Dodany: 27.05.2009 21:48|Autor: CH

Książka: Angielski pacjent
Ondaatje Michael

5 osób poleca ten tekst.

Zakochałam się w słowach...


„Kiedy jesteśmy młodzi, nie patrzymy w lustro. Robimy to, gdy jesteśmy starzy, w trosce o nasze imię, o naszą legendę, o to, co nasze życie będzie znaczyć dla przyszłości. Nasze imiona stają się powodem próżności”*.

Powieść Michaela Ondaatje ilustruje losy czwórki bohaterów, których ścieżki skrzyżowały się we włoskiej willi San Girolamo. Hana – kanadyjska pielęgniarka, Kip – hinduski żołnierz, Caravaggio – włoski szpieg i enigmatyczny angielski pacjent. Nie przyszło im żyć w łatwych czasach, Włochy wciąż dymią świeżo zgaszonym ogniem drugiej wojny światowej.

„Po tym jak usłyszeliśmy, że na Japonię zrzucono bomby… to było jak koniec świata. (…) Jeżeli możemy zracjonalizować to, nie ma już nic, czego zracjonalizować się nie da”*.

Mimo tak różnych postaci, odniosłam wrażenie, że to nie oni są bohaterami. Ich życia są układanką retrospekcji porozrzucanych w czasie, który w rzeczywistości stworzonej przez autora jest pojęciem względnym. Są odłamkami bomby, która wybuchła. Bohaterką i reżyserem wydarzeń, ukrytym w ogrodzie, w odciętych kciukach Caravaggia, w bezsenności Hany, w angielskim pacjencie jest wojna. Ci ludzie, którzy mieszkają w opuszczonej, częściowo zniszczonej willi są duchami wojny, duchami postaci, którymi kiedyś byli. Czy da się odtworzyć kim byli naprawdę z tych strzępów wspomnień? Czy przeszłość jest wystarczająco silna, żeby przebić się przez okrucieństwo wojny? Chyba nie. Zostali zdehumanizowani. Teraz są tylko cieniami samych siebie snującymi się po gruzowisku i nawet jeśli jest przed nimi jakaś przyszłość, to jest ona tylko cichą nadzieją, że można zapomnieć. Wojna w tej układance nie ujawnia się przez rzezie, krwawe walki, wybuchy. Jest subtelna i dyskretna, wyraźne jest to, co po sobie zostawia – niewypały, skrzywionych ludzi, kaleki, zdania o złamanym życiu na wpół urwane, prawdę mówioną pod wpływem morfiny. Bez niej ból byłby zbyt duży. Każda z tych czterech osób miała przypisane miejsce w machinie wojennej. I sens. Ale czy na pewno? Oni prędzej czy później odrzucają ten sens. Kurczowo trzymając się willi San Girolamo chcą się wymazać, wtopić w tło. Podświadomie i beznadziejnie próbują naprawić przeszłość.

„Nie można rościć sobie praw do pustyni, ani jej posiadać – to kawałek materiału niesiony przez wiatr, nigdy nieprzytrzymywany przez kamienie. Miała setki zmieniających się imion długo przed istnieniem Canterbury, długo przed bitwami i traktatami Europy i Wschodu. Każdy z nas, nawet ci, którzy zostawili w Europie domy i dzieci, chciał zrzucić z siebie brzemię narodowości. To było miejsce nadziei. Wtapialiśmy się w krajobraz. Ogień i piasek. (…) Chciałem wymazać moje imię i miejsce, z którego pochodziłem”*.

Angielski pacjent wymazał wspomnienia niemal całkowicie. Tak jakby spłonęły z jego skórą i jakby to, co gdzieś w nim zostało przykrył czarny, twardy pancerz. Jedyną rzeczą, która łączy go z przeszłością są „Historie” Herodota, które ciągle nosi ze sobą jako świadectwo, że niewiele się od tamtych czasów zmieniło.

„Bo te miasta, które kiedyś były wielkie, teraz stają się małe, a te, które teraz są wielkie, wcześniej były małe. Dobry los nigdy nie zostaje w tym samym miejscu”*.

Ludzie zawsze walczyli, poszerzali swoje strefy wpływów, ale czy potem można ich było podzielić na wygranych i przegranych? Czytając o tej czwórce ma się wrażenie, że zwycięstwa polityczne nic nie znaczą. Bo wojna to ludzie. A podziały, o które tak walczą wcale nie sprawiają, że łatwiej jest przynależeć. Wszyscy przegrywają. Wojna burzy, dzieli, niszczy i pali. Jedynie pustynia pozostaje bezstronna, nieokiełznana, wyrasta ponad podziały polityczne i rasowe.

„Rzeki pustynnych plemion, najpiękniejszych ludzi, jakich w życiu spotkałem. Byliśmy Niemcami, Anglikami, Węgrami, Afrykanami – to nic dla nich nie znaczyło. Z czasem wyzbyliśmy się narodowości. Zacząłem nienawidzić nacji. To one nas deformują”*.

Co jest w tej powieści prawdą? Czy ciężko poparzony angielski pacjent istniał naprawdę? Czy może był przenośnią wyżej wspomnianej deformacji i bycia zaszufladkowanym? O tym przecież jest opowieść. O etykietkach. O byciu nazwanym, o przynależności.

„Prześlizgujesz się przez wszystko ze swoim strachem i nienawiścią do własności, do posiadania, do bycia nazwanym. Uważasz to za cnotę. Ja uważam, że jesteś nieludzki”*.

Zanim zabrałam się do czytania, poszukałam recenzji. W niektórych z nich czytelnicy skarżyli się na toporny język, który dla mnie jest największym atutem tej powieści. Zaintrygowana znalazłam polskie tłumaczenie i przez dziesięć minut zastanawiałam się, czy to żart. Oczywiście były fragmenty, które w miarę dobrze oddawały klimat, ale były też takie, które kompletnie nie pasowały i bardziej jest to kwestia wprawy tłumacza niż ograniczeń ekspresyjnych języka polskiego. Niestety. W związku z tym polecam oryginał i życzę niezapomnianych doznań estetycznych oraz niesugerowania się filmem zaszufladkowanym do kategorii „melodramat wojenny”. Bo w tych słowach można się zakochać.



---
* Michael Ondaatje, „The English Patient”, Vintage 1993; tłumaczenie moje (CH).

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4253
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: