Dodany: 23.09.2008 13:24|Autor: p.a.
O kalendarzu, który stał się "powieścią"
Tej książki w zasadzie miało nie być. Planowano wydać jedynie kalendarz dla fanów grozy jako takiej. Stąd liczne ilustracje czy podział opowieści na miesiące. O kalendarzowym rodowodzie warto również pamiętać przy ocenie tej pozycji. Wyjątkowo nietypowej, jak na tego autora. I to nie tylko ze względu na klasyczną aż do bólu tematykę.
W szczególną konsternację mogą wprowadzić początkowe rozdziały. To po prostu krótkie (około 3-stronicowe) opisy ataku wilkołaka na różne osoby zamieszkujące miasteczko Tarkers Mills. Słabe budowanie napięcia, niemiłosiernie spłaszczone rysunki postaci i przewidywalna fabuła prowokują pytania w rodzaju: "co to w ogóle ma być?". Nieco ciekawiej wypadają historie z miesięcy letnich. Opowiadania stają się trochę dłuższe, powoli tworzy się też obraz miasteczka sterroryzowanego przez comiesięczne ataki. Gdyż mieszkańcy Tarkers Mills szybko zauważają, że do mordów dochodzi wyłącznie w czasie pełni księżyca. Ciekawiej się robi jednakże przede wszystkim dlatego, iż pierwszą osobą, która odpiera atak potwora, jest chłopak przykuty do wózka inwalidzkiego...
Nie zmienia to jednak faktu, iż jak na Stephena Kinga to wyjątkowo słaba pozycja. Chociaż, z drugiej strony, opowieść ma swój klimat, wzmocniony przez nastrojowe ilustracje. Tu jednak pewna uwaga - nie popisał się, niestety, wydawca (Prószyński i S-ka, 2004), gdyż pewne rysunki wyprzedzają rozwój akcji o stronę lub dwie. A skoro już jesteśmy przy wątku wydawniczym... To kpina, by tak cieniutka książeczka kosztowała tyle, ile "normalna" powieść. "Rok wilkołaka" niby liczy 140 stron, jednakże po odjęciu ilustracji i pustych miejsc zostaje ich jedynie około 60. Jeśli weźmie się dodatkowo pod uwagę wyjątkowo dużą czcionkę i szerokie marginesy, wychodzi rozmiar typowego opowiadania. I również z tego powodu "Rok wilkołaka" to pozycja przeznaczona wyłącznie dla najwierniejszych fanów Kinga.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.