Dodany: 22.07.2009 17:58|Autor: dot59
Zatopiona legenda, wyłowiona prawda
Po odkryciu, jakim były dla mnie trzy kolejne powieści Murdoch, ocenione wyżej niż na czwórkę, pytanie, które sobie zadałam przed lekturą następnej, brzmiało nie: „czy będzie dobra?”, ale: „jak bardzo będzie dobra?”, i nie zmienił tego nastawienia nawet fakt, że chronologicznie była ona znacznie wcześniejsza niż tamte. I mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że nie pomyliłam się ani odrobinę. „Dzwon” znowu jest czymś całkiem innym niż, „Czas aniołów”, „Przypadkowy człowiek” i „Morze, morze”, choć z każdym z tych utworów ma coś wspólnego: z pierwszym motyw religijny; z drugim wątek homoerotyczny - tu znacznie bardziej rozbudowany; z tymi obydwoma pewne elementy kompozycji; a ze wszystkimi trzema (i zapewne z tymi, które mam nadzieję jeszcze przeczytać) umiejętność wglądu w psychikę człowieka w różnych trudnych sytuacjach i przedstawiania tematów kontrowersyjnych czy wyrażania dramatyzmu przeżyć bohaterów bez uciekania się do drastycznych obrazów i nazbyt śmiałych środków językowych.
Powieść zaczyna się od wyjaśnienia powodów, dla których pewna wiarołomna żona postanawia wrócić do męża, a dokładniej rzecz biorąc, podążyć za nim na prowincję, do siedziby nieco dziwacznego świeckiego stowarzyszenia religijnego. Kiedy Dora przybywa do Imber Court, na zdrowy rozum należałoby się spodziewać, że albo ona, albo Paweł, albo oboje razem podejmą jakieś kroki dla ratowania rozsypującego się związku. Ale zdrowy rozsądek to walor, którego jakoś nie dostaje członkom zagadkowej społeczności zamieszkującej przyklasztorne zabudowania, a przynajmniej tym, którzy okresowo wychodzą na pierwszy plan, pozostawiając małżeńskie problemy Greenfieldów im samym. Nie dopisuje on ani Margaret Strafford, powtarzającej bezmyślnie religijne frazesy, ani Michałowi Meade, który dwukrotnie niweczy swoją dobrą opinię (a przy okazji bezpowrotnie zaprzepaszcza karierę pedagogiczną i duchowną), zbyt jawnie manifestując swoje niestandardowe upodobania erotyczne, ani Toby’emu Gashe, okazowi młodzieńczej niefrasobliwości i brawury, ani rodzeństwu Fawley, szukającemu ucieczki od swoich problemów emocjonalnych w skrajnie odmiennych postawach (ona zatapia się w dewocji, on obnosi się z cynizmem, bezdusznością i pociągiem do używek). Przygotowania do niecodziennej uroczystości - zastąpienia nowym legendarnego klasztornego dzwonu, według tutejszej legendy spoczywającego od wieków na dnie jeziora - bezlitośnie obnażą wszystkie braki organizacyjne bractwa, wady charakteru czy aberracje psychiczne jego członków i gości. Kilka osób pozna prawdę o sobie, przy czym jednych ta wiedza wyzwoli, a dla innych stanie się brzemieniem nie do uniesienia…
Podobnie jak w „Przypadkowym człowieku” i „Czasie aniołów”, zewnętrzny narrator pełni tutaj rolę operatora kamery, skłaniając czytelnika do spoglądania na plan akcji z różnych punktów obserwacyjnych; na przemian towarzyszy Dorze, Toby’emu i Michałowi, skupiając uwagę na ich myślach i odczuciach, ale nie przestając śledzić tego, co dzieje się w ich otoczeniu i nie zaniedbując utrwalenia detali, dzięki którym tak wyraziście widać całą scenerię wydarzeń, tak łatwo wyobrazić sobie poszczególne postacie.
I chociaż fabuła pozbawiona jest wyraźnej puenty, chociaż dalsze losy części bohaterów pozostają pod znakiem zapytania, nie pozostawia to czytelnika z poczuciem niedosytu. Bo tutaj nie chodzi o to, czy - i kto - będzie żył długo i szczęśliwie, to nie ten rodzaj literatury. Murdoch stawia pytania, które nawet trudno precyzyjnie zwerbalizować, a cóż dopiero na nie odpowiedzieć; może zresztą nie trzeba odpowiadać, tylko zapisać w pamięci jakąś scenę, jakiś motyw, który w stosownej chwili wypłynie spomiędzy pokładów informacji przechowywanych w podświadomości i przypomni: „czy chcesz postąpić jak X? Czy wiesz, do czego to prowadzi?”… Oto i jedno z zadań literatury, które wszystkie dotąd przeze mnie czytane dzieła tej autorki wypełniają perfekcyjnie.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.