Książka ma charakter pamiętnika pisanego przez pewnego emeryta, który spełnił swoje marzenie i zamieszkał w domku nad morzem. Nie jest mu jednak dane cieszyć się spokojem, bo oto... spotyka swoją pierwszą miłość. Hartley ma już ponad sześćdziesiąt lat, obwisłą skórę i figurę nie taką jak kiedyś, lecz co z tego! Uczucie Charlesa wciąż jest bardzo żywe. Nabiera przekonania, że tym razem nie popełni błędów z młodości i nie pozwoli, by ukochana mu się wymknęła.
I już koniec siedzenia w fotelu; pchany potężną siłą Charles będzie biegał po skałach jak młodzik, będzie też obmyślał sposoby "ratowania" Hartley. W małym domku nad morzem zaczną dziać się rzeczy dziwne, straszne i nie zawsze zgodne z prawem. A zdobyć Hartley wcale nie jest łatwo, bo jej mąż sprawia wrażenie agresywnego i silnego.
"Ma sztywną nogę, ale to twardy facet i (a może mi się tylko tak wydaje?) niebezpieczny człowiek. Niewykluczone, że jest klasycznym okazem despoty, który się załamuje, kiedy się go postraszy. Ci jednak, którzy myślą o straszeniu despotów, równie dobrze mogą wątpić, czy taki wygodny typ despoty naprawdę istnieje. Nie miałoby sensu przeprowadzanie takiego eksperymentu"* - myśli Charles. Przygotowuje bardzo sprytny, niecodzienny plan...
Obsesyjne uczucie opisane jest dogłębnie, postać kobiety - owiana tajemnicą, a my długo nie wiemy, czy Charles stanie się jej wybawcą, czy też przekleństwem.
Największe zalety tej książki to żywy opis miłości i cierpień duchowych, przepiękne opisy morza (czytając, bardzo chce się jechać nad morze i żyć w spartańskich warunkach) oraz ukazanie, że emerytura to wcale nie okres spokoju i podsumowań, bo człowiek nadal zdolny jest do wielkiej namiętności i szaleństw. To jedna z najlepszych książek Murdoch, z mistrzowsko skonstruowaną fabułą, z wplecionymi pod koniec rozważaniami na temat np. udręki z powodu wyrzutów sumienia, a tych rozważań jest akurat tyle, by wprawić czytelnika w zadumę, ale go nie odstraszyć.
W tej książce nie widzę żadnych wad, chyba że za wadę uznać długi początek. Na właściwą akcję trzeba trochę poczekać. Charles najpierw opisuje swoje dzieciństwo, wspomina czasy spędzone w teatrze, notuje, co przyrządził sobie na śniadanie, ale około setnej strony zacznie opowiadać o ciekawszych rzeczach. Ta bardzo obszerna książka ma też niebanalne zakończenie, a przyznam, że bałam się trochę, by zakończenie nie zepsuło mi dobrego wrażenia z lektury. Jednak takie, jakie jest, zadowala mnie w zupełności.
Na razie przeczytałam pięć książek tej autorki. Każda z nich jest inna od pozostałych. Uważam, że "
Dylemat Jacksona (
Murdoch Iris)
" i "
Rycerze i zakonnice (
Murdoch Iris)
" są słabe, "
Dzwon (
Murdoch Iris)
" - lepszy, a "
Henryk i Kato (
Murdoch Iris)
" oraz właśnie "Morze, morze" - najlepsze. Jak z pozostałymi, nie wiem, bo nie tak łatwo je wypożyczyć. Ale powieści Murdoch będę zdobywać z taką determinacją, z jaką Charles zdobywał Hartley. Bo warto.
---
Iris Murdoch, "Morze, morze", tłum. W. Schaitterowa, wyd. Zysk i S-ka, 1998, str. 249.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.