Dodany: 27.03.2014 13:41|Autor: jolietjakebluesOpiekun BiblioNETki

Książka: Rycerz Siedmiu Królestw
Martin George R. R.

2 osoby polecają ten tekst.

„Dunk Przygłup, tępy jak buzdygan”


Któż przynajmniej nie słyszał o „Grze o tron”? Pewnie mnóstwo ludzi ją oglądało i czeka na kolejną serię. Kto nie słyszał o wielotomowej sadze „Pieśni lodu i ognia”, na której podstawie powstał serial? Pewnie ma mnóstwo czytelników czyhających na każdą opowieść poszerzającą wiedzę o krainie Siedmiu Królestw. Nie ma co się oszukiwać i unikać porównań. To przecież jak z tolkienowską trylogią, gdzie zachwycamy się także „Hobbitem”, „Silmarillionem”, „Księgą Zaginionych Opowieści”, „Niedokończonymi opowieściami” i „Dziećmi Hurina”. Pozwalam sobie na to porównanie niebezpodstawnie. Wszakże i u Martina kolejne opowieści na marginesie „Pieśni lodu i ognia” nie dość, że wzbogacają przedstawiony wcześniej świat, to jeszcze opowiadają mnóstwo o bohaterach, postaciach drugoplanowych, dynastiach, koligacjach, koteriach, lordach, buntach tudzież uszczegóławiają mapę wcześniej opisanych krain. Główne postaci schodzą na plan dalszy albo tylko się o nich wspomina, są tłem. Inne grają role pierwszoplanowe. Albo pojawia się ktoś znikąd i wokół niego nucona jest pieśń „lodu i ognia”.

Tak właśnie się dzieje w „Rycerzu Siedmiu Królestw”. Wszystko jest tu zachowane: dynastie, dwory, krainy, główna fabuła czy raczej intryga, myśl przewodnia dotycząca Siedmiu Królestw, pewien schemat - lecz zdecydowanie sprowadzone zostało do funkcji scenografii, swoistego atelier. Warto zauważyć, że tym razem Martin jeszcze mniej miejsca poświęca wnętrzom zamków, ulicom miast. W tej powieści to są jedynie prawie nic nieznaczące drobiazgi, szczegółowych opisów brak. Jesteśmy w „czymś średniowiecznym”. Uczyliśmy się o tej epoce, „Grę o tron” oglądaliśmy, „Pieśń lodu i ognia” czytaliśmy. Po co więc się rozwodzić i tracić czas na detale? A, właśnie! Piszę „powieść”, a „Rycerz...” wcale nią nie jest. A może i jest… Książka, zatem, składa się z trzech związanych ze sobą opowieści, które mają wspólnych dwóch głównych bohaterów. Pozostali są tylko wspominani. Konstrukcja owych, chyba można i tak napisać, trzech rozdziałów opiera się na tym, że sedno sprawy autor mgliście przedstawia mniej więcej w połowie pierwszej opowieści, dodaje szczegóły - jakby od niechcenia - w środkowej, zaś rozwiązuje tajemnice na końcu ostatniej.

