Dodany: 02.05.2009 16:50|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Skwar, wichura czy ulewa?


Nie pamiętam, w jaki sposób ta powieść trafiła do mojego biblionetkowego schowka, ale skoro trafiła, było jasne, że prędzej czy później ją przeczytam. Dopiero gdy znalazła się na mojej półce, skojarzyłam sobie nazwisko autorki z czytaną przed kilku laty powieścią „Garbo się śmieje”, którą ledwie zmęczyłam, przerzucając ostatnie kartki coraz szybciej, byle wreszcie dobrnąć do końca; o ile pamiętam, jedną z przyczyn mojej dezaprobaty było nieustanne i bezzasadne mieszanie czasów narracji. Rozumiem, że można je zamienić, np. relacjonując wydarzenia bieżące w czasie przeszłym, a retrospekcje w teraźniejszym, ale kompletnie nie widzę sensu przeplatania ich w obrębie tego samego akapitu. Kiedy w „Magii pogody” zauważyłam to samo zjawisko, o mało się nie poddałam; ale już po tych kilku pierwszych stronach postacie okazały się tak żywe, a ich świat tak namacalnie prawdziwy, że nie można było z niego uciec pod byle pretekstem. Przeniesiona do chaty kanadyjskiego farmera z lat trzydziestych, wkrótce przestałam zwracać uwagę na detale kompozycji, bo pochłonęła mnie relacjonowana z pozoru chłodno i rzeczowo, lecz w istocie pełna pasji historia niepokornej dziewczynki o ponadprzeciętnej wyobraźni, którą, jak bohaterkę czytanej przez jej siostrę książki, „czekają szczęśliwe chwile, ale nigdy już nie zazna trwałego szczęścia”[1].

Trwałe szczęście Normy Joyce skończyło się, nim jeszcze zdążyła się nauczyć rozumieć to pojęcie. Nie do końca wyjaśniony tragiczny wypadek brata bliźniaka zburzył raz na zawsze spokój rodziny; gdyby matka żyła trochę dłużej, może choć po części wynagrodziłaby córce, że ojciec widzi w niej tylko chodzący wyrzut sumienia: dlaczego umarł jego jedyny syn, a pozostało to nieznośne i nieładne dziecko? Ale matki też już nie ma i mała Norma Joyce całę dnie spędza z obojętnym, wzgardliwym ojcem i obsesyjnie pracowitą starszą siostrą, którzy nie potrafią ani zrozumieć, ani okiełznać nadwrażliwej, ciekawej i upartej dziewczynki. I wtedy na scenę wkracza Maurice - student nauk przyrodniczych, prowadzący badania nad zmianami pogody w Saskatchewan. On ma dwadzieścia trzy lata, ona osiem; naturalne jest, że staje się jej idolem i mentorem, ale dla Normy Joyce to za mało. Na zdrowy rozsądek niemożliwe, by dziecięca fascynacja dorosłym mężczyzną mogła zagrozić uczuciu rodzącemu się między Maurice’em a urodziwą Lucindą; a jednak wkrótce rozpoczyna się między siostrami zawzięta rywalizacja, która potrwa całe lata… Im starsza jest Norma Joyce, tym większa w niej determinacja, by choćby podstępem wyegzekwować należące się jej „szczęśliwe chwile” - i tym słabsza intuicja, dzięki której w dzieciństwie umiala przewidywać zmiany pogody, lecz teraz nie potrafi wyczuć, ile takich chwil będzie i czy to wystarczy, by mimo wszystko uznała swoje życie za spełnione.

Zanim uzyskamy na to odpowiedź, czeka nas trochę emocji, a co wrażliwszemu czytelnikowi mogą od czasu do czasu zwilgotnieć oczy. Ale nie ma mowy o jakiejś ckliwości czy czułostkowości; autorka patrzy na swoją bohaterkę i jej przeżycia z dystansem, pozwalając momentami wyczuć delikatne nutki dezaprobaty, choć nie do tego stopnia wyraźne, by zagrozić sympatii czytelnika do zbuntowanego dziecka, zmieniającego się na jego oczach w kobietę realizującą swoje marzenia z przedziwną mieszaniną stanowczości i lekkomyślności.

Umiejętność opisywania detali tworzących klimat poszczególnych scen sprawia, że powieść jest niezwykle „filmowa”, aż prosząca się o ekranizację. Nie przeszkadzały mi w lekturze nawet dostrzeżone po drodze - nieliczne na szczęście - uchybienia, które dla porządku wypunktuję. Jedno z nich bez wątpienia należy przypisać korekcie („spłukać przywarty do dna BRÓD”[2]), dwa pozostałe zapewne autorce (na stronie 207 dwukrotnie podane jest błędnie imię męża Marii Curie - „Henri” zamiast „Pierre”; na str. 367 Norma mówi do umierającego Ernesta „I ty śpij dobrze, Ireno”, co jest kompletnie niezrozumiałe, bo imienia tego nie nosi żadna z postaci zaangażowanych w akcję ani żadna z osób przez nie wspominanych - może to aluzja do któregoś z tekstów literackich czytanych przez bohaterów? Ale w takim razie przydałby się przypis, jeśli nie przez samą autorkę zamieszczony, to przez tłumaczkę czy redaktora wydania…). Jako ostateczna ocena najbardziej odpowiadałaby mi czwórka z plusem, ale że nieregulaminowa, zdecydowałam się na samą czwórkę.



---
[1] Elizabeth Hay, „Magia pogody”, przeł. Katarzyna Bieńkowska, wyd. Muza SA, Warszawa 2002, s. 87.
[2] Tamże, s. 38.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1779
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: jakozak 26.06.2012 08:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie pamiętam, w jaki spos... | dot59Opiekun BiblioNETki
Mnie znudzenie tą książką nie przeszło po wielu dalszych stronach. Odłożyłam z oceną "nie zainteresowana".
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: