Dodany: 10.05.2014 21:20|Autor: zsiaduemleko

O sznurkowych podeszwach i takich tam


Kiedy uczęszczałem do szkoły podstawowej i któregoś pięknego dnia przyszło nam omawiać lekturę "Starego człowieka i morza", to tradycyjnie rozmowa się nie kleiła, jak na nieudanej pierwszej (oraz każdej kolejnej) randce. Zrezygnowana nauczycielka wygłosiła więc na temat książki płomienny monolog, by mieć to już za sobą, a ja jedyne, co pamiętam z tej lekcji, to że kolega z ławki został przez polonistkę przyłapany na pracowitym dłubaniu w nosie. Uśmiechając się wstydliwie wytarł pulchny i wilgotny palec o spód blatu ławki, po czym ochoczo zabrał się do gorliwego sporządzania notatek z wykładu, jakby poprzez skromność chciał powiedzieć "och, dajcie spokój, nie mówmy o tym". Chyba wyszedł z całej sytuacji z twarzą, bo nauczycielka jedynie przewróciła oczami i wróciła do swojego gdakania. Koniec anegdotki i zarazem koniec mojej dotychczasowej styczności z Hemingwayem. Od kilku lat ambitnie więc sobie wmawiam, że w końcu do niego podejdę (przecież jestem już wystarczająco duży, by zrozumieć, o czym on pisze) i do tej pory udawało mi się z powodzeniem oszukiwać oraz zwodzić samego siebie. Pomocni w tym byli polscy wydawcy, którzy chyba zapomnieli o autorze: nie kuszą nowymi wydaniami na półce księgarni i najwyraźniej nie chcą moich pieniędzy. Kiedy jednak ostatnio otrzymałem od anonimowego Mikołaja (dziękuję!) wysłużony egzemplarz "Komu bije dzwon", dotarło do mnie, że już dłużej nie mogę robić uników i stanie się - będę musiał przeczytać Hemingwaya. I przeczytałem. A wszystkich niezdecydowanych, czy warto nadal śledzić ten tekst informuję, że w komentarzu zamieszczę odnośnik do zdjęcia pośladków autora (Ernesta, nie moich). Wiem, jak zachęcić, co?

Hemingway na wielu zdjęciach pozuje z bronią, bo to ponoć taki ówczesny Rambo był oraz ucieleśnienie mężczyzny - wieloletni korespondent wojenny, pasjonat boksu, obstawiam, że szklaneczką czegoś mocniejszego też lubił się uraczyć. No i miał brodę, bo Hemingway bez brody to jak Święty Mikołaj bez brody - niewyobrażalna profanacja. W wyniku takich, a nie innych zainteresowań autora, proza Ernesta często jest nazywana (przez czytelników) męską oraz (przeze mnie) kalesonową. Sam nie wiem, co drugie określenie znaczy, ale zapewne to samo, co pierwsze (może definicja się przyjmie, bo kalesony to też domena mężczyzn). Kobiety się oburzą, "bo ja czytałam Hemingwaya i wcale tak nie uważam!", ale przecież nosić męskiej bielizny też im nikt nie zabroni, a niektórym może się to nawet spodobać. Więc czym charakteryzuje się męska literatura? No, musi być wojna - to podstawa podstaw. "Komu bije dzwon" dotyka konfliktu domowego w Hiszpanii w latach 1936-39 i pod osłoną nocy zabiera nas za linię wroga, do republikańskich partyzantów ukrywających się w leśnych jaskiniach oraz od czasu do czasu wyskakujących na jakiś mały sabotaż faszystowskich umocnień. Oto, co na ten temat sądzi Robert Jordan - Amerykanin, uniwersytecki wykładowca języka hiszpańskiego, w wolnych chwilach spec od materiałów wybuchowych i ochotnik w walce o Hiszpanię. Oprócz tego główny bohater powieści:

"Co to historia! Człowiek idzie przez życie i ma wrażenie, że ta czy inna kobieta coś znaczy, a zawsze na końcu okazuje się, że nic. Ani razu nie było tak jak teraz. Myślisz, że to jedno nigdy ci się nie zdarzy i oto nagle, podczas takiej parszywej imprezy, przy zestrajaniu dwóch zasmarkanych band partyzanckich po to, żeby pomogły ci wysadzić most w niemożliwych warunkach, dla udaremnienia kontrofensywy, którą już prawdopodobnie puszczono w ruch - spotykasz taką dziewczynę jak Maria. Jasne. Tak musiało być. Tylko że spotkałeś ją trochę za późno, nic więcej"*.

Niestety - oprócz wojny w wydaniu partyzanckim, będzie też miłość. Bo ta, w takiej czy innej formie, zawsze musi się pojawić i skaleczyć sobą prawdziwie samczą lekturę. Kobiety znów triumfują, a naczynia po obiedzie się same nie pozmywają przecież.

Ale przyznam, że przepełniały mnie dobre myśli. W momencie, gdy Robert poznaje Marię, byłem wręcz przekonany, że powieść od tej pory nabierze barw. Że będzie namiętnie! Że będzie wzajemne docieranie się charakterów i pocieranie się ciał pod zimną ścianą jaskini! Że ten wątek będzie urozmaicał, a jednocześnie przeciwważył wojenną i bezlitosną codzienność partyzantów. Tymczasem Maria okazała się słodkim cielaczkiem - taką oklejką, która najchętniej przywarłaby do partnera i chodziłaby za nim całą dobę, dając całuski i przytulając się, gdy ten tylko przystanie. Mało bystra, bez poczucia humoru i przez resztę towarzystwa traktowana jakby była dzieckiem, w dodatku upośledzonym: za każdym razem jest wypraszana poza krąg, gdy dorośli chcą porozmawiać. Nocami wpycha się Jordanowi do śpiwora, przeprasza za zimne stopy, on mówi do niej "króliczku" i zgodnie uprawiają miłość. Te sceny to wisienka na przesłodzonym torcie romantyzmu.

"- Króliczku...
- Nie mów nic.
- Mój króliczku.
- Nie mów. Nie mów.
A potem byli razem, tak że kiedy wskazówka zegarka, na którą już teraz nie patrzył, posuwała się naprzód, wiedzieli, że jednemu z nich nie może zdarzyć się nic, co by się nie zdarzyło drugiemu, że nie może się zdarzyć nic więcej niż to; że to jest i wszystko, i zawsze - to, co było, jest i kiedykolwiek będzie. Mieli to, czego mieli nie mieć. Mieli to teraz i przedtem, i zawsze, i teraz, i teraz, i teraz. Och, teraz, teraz, teraz, jedyne teraz, nade wszystko teraz, i nie ma innego teraz niż ty, i ono jest twoim prorokiem. Teraz i na zawsze teraz. Chodź teraz, teraz, bo nie ma innego teraz. Tak, teraz. Błagam cię, teraz, tylko teraz, nie ma nic, tylko to jedno - gdzie jesteś, gdzie jestem i gdzie to drugie, nie pytaj, nigdy nie pytaj, jest tylko teraz; i jeszcze, i na zawsze, błagam na zawsze teraz, zawsze teraz, już na zawsze jedno jedyne, jedno jedyne, nie ma nic, tylko to jedno, a teraz już idzie, wznosi się, ulatuje, pędzi, toczy się, wzbija, coraz wyżej i dalej, i dalej, i już jest jedynym, tym jedynym, tym jedynym, tym jedynym, tym jedynym i ciągle jedynym, wciąż jedynym (...)"**.

Co to ma być? Ja rozumiem, że przez niektórych może to być uznane za najpiękniejszą scenę miłosną w literaturze, ale sam byłem mocno zniecierpliwiony, jakbym czytał tekst popowej piosenki Piaska, z której nic nie wynika. Jako czytelnik jestem w stanie znieść wiele, jednak tego rodzaju poetyka mnie nie dotyka, drażni wręcz. Literacka kompozycja miksująca stosunek płciowy z atakiem epilepsji oraz syndromem zaciętej płyty.

Żeby nie było: poza kapuścianym wątkiem miłosnym "Komu bije dzwon" jest powieścią niezłą, ocierającą się momentami o bardzo dobrą. Cała otoczka walki partyzanckiej z doskoku jest świetna - misja wysadzenia mostu, przygotowania do niej, rodzące się nieporozumienia, nerwowość wynikająca z różnicy zdań, duszne wnętrze zadymionej jaskini i lisek-chytrusek Pablo jako punkt zapalny. Wolne chwile urozmaicają opowieści o rewolucji, egzekucjach, osobistych dramatach i nawet korridach (wszak Jordan to jedyny cudzoziemiec w ekipie), a potem zaczyna się króliczkowanie w śpiworze i robi się niestety mdło, aż ma się ochotę wytargać Hemingwaya za brodę. Szczęśliwie od momentu zamknięcia wątku Marii i skierowania ekipy na most z kulminacyjną misją nie można już nic Hemingwayowi zarzucić - do końca powieści jest ciekawie.

Sam Ernest najwyraźniej miewa swoje zboczenia, bo nie pozwala czytelnikowi zapomnieć o sznurkowych podeszwach obuwia bohaterów (w zasadzie można je traktować jak dodatkowe główne postaci powieści - tyle razy Hemingway o nich wspomina), Jordanowi stale coś nabrzmiewa w gardle na widok Marii (a powinno nabrzmiewać gdzieś indziej), natomiast hiszpańscy partyzanci do mistrzostwa opanowali technikę wyszczerzania zębów w uśmiechu i robią to przy każdej okazji. Skoro już się czepiam, to czepię się jeszcze zbędnego filozofowania. Może w czasach, gdy ukazywała się powieść, wnioski Jordana były odkrywcze (zabijanie jest złe, a ludzie zmuszeni do mieszkania w jaskini nieszczęśliwi, no nie może być), ale od tej pory już tyle razy rozprawiono się z bezsensem wojny, że obecnie tego rodzaju truizmy jedynie męczą oko.

Czyli w sumie nieźle, ale nie do końca. Taka diagnoza.



---
* Ernest Hemingway, Komu bije dzwon, tłum. Bronisław Zieliński, Spółdzielnia Wydawnicza "Czytelnik", Warszawa 1975, str. 210.
** Tamże, str. 469.


[opinię zamieściłem wcześniej na swoim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3733
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 7
Użytkownik: zsiaduemleko 11.05.2014 22:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Kiedy uczęszczałem do szk... | zsiaduemleko
Obiecane pośladki Hemingwaya, bo taki ze mnie słowny kolo:
http://s15.postimg.org/ftfg12p9n/ernest_1.jpg
Użytkownik: nikeska 19.02.2015 12:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Obiecane pośladki Hemingw... | zsiaduemleko
Hehehe. Fajne foto. I luzacka recenzja też mi odpowiada, zwłaszcza że się z nią zgadzam ;)
Użytkownik: Frider 12.05.2014 13:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Kiedy uczęszczałem do szk... | zsiaduemleko
Widzę, że nastawiony jesteś na damską część czytelników, skoro zachęcasz do lektury męskimi pośladkami, mi się odechciało dalej czytać po tej deklaracji ;). Następnym razem poproszę, bo ja wiem...może pośladki Stephanie Meyer? Żeby nikt nie mówił o kryptopornografii dołącz do zdjęcia recenzję „Zmierzchu” ;).
Użytkownik: zsiaduemleko 12.05.2014 17:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Widzę, że nastawiony jest... | Frider
Coś łatwo się zniechęcasz. To nie są zwykłe pośladki - to słynne pośladki i mnie osobiście tego rodzaju obietnica jedynie by przyciągnęła do monitora, ale może ze mną jest coś nie tak. Poza tym przyznaję, że trochę byłem ciekawy, czy pośladki Hemingwaya też mają brodę.
Musiałby nastąpić pewien splot okoliczności, bym przeczytał "Zmierzch". Na przykład gdybym się rozbił statkiem na środku oceanu i był zmuszony dryfować przez tydzień na egzemplarzu tej książki, to być może przy okazji skusiłbym się z nudów na lekturę.
Użytkownik: helen__ 12.05.2014 17:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Kiedy uczęszczałem do szk... | zsiaduemleko
Jestem na "świeżo" i dlatego się wypowiem - mam takie samo zdanie o Marii i z tych samych powodów mnie irytowała. Mało w niej barw, a raczej to ta sama i niezmienna. Ale fragment, który przytoczyłeś, owo uparte "teraz", wciąż"...bardzo mi się podobał. Gdybym była odrobinę młodsza - skwitowałabym to cynicznie i prześmiewczo i miałabym podobne odczucie, jak i Ty. Może porównała też do, nie wiem, strasznego pana Paulo C? A jednak jest w tym fragmencie prostota i głębia, to poezja zaklęta w prozę. Wiem, że tak bywa w życiu, dlatego już się z tego nie śmieję.:)
A recenzji gratuluję, jak zawsze.
Użytkownik: Agnieszka-M4 13.08.2014 20:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Kiedy uczęszczałem do szk... | zsiaduemleko
No i klops. Niedawno przeczytałam Pożegnanie z bronią (Hemingway Ernest) - wątek miłosny równie denny i irytujący jak ten opisany w recenzji... Catherine zachowuje się jak paplająca non stop słodka idiotka, do tego odrobinę niezrównoważona. Książkę ratował wątek wojenny. Chciałam przeczytać coś jeszcze z Hemingwaya, dlatego trafiłam na tę recenzję, ale jeśli mam znów przechodzić przez ten koszmar miłosny, to chyba zrezygnuję.
Użytkownik: Agnieszka-M4 30.06.2015 21:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Kiedy uczęszczałem do szk... | zsiaduemleko
Ratunku... Doczytałam do połowy i nie mogę dalej... :( Dramat...
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: