Holokaust zaczyna się w trzynaste urodziny
Wstyd się przyznać, ale mimo że czytałem zapiski Dawidka Rubinowicza, Marylki i wiele innych tragicznych opisów z piekła Holokaustu, nigdy dotąd nie wziąłem do ręki „Dziennika” Anne Frank. Być może dlatego, że o Anne zawsze było głośno, bo i ekranizacje filmowe, i amsterdamskie muzeum poświęcone autorce, i Fundacja im. Anne Frank w Bazylei. A najpewniej dlatego, że rzecz nie dotyczy polskich Żydów i nie dzieje się w Polsce… Dziwne. Zawsze zastanawia mnie moc sugestii, takich nieuświadomionych, które przecież powinny być bez znaczenia, przynajmniej w kontekście wyboru literatury. Po 70 latach od wywiezienia Anne do obozu koncentracyjnego w Bergen-Belsen przeczytałem w końcu jedną z najtragiczniejszych spisanych historii z czasu Shoah. Spisanych przez naocznego świadka.
Najpierw przestroga: proszę pod żadnym pozorem nie omijać „Wstępu do wydania holenderskiego”, „Wstępu do wydania polskiego” i „Posłowia”[1]! To raptem niecałe osiem stron. Tłumaczy zaś wszystko.
Zapiski Anne, 13-letniego dziewczęcia, zaczynają się w dzień jej urodzin. Wszystkie (oprócz pierwszego) są datowane dniem (z jego nazwą), miesiącem i rokiem. Czasami mamy dopiski i postscriptum, poza tym ten żydowsko-niemiecko-holenderski podlotek daje czytelnikom niezwykle pełny, spójny, dojrzały intelektualnie, pisarsko obraz… właśnie, czego? To pytanie, które nurtuje przez ponad trzysta stron lektury tego wydania. Może byłoby łatwiej, gdyby nie dało się znaleźć odpowiedzi w owej sprawie. A jest inaczej! Odpowiedzi jest mnóstwo. To najzwyczajniejszy w świecie dziennik nastoletniej panienki, inteligentnej buntowniczki, zadowolonej ze świata, a równocześnie się wobec niego buntującej. Wadzenie się z rodzicami, jak Singerowskie wadzenie się z Bogiem. Szukanie przyjaciółki i znalezienie jej w osobie adresatki listów z pamiętnika: „Droga Kitty”, „Kochana Kitty”, „Najdroższa Kitty”[2]. Zatem jest to przebogaty zapis wewnętrznych rozterek dojrzewającej dziewczyny, która z obawami, ale też w sposób prawie naukowy, tak niezwykle odarty z emocji, wzruszająco racjonalny, bo przecież w burzy hormonów uzyskiwany z trudem, obserwuje własne zmiany psychiczne i fizyczne, dochodząc do bardzo dorosłych wniosków. Tak, tak, dorosłych, bo z perspektywy Anne dorośli z jej otoczenia jawią się jak niedojrzałe, kapryśne, rozwydrzone i rozpieszczone dzieci. To byłaby bardzo fajna, przyjemna opowiastka o dojrzewaniu, pierwszych miłościach, przyjaźniach, małych głupotkach i wielkich nastoletnich problemach. Gdyby nie kraj. Gdyby nie lata 1942-1944. Gdyby nie pochodzenie.
Opisy Anne są bardzo drobiazgowe. Dotyczą wszystkiego. Jej rodziców, siostry Margot, innych osób ukrywających się wraz z nimi w Oficynie. Ludzi, którzy się nimi opiekowali. Dnia powszedniego – od przygotowywania jedzenia, przez najintymniejszą higienę, sen, naukę, gimnastykę, pracę, aż po opracowany system bezpieczeństwa. Wydarzeń, których mnóstwo, bo niezbyt eleganckie koty, strzały, włamania, bombardowania, choroby, aresztowania… Wszystkie procesy zachodzące w kryjówce są szczegółowo nie tylko opisane, ale prześwietlone na wskroś przez umysł 13-, 14-, w końcu 15-latki, wnioski wyciągnięte, podane przyczyny i skutki. Dramat Holokaustu jest jakby „miękki”, czasami wręcz zapominany przez czytelnika, bo przecież nie przez Anne. W niej trwa ciągle. Wszystkie zachowania dorosłych i nastolatków, wszystko, co dzieje się w Oficynie, jest poddane ciągłej opresyjności hitlerowskiej nawałnicy. To tylko jej emocje i umiejętność komponowania listów do Kitty dają czytelnikowi godziny ich życia bez żydowskiego dramatu. Lecz im bliżej alianckiego D-day i nadziei na wyzwolenie, tym bardziej strach się wzmaga. Anne używa innych słów. Akapity dotyczą czego innego, niż na wcześniejszych stronach „Dziennika”. Na talerzach jest mniej i inaczej. Potem już tylko „Posłowie”.
---
[1] Anne Frank, „Dziennik”, przeł. Alicja Dehue-Oczko, wyd. Znak, 2007.
[2] Tamże; cytowane frazy powtarzają się w książce wielokrotnie.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.