Dodany: 05.12.2008 20:26|Autor: dansemacabre

Problem z Santiagiem Roncagliolo


Mam problem z Santiagiem Roncagliolo. Nie lubię, jak ktoś przekonuje, że żyjemy w piekle, bo to odbiera mi przyjemność myślenia o tym, iż po śmierci może być jeszcze gorzej. A ten Roncagliolo nie dość, że w pierwszej powieści, „Wstyd” nakreślił obyczajowe ramy tego ziemskiego piekła, to w kolejnej wydanej przez Znak książce, o której chcę napisać, nakreślił jego polityczne, socjologiczne i quasi-teologiczne tło. I co z tego, że Ramosowie ze „Wstydu” to Peruwiańczycy i że to ich, a nie nasi rodacy wyrzynają się wzajemnie na kartach „Czerwonego kwietnia”? Że niby nas to wszystko nie dotyczy? Że Roncagliolo kreuje się na ironistę i duchowego mentora tylko swych rodaków z dalekiego kraju? Jego proza ma wymiar uniwersalny, niestety. „Wstyd” był wiwisekcją dysfunkcyjnej rodziny, „Czerwony kwiecień” odziera z dostojeństwa i fasadowości dysfunkcyjne państwo. To nic, że autor ściśle trzyma się realiów charakterystycznych dla własnej ojczyzny. W nim kipi za dużo emocji, zbyt wiele buntu i nadmiar literackiego talentu, żeby można było podpiąć jego twórczość tylko pod lokalne problemy Peru. „Czerwony kwiecień” jest bardzo peruwiański, ale także paraboliczny w wymowie. Bo zło czai się naprawdę wszędzie, a my prawdopodobnie żyjemy w piekle i gorzej chyba być nie może. Dlatego mam problem z Rodrigiem Roncagliolo. Za dużo w nim prawdy, od której się ucieka. Za dużo pasji dekonstrukcji porządku, który jest nim tylko na pozór. „Czerwony kwiecień” – jak informuje dopisek wydawniczy przy tytule powieści – jest pasją szaleństwa. Obłąkanym przez wizje autora życzę dużo samozaparcia w wymazywaniu traumy po lekturze jego nowej powieści. Tych, którzy jej jeszcze nie czytali, zapraszam do wędrówki po ziemskim piekle. Piekle ukrytym gdzieś w Andach, ale tak naprawdę bliższym nam niż cokolwiek innego. Zapraszam do wędrówki po piekle ludzkiej duszy.

Naszym przewodnikiem będzie pomocnik prokuratora rejonowego, Félix Chacaltana Saldívar. Człek to rozważny i nader zasadniczy. Jest jednym wielkim przepisem prawa, do którego próbuje dopasować każdą prawną rysę bądź nieprawidłowość. Jest to także bohater bardzo nudny i przewidywalny. „Nie zrobił niczego złego, nie zrobił niczego dobrego, nigdy nie zrobił niczego, co nie byłoby wyraźnie określone w przepisach dotyczących jego funkcji”*. I na kogoś takiego spada odpowiedzialność wyjaśnienia zagadki tajemniczych i okrutnych morderstw, o których szczegółach nie będę tutaj pisał, bo ten tekst przeczytać może każdy, a mroczna powieść Roncagliola to książka tylko dla dorosłych.

Chacaltana musi mierzyć się ze swoimi słabościami, ale przede wszystkim ze słabościami państwa, które przez lata skutecznie tuszowało skutki działalności Świetlistego Szlaku i terroru, jaki spowodował, że peruwiańscy maluczcy popierają tylko taki system, który da zapomnienie i względny spokój. W parze z rozwiązaniem zagadek morderstw idzie także obserwacja wyborów w pewnej prowincjonalnej mieścinie, w której każdy czegoś się boi, choć nikt o tym strachu głośno nie mówi. „Osiem lat temu, jakbym wyszedł na ulicę, to by mnie zabili. Teraz nie. Terroryści zabili moją matkę, mojego brata i zabrali moją siostrę, którą potem zatłukli żołdacy. Od kiedy rządzi nasz prezydent, nie zabito ani mnie, ani nikogo z mojej rodziny. Chcesz, żebym głosował na kogoś innego? Nie rozumiem. Dlaczego?”**. Chacaltana jest więc świadkiem tego, że wygrywa ponownie ten, który rządził i uświadamia sobie, że żyje w świecie, w którym od lat niewiele się zmieniło. Być może nie przelewa się już krwi na ulicach, ale w żyłach Peruwiańczyków płynie jad, jaki dostał się tam przed laty. Kiedy Bóg odwraca swe oblicze od grzeszników, mieszkańcy Peru oddają się szalonym orgiom w okresie Wielkiego Tygodnia, a Chacaltana w tym czasie zmuszony jest mierzyć się z przeciwnikiem, którego siła zdecydowanie przewyższa racjonalną dedukcję bohatera.

Dużo w „Czerwonym kwietniu” motywów chrystologicznych i sporo w tej książce odniesień do prawd objawionych Pisma Świętego oraz dawnych wierzeń Indian. Ayacucho wydaje się miejscem przeklętym, chociaż są tam aż 33 (!) kościoły. To miasto, które wchłonie całkowicie Chacaltanę i miasto, w którym rozegra się wewnętrzny dramat bohatera. A przy okazji dwuznacznie opisane zostaną motywy działania ściganych i ścigających. Kto jest bowiem po stronie dobra w świecie, w którym stróże prawa to łajdacy, a dobroduszny z pozoru ksiądz może kryć w sobie mroczną zagadkę?

Kiedy już ochłoniemy po pierwszym szoku związanym z tą polityczną makabreską, powinniśmy zastanowić się nad tym, jak wiele skrytych dla nas przez nas samych prawd objawia peruwiański pisarz. Jak bolesne są to prawdy i czy mieszczą się w 1 285 220 km² powierzchni Peru, czy też może śmiało je przekraczają, dotykając każdego z nas. Można bowiem „Czerwony kwiecień” czytać zgodnie z wytycznymi wydawniczymi, które mówią o lokalnym kolorycie powieści. Można jednak zastanowić się także nad tym, jakiego piekła kręgi przemierza w swej wędrówce ku rzekomej prawdzie Chacaltana. To nie jest tylko peruwiańskie piekło, to piekło stworzone przez nas dla nas.

A może po prostu spojrzeć na tę książkę jak na dobrą sensacyjną intrygę, w której trup ściele się gęsto, a zagadki detektywistyczne okraszone są porcją ontologicznych i egzystencjalnych przemyśleń? Może wtedy mniej mnie dotknie? Tak czy owak, mam problem z tym pisarzem. Za dużo w nim prawdy. I szaleństwa w jej portretowaniu.



---
* Santiago Roncagliolo, "Czerwony kwiecień", tłum. Tomasz Pindel, wyd. Znak, s. 17.
** Tamże, s. 97.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1723
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: adas 07.02.2009 17:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Mam problem z Santiagiem ... | dansemacabre
W tej książce nie pasowała mi jedna rzecz - Chacaltana. Główny bohater, koło zamachowe intrygi. A jakiś taki niespójny. Naiwny, a po chwili cwany. Niby nuworysz w towarzystwie, idealista a osławione raporty wie jak napisać, podlizać też się potrafi kiedy trzeba. Kompletnie nie pasował do z pasją przedstawionych realiów. Tak jakby papierową postać rzucić w ogień. Jak się wyjaśniło dlaczego tak jest, aż się zdziwiłem - szło się domyślić wcześniej. Zabieg użyty przez Roncagliolo wcale nie jest taki rzadki w prozie, a jeszcze chętniej w tej roli stawia się narratora, by go na końcu "zdemaskować" i nadać książce nowe znaczenia. Poszerzyć interpretację, zasiać wątpliwości. Może oklepane, ale działa. Bardzo dobra książka, może nie z gatunku Naprawdę Wielkich Dzieł, ale Peruwiańczyk daje nadzieję, że może kiedyś... Ma nie tylko zmysł do rzeczywistości, ale i spore pokłady ironii. A to zawsze dobrze służy pisarzowi.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: