O tym, jak Polska z Rosją ślub bierze...
Jak długo trwa tytułowy miesiąc? Ile trzeba mieć w sobie cierpliwości i samozaparcia, żeby będąc Rosjaninem, wziąć w naszym pięknym i wolnym nadwiślańskim kraju ślub kościelny z rodowitą Polką? Jakie przeszkody piętrzyć będą przed bohaterem polskie urzędy i polska mentalność? I przede wszystkim – czemu można się przyjrzeć w obcym sobie kraju, do którego miłość warunkuje rozwijające się uczucie wobec przyszłej żony? O tym wszystkim opowie przewrotna i dowcipna książka Dmitrija Strelnikoffa. Chociaż nie jest to dzieło literackie wysokich lotów, warto jednak pozycję tę zgłębić choćby po to, by przyjrzeć się temu, czego na co dzień w Polsce nie dostrzegamy, a co wzbudzać może zdziwienie i konsternację w kimś, kto do tej pory był obywatelem wielkiego państwa, a teraz stał się małym i nieporadnym emigrantem, któremu nic łatwo nie przychodzi. „Będąc obywatelem największego państwa świata, jestem tu, w swoim polskim domu, mniejszością narodową. To ciekawe doświadczenie. To tak jakby tygrysowi nagle powiedzieli, że jest myszką. Szarą myszką, która siedzi w kąciku i cicho czeka, aż ją zje jakiś zarobaczony wielorasowy kot”*. Nasza rosyjska myszka bynajmniej nie siedzi cichutko pod polską miotłą. Snując opowieść o komplikacjach związanych z kościelnym uznaniem słuszności swego ślubu z Polką, obnaży polskie przywary w iście mistrzowskim stylu prostej ironii i niegroźnej zgryźliwości.
Książka Strelnikoffa wyrosła z szeroko pojętego zadziwienia innością. Bohater – oczywiście porte parole autora – bezustannie zmaga się z poczuciem zaskoczenia i zaintrygowania niezwykłymi obyczajami niezwykłej ojczyzny swej wybranki Stasi. Jej ojczyzna jawi się jako kraj kontrastów i zaściankowych uprzedzeń. Jest to jednak także miejsce, w którym każda narodowa przywara pod piórem autora zamienia się w dobrodusznie wyśmianą przypadłość, której można zaradzić przede wszystkim wtedy, kiedy się jej uważnie przyjrzy. Okiem zdziwionego Rosjanina popatrzymy zatem na zwyczaje panujące w polskiej izbie wytrzeźwień, na stołeczny bazar mieniący się feerią charakterologicznych barw, na urzędowe tłumy tłustoczwartkowe i na różnego rodzaju ceremoniały oświadczeń i zaświadczeń, jakie składać muszą chętni do zawarcia związku małżeńskiego. „Ruski miesiąc” to książka obyczajowa z wyraźnymi inklinacjami publicystycznymi. Książka, w której śmieszni Polacy paradują przed oczarowanym pięknem ich śmieszności Rosjaninem. Książka o miłości ponad granicami i o granicach, jakie przekraczamy wszyscy w naszej świadomości, próbując zrozumieć mentalność naszego geograficznego sąsiada.
O geografii i polityce także jest tu mowa. Oto bowiem sam bohater ma problem z określeniem swojej przynależności państwowej: „Rosja to zawsze Rosja, a ZSRR to nazwa określająca jej ciężką chorobę, na szczęście już zażegnaną. Urodziłem się w Rosji. Ale pod sztandarami ZSRR”**. Kiedy jednak los pozwoli mu poczuć się spełnionym mężem w szczęśliwym związku zawartym w kraju, którego rzekomo nie dotknęła żadna choroba, okaże się, iż komunistyczne zaszłości nadal odciskają się piętnem w świadomości wielu co najmniej sceptycznie do Rosjan nastawionych Polaków starszej daty. Wydawać by się mogło, że w świadomości niektórych ZSRR nadal toczy swoiste boje ideologiczne z PRL. Strelnikoff jawi nam się jednak w swej opowieści jako specyficzny mediator między narodami, dzięki któremu zarówno Polacy, jak i Rosjanie odrzucą smutny balast przeszłości, odnajdując na nowo miejsce dla siebie w świecie, w którym nie walczą już zaszłości i stereotypy.
Piotr Smirnoff, bohater książki, bardzo dużo uczy się od Polaków, ale może i my powinniśmy nauczyć się czegoś od jego rodaków? Choćby tego, jak patrzeć na przyjaźń. Oto, co mówi Piotr o rosyjskich więziach: „Uprawiamy przyjaźń atawistyczną, pierwotną – nie zależy ona od stanowiska, które zajmujesz w pracy, wysokości pensji, którą dostajesz, ani nałogów, które pielęgnujesz”***. Może warto zastanowić się także nad poczuciem jedności i mocy narodowej, która nieobca jest Rosjanom, a tak często zanika w coraz bardziej zatomizowanym społeczeństwie polskim? Nauka z lektury „Ruskiego miesiąca” płynie niejedna. Książka ta bowiem pokaże, jak wiele łączy Polaków i Rosjan mimo tego, iż pozornie wydawać się może, że wcale tak nie jest. Symboliczne małżeństwa Polek i ich moskiewskich wybranków zarysują jednocześnie frapujące tło do rozważań na temat pokrewieństw, o jakich Polacy i Rosjanie na co dzień nie myślą.
Chociaż wartka akcja podporządkowana jest autorskiemu zamysłowi ukazania irracjonalnych zmagań ze skostniałą instytucją polskiego Kościoła katolickiego, wiele w niej różnego rodzaju dygresji i sporo mniej lub bardziej efektownych ucieczek od głównego wątku. Dygresyjność narracji może do „Ruskiego miesiąca” przyciągnąć albo odeń odpychać. Wspomniałem już na wstępie, że nie mamy do czynienia z wybitną literaturą, lecz raczej z zabawnym dokumentem, którego napisanie było dla autora formą duchowej katharsis. Jego efektem jest powieść intrygująca i pouczająca. Bardzo polska i mocno rosyjska jednocześnie. Taki kolaż emocjonalny ponad granicami.
---
* Dmitrij Strelnikoff, "Ruski miesiąc", wyd. W.A.B., 2008, s. 32.
** Tamże, s. 140.
*** Tamże, s. 22.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.