Dodany: 20.06.2014 20:30|Autor: AnnRK

Moje życie dzieli się na dwie części


"Dar z Bretanii" zauroczył mnie okładką. Zmieściła się na niej cała moja tęsknota za wakacjami, za tym innym światem, w którym zamiast gnać do przodu chwytając za ogony setki srok, żyjąc w wiecznym niedoczasie i ze świadomością, że mamy więcej obowiązków i planów niż miejsca w grafiku - można spacerować wąskimi uliczkami obcego miasta dla własnej, nieskrępowanej zobowiązaniami przyjemności. Oczami wyobraźni widziałam, jak w jednym z malowniczych miasteczek, zmęczona uwiecznianiem na zdjęciach piękna otaczającego mnie świata, pochłaniam crêpes i popijam je cydrem. Witaj, Bretanio!

Niewielki format powieści nieco mnie zaskoczył. Jako zwolenniczka literatury nasyconej opisami, emocjami, pełnej fabularnych zawijasów, wspomnienia Marjorie Price wzięłam do ręki z pewną obawą. Ich początek obaw tych nie rozwiał, bo zapowiadał zwyczajny romans. Oto w latach 60. XX wieku Amerykanka Midge opuszcza swój kraj i na statku dociera do wymarzonej Francji. Towarzyszy jej przerażenie i niezrozumienie rodziny oraz wściekłość ówczesnego adoratora. Dziewczyna stawia jednak na swoim. Jej artystyczna dusza wyrywa się do paryskiej bohemy. Midge chce malować. Od lat przygotowywała się do tej podróży - nie tylko odkładając pieniądze na nią, ale także uczęszczając do szkoły artystycznej. Czytała o tym wymarzonym świecie, uparcie uczyła się francuskiego, choć wydawał jej się ogromnie trudnym językiem, zainteresowała się też francuską kuchnią i wszystkim, co wiązało się z krajem winnic, wieży Eiffla i croissantów.

W stolicy Francji czuje się "wolna i niezniszczalna"[1]. Z zachwytem spaceruje brzegami Sekwany, przemierza wąskie uliczki Paryża, szkicuje jak szalona wszystko to, co znajduje się w zasięgu jej wzroku. Chodzi oczywiście także na wystawy i to właśnie w jednej z galerii poznaje Yves'a. Oszałamiająco przystojnego, muskularnego artystę, wyróżniającego się na tle innych gości wernisażu. Daje mu się zaprosić na kolacje, nie daje się zaciągnąć do łóżka. Następnym razem jest już "dwa razy tak", a pół roku później "tak" wypowiada po raz trzeci. Marzenia się spełniają. Ona nie tylko wyjechała do Francji, ale także wyszła za mąż za Francuza. Gdyby była to zapowiedź romantycznej sielanki... Scenariusz jest jednak inny.

Już jako małżeństwo z pięcioletnią córką Midge i Yves szukają domu, w którym mogliby mieszkać i tworzyć obrazy. W planach był to mały, uroczy domek w Bretanii, najlepiej blisko morza. W rzeczywistości, mimo jej protestów, on postanawia kupić gospodarstwo w środku lasu, gdzie diabeł mówi dobranoc, a psy szczekają wiadomo czym. Włości składają się z siedmiu kamiennych ruder i dla Amerykanki, córki miasta, przedstawiają przerażający widok. Zamiast podłóg - klepiska, zamiast łazienki - dziura w lesie, dachy jak sito, okna zabite dechami. Ogrzewanie? Bieżąca woda? Koń by się uśmiał, gdyby był gdzieś w pobliżu, ale pałętają się tam tylko krowy, które wzbudzają w Midge coś na kształt podszytego przerażeniem obrzydzenia.

Yves stawia na swoim. Nie pierwszy raz i nie ostatni. I znów okazuje się, że dwoje artystów w rodzinie to zbyt wiele. Sylvia Plath i Ted Hughes, Francis Scott i Zelda Fitzgeraldowie - to przykłady takich związków, które natychmiast przyszły mi na myśl. Francuz stawia sprawę jasno. "Nie może już dłużej być tak, że malujemy oboje, i ty, i ja (...). W tej rodzinie jest miejsce tylko dla jednego malarza"[2] - rzuca tonem niepozostawiającym wątpliwości, kto ma tym malarzem być.

"Dar z Bretanii" to jednak nie tylko zderzenie miejskich i wiejskich rzeczywistości oraz małżeńskie problemy, to przede wszystkim piękna historia przyjaźni. Midge stara się jakoś oswoić z nowym miejscem, poznać panujące tam zwyczaje (jakże odmienne od tych z Chicago czy Paryża!), nauczyć się nowego trybu życia (operowanie widłami czy maczetą to nie to samo, co posługiwanie się widelcem albo pędzlem) i nawiązać znajomość z sąsiadami. Dużym wsparciem w trudnych chwilach okazuje się Jeanne, mieszkająca w pobliżu staruszka, dla której malutka wioska jest całym światem. Kobiety dzieli przepaść wieku, umiejętności, doświadczeń. To, co w teorii je różni, w praktyce, jak się okazuje - łączy. Obydwie uczą się od siebie, a obserwowanie nawiązującej się między nimi więzi jest naprawdę poruszające. Jeanne z miejsca zyskała moją sympatię. Ciepła, mądra i silna kobieta. Obcy świat ją przeraża, ale i fascynuje. Boi się go, ale namawiana przez Midge, stawia pierwsze kroki poza wioską, z której do tej pory nigdy się nie ruszała.

Marjorie Price nie przedstawia historii wyssanej z palca, lecz swoją własną - przygodę artystki w malowniczej Bretanii, opisaną z właściwym wrażliwym twórcom wyczuciem. Pięknie maluje zarówno pejzaże, jak i emocje. Wspomina rzeczywistość nieskażoną nowoczesnością, w której sąsiedzka pomoc była czymś naturalnym, kwitła wymiana barterowa, a wszystko to sprawiało, że małe społeczności były właściwie samowystarczalne. W ten obrazek stopniowo wkrada się jednak postęp. "Jak która rodzina kupi sobie gadające pudło, to uważa, że już jej nie trzeba towarzystwa innych"[3] - tak Jeanne komentuje pojawienie się u sąsiadów telewizora. Powoli dawne zwyczaje odchodzić będą w niepamięć.

Szybko przekonałam się, że "Dar Bretanii" to nie romans w pięknej scenerii, a przepiękna opowieść o międzyludzkich relacjach, przyjaźni, wsparciu i o tym, jak dużo dwoje ludzi może się od siebie nauczyć. W tej niewielkiej objętościowo książce znalazło się miejsce dla wielu tematów. Obrazek życia na wsi jest ogromnie ciekawy, ukazuje nie tylko siłę zżytego ze sobą społeczeństwa, ale i problemy, które je trapią.

"Dar z Bretanni" to powieść o sile. Przyjaźni, przywiązania, walki o własne marzenia, ale i zazdrości czy gniewu, a także sile fizycznej, tak niezbędnej do przetrwania w świecie bez udogodnień, gdzie toczy się nieustanna walka z naturą. Nie sądziłam, że ta książka kryje w sobie tak wiele. Nie spodziewałam się, że Marjorie Price zaczaruje mnie swoją historią.

"Moje życie dzieli się na dwie części: zanim ją poznałam i potem"[4]. Niewiele jest piękniejszych słów. A taka przyjaźń to wspaniały dar.


---
[1] Marjorie Price, "Dar z Bretanii", przeł. Małgorzata Hesko-Kołodzińska, wyd. Black Publishing, 2014, s. 24.
[2] Tamże, s. 79.
[3] Tamże, s. 158.
[4] Tamże, s. 226.


[Recenzję wcześniej opublikowałam na moim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 693
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: