Dodany: 20.07.2008 18:41|Autor: verdiana
Obrazowe, by nie rzec: obrazoburcze
Trudna sprawa z tymi opowiadaniami. Niektórych opowiadań Kereta wręcz nie znoszę. Niektórych nie pamiętam – zapominam natychmiast po przeczytaniu. Ale bilans i tak wychodzi in plus, a ja mam poczucie, że Kereta uwielbiam. Nie potrafię uchwycić, w czym tkwi sekret tych opowiadań. Niby każde jest inne, ale rozpoznawalne. Można je kochać bądź ich nienawidzić, ale wiadomo zawsze, że to opowiadania Kereta – są rozpoznawalne. Są groteskowe i absurdalne – jak twórczość Viana czy Topora, a jednocześnie zupełnie inaczej. Niektóre są makabryczne i ociekają krwią, ale nie czujemy obrzydzenia, a opisywana przemoc nas nie zniesmacza (no, w każdym razie mnie nie).
W „Tęskniąc za Kissingerem” mamy 51 opowiastek. Króciutkich fragmentów. Niby beletrystycznych, ale filozoficznie nastrajających jak fragmenty Ciorana – one też są prawdziwe aż do bólu, mimo nierealistycznego czasami sztafażu. Cała Keretowska menażeria: lekko sinawy brat (bo uduszony), magik, który zamiast słodkiego króliczka wyciąga z kapelusza martwego noworodka, dzieci czy mówiące zwierzęta, które autor czyni narratorami, opisana jest z humorem – czarnym.
Te opowiadanka są jak ułamki rzeczywistości oświetlone na moment fleszem aparatu fotograficznego. Są tak maleńkie, że mogą uchodzić za opisy zdjęć. I jak zdjęcia wymagają mocnego skupienia, ale tylko na moment: od jednego zdjęcia do drugiego. Czytelnik może je sobie dowolnie dawkować.
Keret większość swoich fragmentów kreśli z niesamowitą obrazowością (by nie rzec: obrazoburczością). Czytelnik widzi to wszystko dokładnie, w szczegółach, może dlatego potem pamięta. Pamięta też pewnie i dlatego, że w różnych tomach różne opowiadania się powtarzają – i w tym znalazłam kilka już wcześniej czytanych (to zresztą sprawia, że można się zgubić w tym, które opowiadanie gdzie i kiedy wyszło).
Warto czytać Kereta.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.