Dodany: 23.01.2009 20:06|Autor: dansemacabre

Książka: Po śniadaniu
Rylski Eustachy

1 osoba poleca ten tekst.

Wyznania czytelnika


Myślę, że to, czego dokonał Eustachy Rylski, powinien zrobić każdy świadomy odbiorca literatury. Takie podsumowania na pewno są potrzebne. „Po śniadaniu” to zbiór siedmiu esejów o twórcach, którzy wywarli na autora wpływ, z którymi przeżył Rylski swego rodzaju intelektualny romans, którzy są mu z różnych powodów bliscy i z którymi obcowanie wpłynęło na jego sposób postrzegania świata i kierunek rozwoju własnego pisarstwa.

Mamy zatem siedem tekstów o charakterze konfesyjnym o siedmiu wielkich literatach, z którymi autor „Warunku” wchodzi w specyficzny dialog i którym dziękuje za to, że we właściwym czasie uświadamiali mu właściwe sprawy. To dość specyficzna siódemka, dobrana ściśle według autorskiego klucza i interpretowana w konwencji egzystencjalno–ironicznej, albowiem twórczość każdego z opisywanych pisarzy jest dla Rylskiego punktem wyjścia do rozważań o świecie, naturze ludzkiej i specyfice samego procesu czytania.

Wielkość rosyjskiej literatury podkreśla wyróżnienie dwóch twórców z tego kraju. Choć Rylski skupia się przede wszystkim na Turgieniewie i Błoku, jego rozważania mają charakter dziennika z podróży po bezkresnej Rosji i uniwersalnych w swym przesłaniu dzieł autorów zza wschodniej granicy. Autor opisuje swoją mentalną współzależność z bohaterką „Zapisków myśliwego” i wspomina żar, jaki w nim roznieciła przed laty. Równie trwale zapada mu w pamięć Kaťka Błoka, a w oparciu o „Dwunastu” oraz „Scytów” udowadnia Rylski, iż w przebogatej znaczeniowo rosyjskiej literaturze poeta znalazł swoje miejsce i wpisał się w historię literatury trwale i sugestywnie.

Najbardziej frapująco pisze o Hemingwayu. Opis ideowego dialogu, jaki podejmuje autor „Wyspy” z pisarzem, wzbogaca wspomnienie inżyniera Jana, który przez negację dokonań Hemingwaya bardziej Rylskiego do niego przybliżył. Uważam, że esej na temat autora „Komu bije dzwon” jest najlepszym przykładem na to, w jak silną zależność od przesłania prozy wejść może życie przejętego lekturami czytelnika i jak potem ta zależność weryfikowana jest przez zmianę punktu postrzegania rzeczywistości. Rylski ciepło pisze o Hemingwayu, a jednak coś w nim kwestionuje. Podobnie ambiwalentny stosunek ma do André Malraux, chociaż nadmierna dygresyjność odbiera jednak przyjemność czytania o jego drodze twórczej. Tu dochodzę do stwierdzenia, iż Rylski traktuje „swoich” twórców dość specyficznie i niejednoznacznie. Pisanie o nich jest niejako wtapianiem się w ich pisarstwo, komentarze zaś do dylematów życiowych ulubionych autorów są dla Rylskiego specyficzną formą komentowania samego siebie i własnych oczekiwań czytelniczych.

„Po śniadaniu” jest zbiorem tekstów pasjonujących, ale jednocześnie nierównych. Mało odkrywcza i rażąco patetyczna egzegeza „Dżumy” nie wnosi niczego nowego do tego, co o tej powieści już napisano i powiedziano. Jednocześnie przedstawia nam Rylski Camusa po raz drugi, jest w tym dość wtórny i opowieść o epidemii w Oranie nie porywa, tak jak nie poruszają rozważania na temat Malraux. Bardzo przewrotnie i dowcipnie za to kończą się czytelnicze wyznania Rylskiego, bo ostatni esej jest zaiste wybornym postawieniem ostatniej kropki w tej książce. Truman Capote i jego „Śniadanie u Tiffany’ego” nabierają nowego blasku, będąc zarazem ironicznym podsumowaniem rozważań o literaturze.

Jeśli ktoś myśli, że Rylski nie „zapisuje na nowo” żadnego rodzimego twórcy, jest w błędzie. Na wyróżnienie zasłużył sobie Jarosław Iwaszkiewicz. Pisarz, który według autora „Człowieka w cieniu” pokazuje swą wielkość i siłę w wiecznym wyobcowaniu. Dowiemy się, iż w Iwaszkiewiczu szuka Rylski potwierdzeń, nie odkryć. A jedność z nim wyrazi w następujących słowach: „Iwaszkiewicz nie mówi, że wszystko w porządku. On mówi, że przemijanie ludzi, zwierząt, drzew, nawet rzeczy jest cholernie nie w porządku i wprawdzie nie dostrzegam w jego twórczości buntu, bo to nie ta natura, to słyszę w niej pogańską niezgodę, z którą solidaryzuję się jak z mało czym”*.

Choć Rylski igra sobie sprytnie zarówno z omawianymi twórcami, jak i z czytelnikami tych omówień, nie można odmówić mu gracji, rozsądku i sugestywnej siły przekazu. „Po śniadaniu” bowiem jest opowieścią nie tyle o rozumieniu literatury, co o dogłębnym jej odczuwaniu. Ale czy autor mówi tutaj do końca prawdę o swoich czytelniczych doznaniach? Niejednoznaczność tej książki ukazuje jednak coś bardzo jednoznacznego – nie sposób żyć bez literatury, nie sposób z nią nie romansować. A Rylski udowadnia, że można to robić z klasą.



---
* Eustachy Rylski, "Po śniadaniu", wyd. Świat Książki, 2008, s. 91.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2225
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: zielkowiak 24.01.2009 20:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Myślę, że to, czego dokon... | dansemacabre
O, to warte przeczytania. Dzięki za recenzję, Iwaszkiewicza czytałam, Capota czytałam, Hemigwaya czytałam, Camusa czytałam, z chęcią poczytam co o ich twórczości myśli Rylski. Lubię patrzeć jak literatura wpływa na innych.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: