracji. Tu wreszcie Szwecja zostanie ukazana jako kraj, gdzie demokratyczny postęp dotarł do kresu. Za tym różowym zastarzałym pudrem skrywa się obmierzła twarz korupcji. I Henning Mankell odkryje tę twarz przed międzynarodowym czytelnikiem bez skrupułów.
Książkę krępuje szereg wad i słabości - przyznajemy to ze smutkiem. Mankell zdaje się popełniać podstawowy błąd: oto śledztwo i grzęźnie, i posuwa się do przodu jednocześnie. Zdumiewające, nieprawdaż? Poszlaki niemal pchają się policjantom do rąk. Anonimowi informatorzy wiedzą dokładnie, kiedy zadzwonić, aby uratować policjantów przed zwątpieniem. Cuda, proszę Państwa - życzylibyśmy sobie takich w Polsce.
Ale „Morderca bez twarzy” był pierwszą powieścią serii, i to chyba tłumaczy nieudolność fabularną książki. Wreszcie chłodna poetyka tekstu, jak lustro szwedzkiego klimatu, wynagradza niedostatki konstrukcyjne. Czyż nie otulamy się cieplej, czytając o zimie, co zaciska lodowaty uścisk na Szwecji? Czy nie współodczuwamy tej melancholii, która uczepiła się tekstu, niemal weń wgryzła? I czy wreszcie nie pozostanie w nas sympatia do podkomisarza, która prolonguje się na kolejne - o ileż lepsze! - tomy jego przygód? Otóż to... mój drogi Wallanderze, otóż to.
(Dagmara Pędrak)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.