Dodany: 10.08.2008 17:15|Autor: varjus
Porażający surrealizm
Zaczynając czytać tę pozycję nie miałem pojęcia, na co się piszę, czy będzie to kolejna książka, którą czytałem, odłożyłem i zapomniałem, czy może coś więcej. Odpowiedź w tym przypadku jest, niestety, niejednoznaczna. Piszę „niestety” dlatego, że wolałbym, aby była albo kiepska, albo bardzo dobra, czegoś pośredniego w ogóle nie brałem pod uwagę. W sumie po cichu liczyłem, że wpadnę w zachwyt. Tyle dobrych opinii słyszałem, że chyba nie mogłoby być inaczej. Jednak…
Właśnie, jednak…
Dick wprowadza nas w wykreowany przez siebie świat w sposób dosyć typowy, tzn. z początku mamy przyjemność poznania głównych bohaterów oraz świata, albo raczej czasów, w jakich przyszło im żyć, a te nie są zbyt przyjemne. Z nieba nieustannie bije nieznośny żar, który może, po dłuższym z nim obcowaniu, nawet zabić. Główny bohater budzi się w nieswoim łóżku i pomimo tego, że obok niego leży piękna i naga kobieta, to nie jest on w pozytywnym nastroju… niedawno dostał kartę powołania na jedną z kolonii pozaziemskich, na które są losowo przesiedlani ludzie.
Cała fabuła, swoją drogą, całkiem dobra, jest raczej rzeczą drugorzędną. To, co wysuwa się na pierwszy plan, to niesamowite i wręcz rażące swoim surrealistycznym klimatem opisy wydarzeń rozgrywających się w umysłach bohaterów, którzy zaaplikowali sobie narkotyk. W świecie wewnątrz ich umysłów może się wydarzyć wszystko, czego tylko zapragną, a czasem nawet więcej. W pewnym momencie, nie będę zdradzał, w okolicach której strony, zaczynają się dziać rzeczy tak nieprawdopodobne i chore, że czasami można poczuć dreszcz na plecach.
W pewnym momencie odczułem jednak, że czegoś mi w tym wszystkim brakuje, i doszedłem do wniosku, że zabrakło mi choć odrobiny pozytywnych wydarzeń. Całość jest przepełniona pesymistycznymi i ponurymi wydarzeniami i wizjami, które raczej nie wprawią czytelnika w dobry nastrój, ani tym bardziej go nie poprawią, więc nie polecałbym tej książki osobom z chandrą.
Pomimo perspektywy stopniowego zwiększania się temperatur ludzie nie przestają dążyć do polepszenia swojej pozycji w firmie czy wzbogacenia się; wszystkie te starania zdają się puste, jak instynkt przetrwania dzikiego zwierza. Żyjąc w dzisiejszych czasach, które w porównaniu z tymi z książki nie są takie złe, nie sposób nie odnieść wrażenia, że gdzieś zostało zatracone człowieczeństwo. Są ludzie potrafiący przewidywać przyszłość, i są też tacy, którzy za wszelką cenę starają się ich dogonić poprzez poddanie się dziwnej terapii, która przyspiesza proces ewolucyjny, ale też może być na odwrót. W koloniach, gdzie żyje najwięcej ludzi uzależnionych od narkotyku Can–D, panuje zasada każdy z każdym – są np. trzy pary małżeństw, ale pomimo zawartego związku ludzie nie kryją się ze zdradzaniem swoich małżonków czy małżonek. Człowiek w tej książce, goni za swoimi utraconymi marzeniami, do których im bardziej się zbliża (za pomocą narkotyku) tym one bardziej się oddalają, stając się dla niego tylko nędzną mrzonką.
Na zakończenie dodam, że całość jest podlana filozoficzno-teologicznym sosem, który może się okazać lekko niestrawny ze względu na swoją gęstość, zwiększającą się z postępami fabuły, i im bliżej końca, tym bardziej miałem wrażenie, że więcej z tego wszystkiego nie rozumiem niż rozumiem.
Pozycja może nie genialna, ale na pewno „Trzy stygmaty Palmera Eldritcha” są książką bardzo dobrą i zasługującą na większą uwagę. Polecam.
[Tekst umieściłem wcześniej na forum CarpeNoctem.pl]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.