Cóż, trzeba odrobinę cierpliwości, żeby przywyknąć do maniery Martina przedstawiania głównego bohatera, ser Duncana, zwanego potocznie Dunkiem. Lecz gdy uświadomimy sobie, że jest to powieść, czy raczej część wielotomowej powieści „Pieśń lodu i ognia” - dostrzeżemy, iż owa maniera pasuje, jest niezwykle dickensowska, tolkienowska może (przypomnieć warto choćby początek „Władcy Pierścieni”) czy collinsowska („Kobieta w bieli” Wilkiego Collinsa). W tym pisarz jest bardzo angielski. A warto uświadomić sobie coś jeszcze. Mianowicie Martin wspaniale żongluje informacjami o postaci Dunka. Właśnie przez tych pierwszych kilkadziesiąt stron. Ser Duncan może okazać się jedną z przynajmniej trzech postaci. Po pierwsze, tajemniczym bękartem, pretendentem do tronu, przywódcą rebelii. Po drugie, samotnym mścicielem, człowiekiem niegdyś skrzywdzonym (bądź którego rodzina została skrzywdzona) przez kogoś z elity Siedmiu Królestw, dążącym powoli, mozolnie, ale skutecznie do celu, oszukującym, udającym przyjaźń, wkradającym się w łaski, żeby na koniec dokonać zemsty w pojedynkę na jednym wrogu. Po trzecie, autor mógł zastosować tak dobrze znany z baśni i legend, czerpiących z mrocznego średniowiecza postaci i schematy, zabieg polegający na wyniesieniu wiejskiego głupka na szczyty władzy - oczywiście w jasnym i zrozumiałym dążeniu, intencji, zamyśle autora, bogów, losu: w krainie jest źle, panują bieda, ubóstwo, korupcja, koterie. Zmienić świat na lepsze może jedynie ktoś z zewnątrz - lecz nie kraju, a środowiska, stanu, klasy społecznej; rozumiejący potrzeby tych, co na dole, dbający o nich, bo spośród nich się wywodzi. Rzecz jasna cel w każdej z tych trzech koncepcji byłyby jeden: zmiana sytuacji zastanej. Warto pozwolić się wciągnąć tej pisarskiej żonglerce i odłożywszy książkę, oddać się refleksjom o Siedmiu Królestwach, trochę porównując je do dzisiejszych czasów.

„Dunk Przygłup, tępy jak buzdygan”*, powtarza sam do siebie w myślach bohater. Te jego słowa, jak i historia rodzinna, mogą tłumaczyć ową żonglerkę autora. Martin podsuwa, podsuwa i podsuwa, ale niczego nie zabiera. Tworzy postać, w zasadzie niczym nie zaskakując, ale budząc zainteresowanie. Zatem jak jest naprawdę: niecierpliwi czy zaciekawia? Jak może nie zaciekawić tajemniczy jeździec znikąd? Jak można nie dać się uwieść konwencji westernu w scenografii średniowiecznej fantasy? Jak można nie dostrzec odrobinki zabawy wziętej wprost z Karola Maya i nie porównać Dunka do Old Shatterhanda?

To wszystko trwa do strony… Nie, nie! Nie ma mowy. Więcej ani słowa. Ponieważ właśnie tam pojawia się coś więcej. Drugi bohater? Przyjaźń? Jakaś kompletnie odwrócona, absurdalna relacja Mistrz – Uczeń, w której nie wiadomo, kto jest kim, komu Martin przypisuje rolę Mistrza, a komu Ucznia.

Nie jest to rzecz o smokach, czarach, białej i czarnej magii. Oczywiście odpowiednia dla Sagi frazeologia została zachowana, chociaż nie wprowadzona, jeśli tak można napisać, w czyn. A nawet jest racjonalizowana. Wydaje mi się, że autor skupił się na całkiem innych problemach „Gry o tron”. Trochę skomplikował, trochę odczarował. Mam wrażenie, że książka jest dla nieco dojrzalszych czytelników, ale czy koniecznie trzeba dużo wiedzieć o świecie Siedmiu Królestw? O tym nie jestem już przekonany. Jakby Martin napisał „Rycerza Siedmiu Królestw” przekornie, konfrontacyjnie. Proszę zauważyć, że owe trzy historie mają coś wspólnego z balladą rycerską, pieśnią właśnie. Ta „pieśń” w tytule należy się bardziej „Rycerzowi” niż Sadze.

Zwraca uwagę, że pisarz nie ucieka tu od dosadnych słów, nie używa ich jednak za wiele ani za często, lecz bardzo odpowiednio, w konkretnych miejscach. Daje to ociupinkę, szczyptę sprośności, którą obecnie tak bardzo mylimy i łączymy z wulgarnością, a kojarzymy z filmami o czasach średniowiecza. Pokazuje ponadto złość i daje możliwość znakomitego i szybkiego przedstawienia postaci. Stąd też ukłony dla tłumacza, oczywiście!


---
* George R.R. Martin, „Rycerz Siedmiu Królestw”, przeł. Michał Jakuszewski, wyd. Zysk i S-ka, 2014; cytowana fraza powtarzana jest w książce wielokrotnie.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1448
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: