Dodany: 06.07.2008 23:15|Autor: Kuba Grom

Cichym ścigały go lotem?


Rok 1919, 1 września, Breslau. Asystent kryminalny w Prezydium Policji, Eberhard Mock, zostaje przydzielony do osobliwej sprawy. Oto bowiem na odrzańskiej wyspie znalezione zostają nagie ciała czterech w brutalny sposób zamordowanych mężczyzn, z marynarskimi czapkami na głowach. Już to wystarczałoby, aby postawić na nogi wrocławską policję. Oto jednak dodatkowo przy jednym z zabitych znaleziona zostaje kartka następującej treści: "Błogosławieni, którzy nie widzieli a uwierzyli. Mock Przyznaj się do błędu, przyznaj, że uwierzyłeś. Jeśli nie chcesz więcej zobaczyć wyłupanych oczu, przyznaj się do błędu"[1]. Mock niestety nie wie, czego chce od niego morderca. Tymczasem giną kolejne osoby...

Książka Krajewskiego bardzo mi się spodobała, i to z przyczyn, które innym przeszkadzały. Opis jest skupiony na samej osobie Mocka bardziej niż w pozostałych książkach, odsłaniają się dotąd niewspominane karty jego osobistej biografii, akcja jest poprzetykana nicią wątków zaprzeszłych, dotąd pomijanych, a dla kształtu wielu już znanych postaci ważnych. Wydaje się nawet, iż akcja umieszczona jest w czasach daleko wcześniejszych niż w poprzednich częściach cyklu właśnie po to, aby pokazać, jakie zdarzenia doprowadziły do ustalenia się stosunków między postaciami w formie znanej z poprzednich powieści; zaś sam zwrot ku szczegółom osobistym wydaje się związany z planowaną już wówczas powieścią "Festung Breslau", która miała być ostatnią z cyklu (a jej kompozycja doskonale się nadaje do takiego zamknięcia serii). Mamy więc coś więcej o postaciach i opisywanej rzeczywistości, bo już niedługo będziemy się musieli z nimi rozstać. (Autor jednak uznał temat za na tyle nośny, iż już szósta część jest ukończona, a dalsze są tylko kwestią czasu.)

Mock jest postacią zestawioną ze sprzeczności, a przynajmniej cech, które zdają się sobie przeczyć w jednej osobie. Mamy więc brutala, dziwkarza, człowieka o reputacji opartej na sianym przezeń strachu i kontaktującego się ze światem przestępczym. Z drugiej jednak strony człowiek ten odebrał wykształcenie klasyczne, napisał kilka prac po łacinie, a w chwilach zdenerwowania bądź nudy powtarza sobie w myśli heksametry greckich i rzymskich klasyków bądź odmienia przecz przypadki łacińskie rzeczowniki, na podobieństwo tych, który w takich chwilach liczą do stu lub mnożą liczby dwucyfrowe (słyszałem też o wyciąganiu pierwiastków). Jakoś się to jednak łączy ze sobą w jego psychice, i jedno nie daje się wyprzeć przez drugie.

Postanowiłem też przy czytaniu zwrócić większą uwagę na styl. Jest to gęsta proza, gęsta jak zawiesisty sos z opisu uczty w Królu Węgierskim[2]. Krajewski ma specyficzny sposób budowania opisów, jest szczegółowy i bardzo wyraziście ukazuje brzydotę świata. Wnętrza kamienic są brudne, ciemne; ulice tłoczne; ludzie mają rozliczne wady i ułomności wyglądu; rzeczywistość pokrywa się pod jego piórem lepkim liszajem, a charaktery wyostrzają się aż po przerysowania, zwłaszcza w tych złych, brutalnych aspektach. Dobrze nadaje się ten styl do budowania atmosfery czarnego kryminału, gdzie chaos i rozkład opanowują miejski krajobraz, po którym pomyka jakiś sprawiedliwy, nie wiadomo, lepszy czy gorszy od świata, którego jest częścią. Zwróciłem uwagę np. na opis księżyca: "Mock wskazał na niebo. Wisiał na nim obrzęknięty księżyc, a jego mdłe światło ślizgało się po ciemnych oknach domu, futrynie ustępu i kabłąku podwórkowej pompy"[3].

Zaciekawił mnie też sposób, w jaki Krajewski posłużył się pewnymi faktami. Mamy Mocka dręczonego nocnymi hałasami i okropnymi snami, w których jawią się mu zamordowani; i mamy mordercę, którego pamiętnikiem poprzetykane są rozdziały książki, a który najwyraźniej chce zesłać na policjanta Erynie, aby dręczyły go, póki nie przyzna się do nieznanego mu błędu. A zatem fakty sugerują, iż Mock naprawdę jest prześladowany przez duchy zmarłych. Później jednak znajdują racjonalne wyjaśnienie jako złudzenia umysłu, lecz wciąż pozostaje nieco niejasności. Mamy zatem objaśnienie części faktów, a inne fakty świadczą o czymś przeciwnym. Ta niejednoznaczność interpretacyjna i wynikła stąd niepewność co do przebiegu zdarzeń jest ciekawą cechą kompozycji powieści. Nie wiem, na ile zestawienie okoliczności sobie przeciwnych jest zamysłem autorskim, a na ile wynikło ono z chęci wprowadzenia sugestii niesamowitości, co zwiększa efektowność fabuły.

Ostatecznie jednak dotarłem do zakończenia, które mnie zafrapowało. Zdało mi się ono napisane na chybcika, zaś wątki fabularne nadto szybko znajdują rozwiązanie. Można rzec, iż filolog klasyczny, stanąwszy przed mnogością zdarzeń, zastosował znany mu ze sztuk późnej starożytności chwyt "deus ex machina", bo tak właśnie wygląda owo zakończenie wobec precyzyjnej wcześniej kryminalnej intrygi. Dochodzi tu pewne nieprawdopodobieństwo związane z hipnozą i brak jakiegoś zakończenia dla wątku niewyżytej baronowej, namiętnie korzystającej z towarzystwa Smolorza. Znany mi z pozostałych części styl prowadzenia narracji wymagałby finału i dla tych wydarzeń.

Oceniam na 5.



----
[1] Marek Krajewski, "Widma w mieście Breslau", wyd. WAB, Warszawa 2005, s. 31-32.
[2] Tamże, s. 81.
[3] Tamże, s. 202.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3553
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: Kuba Grom 15.07.2008 17:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Rok 1919, 1 września, Bre... | Kuba Grom
czemu to jest w notach? przecież to recenzja.
Użytkownik: hburdon 15.07.2008 19:30 napisał(a):
Odpowiedź na: czemu to jest w notach? p... | Kuba Grom
Nie lepiej kliknąć "zgłoś błąd" albo wysłać email do redakcji, zamiast mieć nadzieję, że może przypadkiem ktoś zauważy twój komentarz?
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: