Dodany: 22.12.2008 17:35|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Powiedzmy, Gantenbein...
Frisch Max

1 osoba poleca ten tekst.

Eksperyment zimny jak ryba


Ta powieść to przykład literatury obiektywnie dobrej i ambitnej, ale pozostawiającej takiego jak ja czytelnika w stanie doskonałej obojętności.

Tytułowy Gantenbein („powiedzmy, że nazywa się Gantenbein”[1], bo tak naprawdę nie wiemy, czy mamy do czynienia z Enderlinem podszywającym się pod Gantenbeina, czy z Gantebeinem udającym Enderlina, czy jeszcze z kimś innym wcielającym się na przemian w każdego z nich i w Svobodę - i czy w ogóle z kimkolwiek, bo co jakiś czas narrator podkreśla warunkowość sytuacji zwrotami: „wyobrażam sobie…”, „powiedzmy, że…”, „możliwe…”, „zmieniam raz jeszcze…”- więc może w ogóle nie ma nikogo i niczego poza wyobraźnią?) postanawia występować przed światem jako niewidomy - trochę dlatego, że „świat potrzebuje takich ludzi jak Gantenbein, którzy nigdy nie mówią, co widzą”[2], a trochę dlatego, że sam chce się przekonać, czego więcej jest się w stanie dowiedzieć przez „obcowanie z ludźmi, którzy nie wiedzą, że ich widzi”[3]. Enderlin to naukowiec, „dr. fil., lat 41, 11 miesięcy, 17 dni”[4], który nagle dowiaduje się, że został zaproszony do Harvardu, i niemal równocześnie (na podstawie, jak się później okaże, błędnych przesłanek) odkrywa, że ma przed sobą jeszcze rok życia. Prócz nich przez scenę przewija się jeszcze czeski biznesmen Svoboda, aktorka Lila (którą coś łączy z każdym z tych mężczyzn - a może z żadnym?), manikiurzystka Camilla i jeszcze kilka pomniejszych postaci. Każda z nich coś myśli, coś sobie roi. Każda z nich coś opowiada albo ktoś o niej opowiada.

Teoretycznie można ich sobie wyobrazić, ale tak naprawdę najbardziej namacalne są realia: „w lodówce (…) wyschnięta, stwardniała od zimna i prawie czarna szynka, także odrobina sera, popękanego jak kora, zielonkawego, szklanka stężałej śmietany, w salaterce pływające mętne pozostałości kompotu”[5] albo „skały, czarniawe, miejscami też czerwonawe, śnieg w świetle południa, stoki pokryte szarym piargiem, potem bezdrzewne, kamieniste łączki, potoki lśniące od słońca…”[6]. Człowiek, jego uczucia, jego zachowania, są w tym wszystkim rzeczą najmniej stałą - jednym wielkim domniemaniem. Albo jedną wielką fikcją…

Koncepcja ciekawa, realizacja błyskotliwa i kunsztownie przeprowadzona, ale… No właśnie, jest „ale”, i to - jak dla mnie - zasadnicze: to zupełnie nie budzi moich emocji. Jest mi doskonale obojętne, czy „na przykład osoby nazywającej się Camilla Huber nie ma i nigdy nie było, podobnie jak osobnika nazwiskiem Gantenbein”[7], czy jednak byli, czy, kogo i z kim zdradzała (albo nie zdradzała?) Lila, kogo znaleziono „z głową odrzuconą w tył, z rękami zaciśniętymi na rozerwanym kołnierzyku”[8]. I podobnie jak w pewnej chwili narrator, i ja „nie mogę uwierzyć, że to, co widzę, jest biegiem świata”[9], bo nie ma w tym życia. To nie jest ten rodzaj literatury, który porusza w czytającym każdą strunę, zmusza do autorefleksji. Sztuka, tak; wykwintna, tak; ale bardziej dla sztuki niż dla człowieka…



---
[1] Max Frisch, „Powiedzmy, Gantenbein”, przeł. Jacek Frühling, wyd. Interart, Warszawa 1994, s. 19.
[2] Tamże, s. 31.
[3] Tamże, s. 19.
[4] Tamże, s. 134.
[5] Tamże, s. 16-17.
[6] Tamże, s. 51.
[7] Tamże, s. 300.
[8] Tamże, s. 6.
[9] Tamże, s. 301.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3353
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: