Brak dystansu?
Skończyłam właśnie lekturę "Delicji..." i muszę przyznać, że książka mocno się zestarzała. Prawda, mnóstwo tu humoru, satyry na Amerykanów i "ojczyznę dolara", ale czy zawsze uzasadnionej?
Odniosłam wrażenie, że z tej książki o Ameryce, z każdej wręcz strony wyziera typowo polska mentalność - narzekanie na wszystko. Przykłady? Jedzenie takie, siakie, do wyboru - do koloru, dania wszelkiej możliwej maści, smaku i rodzaju, ale - jakieś mdłe i nijakie to wszystko. Trawniki perfekcyjne, drzewa, fontanny, ale - no jakieś bez charakteru, dziur w ziemi i błota. Młynek w zlewie, sedes wypełniający się wodą, awarie naprawiane w ciągu minut, cóż, niby wszystko dla człowieka - ale jakieś dziwne, jakieś zbyt bezpieczne to życie jest dzięki temu. Uśmiechnięte panie w sklepach, które wręcz wyrywają się, by służyć pomocą klientowi - no też źle i niedobrze, takie sztuczne to wszystko.
Autorka wydaje się z góry nastawiona na "nie". Dla mnie nie ma tu żadnego dystansu. Są za to ironiczne pochwały, pseudopodziw i kreowanie Ameryki na potwora z wszechmocną mamoną i bezmierną głupotą. Nie twierdzę jednak, że obserwacje autorki to bzdury wyssane z palca. Część to prawda - ale tylko część. Z Amerykaninem można normalnie porozmawiać, nie tylko o pogodzie i o tym, jak fantastycznie się mamy. A co do czytania książek w Ameryce, to tu akurat nie możemy nic im zarzucać, jeśli spojrzeć na statystyki podające, ile czyta przeciętny Polak.
Szkolnictwo też nie jest takie złe i ogłupiające, miałam okazję to sprawdzić, widziałam podręczniki, projekty szkolne moich kuzynek. Tam uczeń musi się wykazać, mieć pomysł, wymyślić coś oryginalnego, a nie - jak to u nas często jeszcze bywa - zakuć na pamięć, przysypiać na śmiertelnie nudnych lekcjach i uczyć się rzeczy, które nigdy w życiu się nie przydadzą.
Ameryka w Polsce? Dlaczego nie, skoro obok wstrętnych pianek marshamallow i hamburgerów wciąż wszędzie można kupić normalny pachnący chleb i pachnącą, tłustą szynkę? Dlaczego nie cieszyć się z uśmiechniętych ekspedientek, skoro wciąż można pójść do sklepu, w którym od wejścia jest się witanym niemym "A czego tu?", a wzrok sprzedawczyni mieści w sobie wszystkie pretensje do świata? Prawda, w miastach żyje się w zawrotnym tempie, ale cieszę się, że wciąż mogę wrócić do domu, wyjść na dwór, czytać 100 razy więcej niż statystyczny Polak, połazić po błocie na polach i mieć czas na wędrówki po księgarniach.
Bo u nas też można znaleźć wszystko :).
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.