Dodany: 16.11.2014 18:47|Autor: A.Grimm

Chorzy duchowo, chorzy cieleśnie


Myliłby się ten, kto sądziłby, że Sołżenicyn tworzył tylko na pograniczu beletrystyki i publicystyki. Wprawdzie jego opus magnum, czyli „Archipelag Gułag”, istotnie jest dziełem o takiej charakterystyce, ale spod pióra słynnego Rosjanina wyszło wiele innych utworów — niekoniecznie już o profilu publicystycznym. Nie byłoby w tym jeszcze nic zaskakującego, często zdarza się, że historycy czy dziennikarze próbują swoich sił w literaturze pięknej, niestety kończy się to najczęściej fiaskiem. Polemiczny duch i skłonność do argumentowania oraz eksponowania kolejnych anegdot tylko szkodzą dziełu, a czasami wręcz prowadzą do grafomani. Sołżenicyna należałoby więc zaliczyć do mniejszości, do tych twórców, którzy wprawdzie dali się poznać światu przede wszystkim za sprawą prozy publicystycznie zaangażowanej, ale ponadto bardzo wprawnie poruszają się w obszarze literatury pięknej.

„Oddział chory na raka” jest tego najlepszym przykładem, lepszym może nawet niż znane opowiadania Sołżenicyna, w tym „Jeden dzień Iwana Denisowicza”. Nie tylko dlatego, że jest to utwór znacznie obszerniejszy, lecz także dlatego, że jego momentami alegoryczna wymowa i panoramiczna struktura pozwoliły na lepsze wyeksponowanie pisarskiego talentu. Wymowny tytuł powieści pozwala zawczasu określić miejsce rozgrywającej się akcji. Nie każdy bowiem wie, że w tyleż bogatym, ile przejmującym życiorysie Sołżenicyna było również miejsce dla choroby, jakkolwiek cynicznie by nie brzmiało. I to dla tej najbardziej niszczącej — raka. Twórca „Archipelagu Gułag”, jeśli wierzyć jego słowom, żegnał się już z życiem, aż wydarzył się cud uzdrowienia, niebagatelnego, jak to nierzadko bywa, dla uzdrowienia duchowego. Podarowano Sołżenicynowi życie, a on postanowił podarować jeszcze coś światu.

„Oddział chorych na raka” wbrew wspomnianym wcześniej skłonnościom do łączenia nazwiska Rosjanina z publicystyką zaangażowaną, gehenną łagrową oraz wbrew spotykanym opisom tej książki, nie jest powieścią jednostronną — o czytelnej alegorii równającej szpital z systemem totalitarnym. Taką alegorię prędzej znajdziemy w jakże odległym świecie „Lotu nad kukułczym gniazdem”. W „Oddziale chorych na raka” są natomiast prawdziwi ludzie i prawdziwi lekarze, nie w znaczeniu faktograficznym, ma się rozumieć, i owszem, znajdziemy tu pewne postawy symptomatyczne dla rosyjskiego społeczeństwa bądź jego określonych grup z czasów totalitaryzmu, ale w charakterystyce tych bohaterów jest zbyt wiele wyczucia i subtelności, by tak łatwo dopatrywać się w nich jakichś banalnych figur. Dość wspomnieć Rusanowa, reprezentanta sowieckiej nomenklatury, u którego pycha, arogancja i ideologiczne zacietrzewienie z czasem ustępują miejsca strachowi i apatii, bynajmniej nieprowadzącym do jakiejś łatwo przyswajalnej metamorfozy. Nie, przypadek Rusanowa pokazuje tylko, że postacie Sołżenicyna nie są papierowe, przeciwnie, żyją i podlegają jeśli nie ewolucji światopoglądowej, to zmianom emocjonalnym, które rzutują na ich postawy.

Prawdopodobnie błędem byłoby stwierdzenie, że tło historyczne czy społeczne jest w recenzowanej książce warstwą drugą, a może nawet trzecią. Tak naprawdę w „Oddziale chorych na raka” dochodzi do spotkania tych dwóch przerażających widm — widma śmierci i widma okrutnej epoki. Ciężar tej ostatniej rzutuje bowiem w jakiś niewypowiedziany sposób na zachowania i życie pacjentów oraz lekarzy. Wprawdzie to choroba, a wraz z nią śmierć, jest na planie pierwszym, to z czasem ścigają się pacjenci i to bliska perspektywa końca ich istnienia organizuje przede wszystkim ich myśli i rozmowy z towarzyszami z sali, ale jest w tym wszystkim także niszczący chłód totalitaryzmu. Sprzeczki ideologiczne pacjentów są równie znaczące, co milczenie pogrążonych w bólu (także psychicznym), a brak zrozumienia niektórych osób, w tym lekarzy dla doświadczeń łagierników symbolizuje rozdarcie wewnątrz rosyjskiego społeczeństwa.

Wśród bohaterów „Oddziału chorych na raka” jest też bowiem miejsce dla tych, którzy przekroczyli próg piekła Gułagu, a jeden z nich — Kostogłotow nosi nawet znamiona alter ego autora. O powinowactwie tym decyduje zarówno doświadczenie życia (umierania?) w łagrach, jak i obszerność wątku poświęconego tej postaci. Kostogłotow jest człowiekiem inteligentnym, ale okrutnie pokaleczonym przez los. Do szpitala trafił z zesłania, kiedy był już w stanie agonalnym. Na początku mogą razić jego upór, czepialstwo, chęć spierania się z lekarzami oraz skłonności do adorowania kolejnych kobiet. Dopiero z czasem dostrzeżemy w tych zachowaniach nieporadność, wrażliwość i to przejmujące (bo niezawinione) wybrakowanie bohatera, wybrakowanie, z którego sam Kostogłotow zdawał sobie sprawę. Sołżenicyn nie omieszkał uzupełnić historii tej postaci o rodzącą się miłość do jednej z lekarek, Wiery. Wątek ten, prowadzony ze sporym wyczuciem, pokazuje najlepiej — i to nie tylko na przykładzie Kostogłotowa, lecz także Wiery — jak brutalnie system sowiecki wyrzucił niektórych poza burtę.

A przecież znajdziemy w tej powieści wiele innych postaci i wiele różnych, często jakże odmiennych losów. Rzeczywiście, większość z nich nosi na sobie w jakiś sposób stygmat totalitaryzmu. Często są to niuanse, czasami rzeczy wręcz niewypowiedziane, ale wyczuwalne. Zarazem, jak już zostało to powiedziane, „Oddział chorych na raka” to też powieść o ludziach i emocjach, które nie są obce również nam — historie młodego chłopaka Diomki, któremu amputowano nogę, oraz ogarniętego pasją nauki zindoktrynowanego Wadima to przykłady łapczywej i nieco naiwnej młodości, którą los ciężko doświadczył, przypadek lekarki Ludmiły traktuje o poświęceniu i przewrotności losu. Znajdziemy w powieści Sołżenicyna również bolesne spotkania ze śmiercią. Historia i epoka nie mają już w takich chwilach nic do powiedzenia. Nie sposób wymienić ich wszystkich, wszystkie jednak tworzą przejmujący pejzaż działania oddziału onkologicznego połowy XX wieku. A ten cień na kolejnych kartach powieści — to już cień epoki. Bo nie był to oczywiście taki zwykły oddział onkologiczny. I jedno, i drugie nie jest bez znaczenia. Jedno i drugie mogło zaprowadzić do śmierci. Duchowej lub cielesnej. Ale i dla nadziei pozostawił trochę miejsca Sołżenicyn. I tego się trzymajmy.

Recenzja pojawiła się także na stronie Lubimyczytać.pl

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 882
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: