Dodany: 14.01.2015 02:22|Autor: McAgnes
Dawne czasy
Zwykle powieści kryminalne z PRL-u charakteryzowały się tym, że zagadkę - czy to była zbrodnia, czy np. przestępstwo gospodarcze - rozwiązywał bystry i przystojny porucznik milicji.
Tu jest zupełnie inaczej. W detektywów bawią się dwaj cywile, którzy znaleźli trupa w samochodzie na poboczu. To Roman - student ostatniego roku medycyny (specjalność - medycyna sądowa) i jego dziewczyna Hanka, studentka prawa. Tworzą tandem niczym Sherlock i Watson. Roman odgrywa rolę detektywa, zbiera dowody, błyskotliwie kojarzy fakty i wyciąga wnioski. Poza tym jest irytująco zarozumiały, a jego głównym motywem jest nie dojście do prawdy, lecz wyprzedzenie milicji. Hankę wykorzystuje bez skrupułów, zlecając jej czarną robotę, szowinista jeden.
Kiedy Roman w końcu nawiązuje współpracę z organami ścigania, a raczej organy z nim, to zamiast uczciwie współpracować - kpi, drwi, ukrywa dowody i nie mówi całej prawdy.
"- Popatrz pan lepiej, panie Pinkerton z obywatelskiej milicji - wyszydzał. - Popatrz i pomyśl. Zapomina pan o własnej dewizie: lepiej trzy razy pomyśleć niż raz strzelić byka"[1].
Niesympatyczny facet ten Roman Ilecki, z kartki na kartkę coraz mniej go lubiłam, za to sekundowałam sympatycznemu i bystremu sierżantowi prowadzącemu sprawę (ha, popatrzcie na pierwsze zdanie; na pewno ten zabieg był celowy).
Znak czasów:
"- Najpierw towar, potem zapłata - oświadczyła. - To nie pralka ani telewizor"[2].
Kto pamięta talony? Albo machlojki dewizowe? Kiedyś dolary były zakazane... Co za czasy były...
---
[1] Stefan Lemar, "Człowiek w samochodzie", Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, 1959, s. 198.
[2] Tamże, s. 69.
[Tekst zamieściłam wcześniej na blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.