Dodany: 13.10.2014 12:57|Autor: vitality
Anglik o kresach, czyli Philip z konopi...
Temat kresów jest mi bliski, bo stamtąd pochodzi moja rodzina, tam się urodziłem, tym się interesuję. Po książkę sięgnąłem po przeczytaniu wielu pozytywnych opinii, przygotowany do rozkoszowania się kolejną lekturą o nieobojętnym mi miejscu.
Literatura "kresowa", odnosząca się do wspomnień tych, którzy utracili tamte tereny nie jest może wybitna, lecz zawsze bije od niej niesamowite ciepło, mądrość życiowa i przede wszystkim nagromadzenie masy szczegółów, tak bardzo dzisiaj cennych, bo dostępnych tylko we wspomnieniach. Dlatego kiedy po przeczytaniu kilku stron poczułem, że nie jest to literatura wysokich lotów, wcale nie przeszkodziło mi to w dalszej lekturze. Liczyłem na poznanie nowych informacji, a może nawet i na kilka przeżyć rodem z Myśliwskiego.
Niestety początek był godną zapowiedzią całości - przeżyć nie było. Pogardliwe podejście autora do miejsc, o których tak naprawdę nie wie zbyt wiele, skutecznie zniechęcało i psuło całą atmosferę (którą z takim trudem próbował zbudować co chwilę sięgając po tę niekończącą się butelkę wódki czy odnosząc się do barbarzyństwa białoruskich chłopów). Opisywanie przyrody liść po liściu miało mnie już urzec, gdy zostało splądrowane miejscem pochodzenia Miłosza i Piłsudskiego, Szetejnie i Zułowo znalazły się w Wilnie... Przez chwilę w akcie zemsty gotów byłem ogłosić narodziny Dickensa i Churchilla w Londynie, lecz z sympatii do wyżej opisanych zaniechałem świętokradztwa, ale co do Pana, Panie Marsdenie - zemsta będzie słodka!
Otóż korzystając z bogactw sieci, ogłaszam Panu w akcie zemsty za przedstawienie moich rodzimych stron w krzywym zwierciadle, że wrończyk (Pyrrhocorax pyrrhocorax) - ptak, który jest symbolem Kornwalii (gdzie Pan mieszka) obecnie na większą skalę żyje tylko w Irlandii!!! I muszę powiedzieć, że wcale mu się nie dziwię!
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.