Dodany: 27.08.2014 20:37|Autor: beliarus

Rajska mozaika


Jesteśmy wędrownym plemieniem. Nasza cywilizacja to tylko iluzja powstała na skutek uzależniających przyzwyczajeń i uproszczeń. Jesteśmy postmodernistycznym ludem wędrownym, który zatracił umiejętność dostrzegania i korzystania z nienazywalnej mocy paradoksów życia codziennego. Nasza świadomość usunęła rozdziały historii otulające naszych przodków kultem tolerancji, akceptacji i inspiracji. Żyjemy w coraz większym oderwaniu od tradycji i przeszłości. Oczywiście historia wojen, polityki wciąż dyktuje tempo życia. Jednak pozbyliśmy się arcyważnej zdolności do pokornego szukania źródeł naszego człowieczeństwa. Nowoczesność ma wysterylizowaną twarz i nie pozwala nam na refleksję. Obecny świat przypomina chropowatą warstwę betonu, która zakrywa uniwersum mieszczące się w naszej przeszłości, w glebie wspólnego kiedyś dla wszystkich kontynentu - Pangei. Czy naprawdę odczuwamy przyjemność obcując z rzeczywistością, która straciła smak, zapach, kształt? Dlaczego zakrywamy uszy, słysząc uliczny gwar - tętniący przecież witalnością, życiem? XXI wiek to amorficzna etiuda filmowa, której muzyka przypomina industrialny szum gigantycznych dźwigów atakujących nasze prywatne sacrum.

Jesteśmy cywilizacją - plemieniem - która zapuszcza korzenie w miejscach osiedlenia. Coraz bardziej stajemy się elementem rzeczywistości, zapominając o tym, że w wyobraźni wciąż mamy nienazywalną moc kreacji wszechrzeczy. W dobie nowoczesności coraz więcej czasu możemy przeznaczyć na podróże. Różne motywy kierują nami, kiedy spędzamy godziny na analizowaniu ofert biur turystycznych. Każda wyprawa, wycieczka to podświadoma akceptacja zamierzchłego genetycznego impulsu, który pobudza nas do instynktownych migracji. Zapominamy, że świat jest tam, gdzie są ludzie. Jednak większości podróży doświadczamy jedynie ciałem - kończynami poruszającymi się po wydeptanych traktach prowadzących do zabytku będącego ofiarą skrajnego kapitalizmu. Najciekawsze i najbardziej fascynujące wojaże odbywają się w naszej głowie - to tam nasz byt ciągle się przemieszcza, stwarzając autorską rzeczywistość. Ideałem jest świadoma i symbiotyczna podróż ciała zespolonego z duszą - apoteoza magii drzemiącej w każdym człowieku.

Coraz bardziej zauważalna wydaje się moda na publikację książek o charakterze podróżniczym. Forma najczęściej dowolna - zbiór kilku rozdziałów streszczających przeżycia podróżników, którzy obcowali z egzotyką. W niektórych przypadkach takie relacje zmierzają w stronę autorskich podręczników do geografii lub w kierunku moralizujących i naiwnie dydaktycznych traktatów - zapisanych kartek mających skłonić Europejczyka do uderzenia się w piersi i złożenia hołdu byłym koloniom. Nie przepadam za takimi pozycjami. Przypominają one kolejne wcielenie literatury tendencyjnej, która automatycznie narzuca klarowny podział na lepsze i gorsze kultury lub całe cywilizacje.

Bez wahania sięgnąłem po "Światowidza" Manueli Gretkowskiej. Znając kilka jej wcześniejszych książek, przyjąłem za pewnik, że tym razem obędzie się bez moralizatorstwa i pretensjonalnej postkolonialnej wrażliwości. "Światowidz" jest dziełem ulotnym, subtelnym i delikatnym. Strukturą i kompozycją przypomina mozaikę, której interpretacja zależy od perspektywy. Analizując każdy, nawet najmniejszy akapit, można odnieść wrażenie, że elementy wchodzące w skład mozaiki są absolutnie przypadkowe. Logika podpowiada, że wynikiem takiego układu nie może być spójny koncept. Nic bardziej mylnego. Dopiero po odłożeniu książki na półkę jesteśmy w stanie sprecyzować osąd - ten zbiór miniaturowych esejów poświęconych podróży (w różnych wymiarach) to artystyczna układanka, która dzięki swej fragmentaryczności poucza zabieganego czytelnika, że każdy odmienny świat opisany w książce to wyłącznie malutki wycinek pewnej całości, czyli Pangei - pradziejowej apoteozy wszechrzeczy i absolutu.

"Światowidz" zawiera dziesięć rozdziałów traktujących o różnych światach, kulturach i enklawach. Znając twórczość Gretkowskiej, należy się spodziewać, iż nie przeczytamy poradnika dla turysty komercyjnego. To książka poświęcona w głównej mierze podróży metafizycznej, która przypomina płomienny akt zbliżenia kochanków. Czytelnik wraz z autorką przemierza pustynne enklawy Berberów, nepalskie świątynie, australijskie busze i zakamarki chińskich podwórzy. Ale ta wędrówka ma na celu również zmianę naszych europejskich wyobrażeń o odmiennych kulturach, które dzielą z nami tę samą planetę. Mimo skromnej objętości, książka zawiera wiele wątków. Tolerancja i jej granice to tylko jeden z motywów z gracją wplecionych między literackie epizody z życia wielkich mistyków codzienności, którzy potrafią dostrzec raj tam, gdzie my - europejskie plemię - widzimy tylko ładny pejzaż nadający się na pocztówkę z egzotycznego kraju.

Podróż Gretkowskiej silnie związana jest z religią i metafizyką. Pisarka dowodzi, że nasza egzystencja składa się z cieni, iluzji i warstw. Gdzieniegdzie podejmuje aspekty ontologicznych i epistemologicznych teorii. W przeciwieństwie do poprzednich książek, w tej nie atakuje nas akademickimi terminami, które sztucznie podkreślają erudycyjność publikacji. "Światowidz" jest absolutnie nagi - liczy się bezpretensjonalny ekshibicjonizm opowieści, która próbuje dotrzeć do pierwotnych źródeł życia i człowieczeństwa. Dlatego język jest precyzyjny, niepozbawiony akcentów humorystycznych, które wzbudzają nie tylko uśmiech na twarzy, ale także podziw dla naturalnego luzu narracyjnego.

Świat przedstawiony jest symetryczny - wszystko się dopełnia, tworząc znaną rzeczywistość. Hinduistyczne bóstwa są odpowiedzialne za życie i śmierć. Ludy Dalekiego Wschodu mają świadomość, że żyjemy dla śmierci. I te dwa pojęcia stanowią całość, jedność. Yin i Yang. Gretkowska silnie jest związana z konceptem sansary - cyklu przemian, któremu podlegają wszystkie byty i zjawiska (w tym nasze myśli i uczucia). Sansara odbywa się w nieskończoność i jest nieubłagana. Wyzwolenie się z tego koła oznacza osiągnięcie stanu nirwany. Sansara dosłownie oznacza właśnie wędrówkę, więc - nieprzypadkowo - wszystko znów jest spójne. Autorka w pełni kontroluje pozorny nieporządek, chaos epizodów.

Mało uważny czytelnik może stwierdzić, że "Światowidz" to nic innego, jak tylko powielenie pomysłu epikurejczyków, by chwytać każdy kolejny dzień. Co jest oczywiście wielkim uproszczeniem, wynikającym z dosłownej interpretacji. Gretkowska przytacza przykład Aborygenów, którzy twierdzą, iż nie ma czasu wolnego lub zajętego, liczy się tzw. dreamtime, czyli absolutne tu i teraz, specyficzny stan świadomości, dzięki któremu może tworzyć własne światy, uniwersa. To właśnie wtedy człowiek może przemienić się w demiurga. Życie Aborygenów pełne jest sennych szlaków nieświadomości i świadomości - przypomina splątaną pajęczynę przenikających się wzajemnie czasów i miejsc. Dziwnie musi to brzmieć dla Europejczyka, który kult bogów zamienił na kult logiki mającej iluzoryczność istnienia podporządkować pragmatycznej mentalności.

Tutaj warto zastanowić się, kim jest sama Gretkowska? Do podróży, o której mowa w książce, trzeba dojrzeć. Należy porzucić maskę własnej osobowości, zetrzeć piętno kultury, która nas ogranicza. Jest to prawie niewykonalne. A jednak autorce się udało, choć w początkowych rozdziałach wciąż nie jest zadowolona z osiągniętego stanu. Na tym podróż o charakterze mistycznym polega, aby nasza odrębność nie była opresyjna w stosunku do napotykanej inności. Największym błędem jest jej nieudolne oswajanie. Inność nie powinna być celem samym w sobie, a jedynie pomostem, który pomoże człowiekowi wspiąć się na kolejny stopień duchowego rozwoju.

"Światowidz" to hipnotyczna, transowa wędrówka po kontrastach. Świadczy o tym fragment poświęcony Hiszpanii. W sewilskich zaułkach symbiotycznie współistnieją automaty z coca-colą i zapłakani członkowie wielkanocnych procesji. Kontrasty są wspólnym mianownikiem każdej kultury, która próbuje asekuracyjnie trzymać się tradycji przy jednoczesnej fascynacji nowoczesnością. To dlatego Aborygeni w swoich tradycyjnych sukniach, pamiętających czasy przodków, żebrzą pod restauracją o drobne na piwo. Kontrasty są również widoczne w postkomunistycznych Chinach, gdzie iluzoryczność taoizmu miesza się z pokornym pragmatyzmem konfucjanizmu.

Autorka wzbogaciła "Światowidza" cytatami pochodzącymi z różnych świętych ksiąg i traktatów filozoficznych. Jednak nie zostały one wciśnięte na siłę - są naturalnym rozwinięciem spostrzeżeń autorki. Warto robić notatki, bo dobrze wiedzieć, że Laozi wyprzedził Calderona o kilka wieków i pierwszy spostrzegł, iż nasza egzystencja przypomina sen.

Gretkowska uniknęła największego błędu, czyli kontrastowania wschodniej kultury z naszą słowiańskością. Wnioski trzeba wysnuć samemu. To zdrowe, konsekwentne podejście do tematu podróży mistycznych.

"Światowidz" jest nostalgiczną fascynacją tym, iż nasze istnienie może okazać się snem, inną warstwą nienazywalnego uniwersum. Fascynacją dlatego, iż życie jest tajemnicą. A nostalgiczną - bo kiedyś wszystko było Jednią, Pangeą. Atomizacja społeczeństw jest naturalnym skutkiem brutalnego rozczłonkowania kontynentu - Pramatki.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 879
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: