Pocztówki z Kanady
Na świecie istnieje wiele typów literatury. Są książki „do poduszki”, które mają dostarczać wyłącznie prostej rozrywki i chwili wytchnienia od szarej codzienności. Inne zachwycają bogatym i szczegółowo dopracowanym światem oraz fabułą. Określa się je często nadużywanym ostatnio słowem „epickie”. To przy ich lekturze zwykle pada zdanie: „jeszcze jeden rozdział/strona/akapit i kończę”. Istnieją również książki poruszające emocje odbiorcy. Im lepsza, do tym głębiej ukrytych, wręcz zapomnianych sięga. Niestety, często twórcy stosują przy tym proste (czasami „prostackie”) chwyty: wpadają w płaczliwy ton lub tworzą rozczulającą historię. Tymczasem prawdziwa wielkość autora polega na tym, że w zwykłym, surowym zdaniu potrafi zawrzeć bogactwo doznań.
Wybitny prozaik z początku dwudziestego wieku, Franz Kafka powiedział: „Twórczość jest zawsze tylko ekspedycją w kierunku prawdy”[1]. Bogactwo form i barokowa maniera są niczym w zestawieniu z prostym, dosadnym przekazem. To w tym drugim przypadku czytelnik zakończy lekturę w szoku, z otwartymi ze zdziwienia lub oburzenia ustami. Pozostawiony samemu sobie, będzie analizował fabułę po wielokroć, często przeżywając wszystko o wiele mocniej, niż w trakcie pochłaniania kolejnych stron.
Dlaczego o tym piszę? Niespodziewanie wpadła mi w ręce książka, którą być może zachwyciłby się nawet autor „Procesu”. Pozycja będąca jednym wielkim zaskoczeniem. Zbiór opowiadań niezwykle różnorodnych, a jednocześnie łączących się w spójną całość. Dzieło, obok którego nie można przejść obojętnie. Jest „kosmiczne”, podobnie jak tytuł, który nosi. Po przeczytaniu go kolejny raz umocniłem się w przekonaniu, że ciągle mało wiem o literaturze. Przepraszam bardzo, Literaturze.
Wydane niedawno w Polsce „Księżyce Jowisza” Alice Munro skłaniają do przewartościowania pewnych obiegowych opinii. Należę do czytelników, którzy zbiory opowiadań traktują po macoszemu. Być może to jeszcze efekt lektury licznych nowelek w okresie szkolnym. Z pewnością jednak ze znalezieniem naprawdę dobrego opowiadania jest duży kłopot. Nawet wybitni pisarze nie radzą sobie niekiedy z krótką formą literacką. Nie potrafią na kilkunastu stronach stworzyć przekonującego świata, spłycają i upraszczają fabułę. Czytelnik dostaje wtedy opowiadanie przypominające schematyczny algorytm lub rozmamłaną papkę. Inni z kolei zachwycają odbiorcę szczegółami, ale nie mają umiejętności zwalniania akcji. Prawdopodobnie to wywołuje żal z powodu zbyt szybkiego zakończenia lektury i konieczności „pożegnania się” z bohaterami. Na szczęście kanadyjska pisarka nie należy do żadnej z tych grup.
Początkowo sądziłem, że „Księżyce Jowisza” przeczytam z poczucia obowiązku. Wstyd się przyznać, ale kanadyjską literaturę postrzegałem wyłącznie przez pryzmat Lucy Maud Montgomery. Przy tym okładka i umieszczony na niej opis delikatnie sugerowały twórczość z działu „kobieca”. Ciążyła nade mną wizja opowiadań o uproszczonym, romantycznym schemacie. W pozbyciu się jej pomogła informacja, iż jest to „najsłynniejsza pisarka” i „mistrzyni gatunku”[2], która za swoją twórczość uzyskała m.in. Nagrodę Bookera oraz Nagrodę Nobla (2013). Już po kilku stronach wiedziałem, że byłbym o wiele uboższy, gdybym nie poznał Munro.
Każde z opowiadań stanowi pewnego rodzaju pocztówkę z Kanady. Czasami zielonej od rozległych łąk i lasów, skąpanej w kolorowych kwiatach, czasami mroźnej i ponurej. Pełnej szerokich przestrzeni, gór i kamiennych plaż. Świat, w którym rozgrywają się wydarzenia, nadaje im niepowtarzalny charakter. U Munro człowiek koegzystuje z dziką przyrodą. Śmiało można postawić znak równości pomiędzy surowością Kanady i prawdziwością treści. Nienarzucający się realizm stanowi ogromny atut „Księżyców”.
Niepowtarzalność twórczości Kanadyjki nie byłaby jednak możliwa bez doskonale stworzonych bohaterów. Część z nich przewija się w kilku opowiadaniach, inni pojawiają się tylko w konkretnych historiach. Wszyscy, nawet epizodyczni, zostali nakreśleni po mistrzowsku. W tym miejscu należy oddać hołd Alice Munro. Do stworzenia wiarygodnych postaci nie potrzebuje długich zdań i rozbudowanych opisów. Oszczędność pod każdym względem stanowi wyznacznik stylu tej pisarki. W jej opowieściach wygląd nie liczy się aż tak bardzo. Bohaterki, gdyż to kobiety są głównymi postaciami, zdecydowanie lepiej charakteryzują ich zachowanie i stan emocjonalny, w jakim się znajdują. Każda z nich jest inna, różnią je etapy życia, na jakich się znajdują, i sytuacja rodzinna. Na kartach książki spotkamy m.in. niekochane żony, samotne starsze panie, ciekawskie młode dziewczyny. Nie mają w sobie nic z popularnego heroizmu głównych bohaterów. Przeżywają rozterki, wahania nastrojów i momenty zwątpienia. Mężczyźni nie zostali oczywiście pominięci. Wprawdzie nie grają głównych ról, ale to ich charaktery i sposób bycia wpływają na przebieg fabuły, warunkują postępowanie kobiet.
„Księżyce Jowisza” odznaczają się wyjątkowym nastrojem. Nie jest w nim istotny wygląd; nie liczą się również czas i miejsce rozgrywanych wydarzeń, często bowiem poznajemy je w porządku niechronologicznym. Swoją siłę zawdzięczają mistrzowskiemu opanowaniu przez pisarkę prostoty wypowiedzi. Czytelnik bardzo często pozostawiony jest samemu sobie, musi domyślać się pewnych faktów, emocji. Bohaterki nie mówią wszystkiego. Odkrywają tylko jedną stronę historii. Autorka i czytelnik są obserwatorami urywków życia, przedstawianymi prawie bez wartościowania.
Zbiór opowiadań Alice Munro jest bogaty przez swoją oszczędność. Dzięki temu każdy znajdzie w nim coś dla siebie. „Kamień w polu” przywołuje spokój znany z „Ani z Zielonego Wzgórza”. „Sezon na indyka” i „Wypadek” mają nastrój świąt Bożego Narodzenia. Inne opowieści idealnie wpisują się w okres wakacyjny. Wszystkie składają się na pełną paletę uczuć. Spokój i rozwaga bijące ze słów nie pokrywają się z tym, co dzieje się w głowie czytelnika. Również po odłożeniu książki.
Wspominany już kilkakrotnie styl Munro zasługuje na odrębny akapit. W „Księżycach” znajdujemy opowiadania pisane zarówno w pierwszej, jak i w trzeciej osobie. Niezależnie od formy jest w nich zrozumienie sytuacji prezentowanych kobiet (oraz mężczyzn), pewnego rodzaju utożsamianie się z nimi. Spełnia się ogromne marzenie autorki, aby wszystkie jej opowiadania były traktowane identycznie. Część z nich (wedle jej słów) wywodzi się bowiem z osobistych doświadczeń, inne są zasłyszanymi lub zaobserwowanymi historiami. Prawdopodobnie całości nie czytałoby się tak dobrze, gdyby nie solidna praca tłumaczki.
Czy „Księżyce Jowisza” mają wady? Na początku może odstraszać styl. Osoby, które poszukują w książkach wyłącznie piękna i przyjemnych zakończeń, będą rozczarowane. Mało tego! Odbiorcy chcący znaleźć jakiekolwiek zakończenie mogą być niemile zaskoczeni. Munro bardzo często urywa opis wydarzeń bez zbędnego komentarza lub podsumowania. Czytelnik zostaje opuszczony, gdy się tego najmniej spodziewa. Wtedy zaczyna myśleć. Roztrząsać. Analizować.
Czym jest ta książka? Swoistą pieśnią sławiącą życie we wszystkich odcieniach. Pełne jasnych momentów, jak obiad w przytulnej restauracji, śpiew na werandzie lub atmosfera świąt. Zawierające różne formy miłości, zazdrości, nienawiści i chłodnej obojętności. Życie, w którym są śmierć i cierpienie. Podczas lektury „Księżyców” niespodziewanie nasunęło mi się skojarzenie z twórczością Hemingwaya.
Komu mogę ją polecić? Dzieło Alice Munro poruszy praktycznie każdego. Oczywiście nie wszystkie opowiadania można ocenić w ten sam sposób. Ja również wahałem się, czytając kolejne. Kiedy jednak kończyłem ostatnie, tytułowe, już wiedziałem, że dla mnie ta książka będzie początkiem przygody w świecie Alice Munro. Tym prawdziwym, a jednocześnie magicznym. Tak, jak prawdziwy jest człowiek.
---
[1] Cyt. za: Gustav Janouch, „Rozmowy z Kafką. Notatki i wspomnienia”, przeł. Janusz Borysiak, Ernest Dyczek, wyd. Czytelnik, 1993.
[2] Alice Munro, „Księżyce Jowisza”, przeł. Agnieszka Pokojska, Wydawnictwo Literackie, 2014, tekst z okładki.
[Tekst znajduje się również na moim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.