Dodany: 21.01.2015 23:04|Autor: male_czarne

„Cudowna”, czyli zdarzyło się raz na Podlasiu


Największa nobilitacja, jaka może spotkać osobę wierzącą, to objawienie. Cud! – gdy spośród chmur, na obłoku lub też w intymności celi klasztornej staje przed tobą przyodziana w światłość Piękna Pani albo sam Chrystus. Nie ma większego wyróżnienia dla chrześcijanina, niż obcowanie z prawdziwą świętością. Tam, gdzie potwierdza się niebiański charakter cudu, budowane są ogromne świątynie, rodzi się kult, pielgrzymi przybywają z całego świata, a przestrzeń wokół miejsca objawienia zapełnia się wotami wdzięczności. Cud przestaje być doświadczeniem indywidualnym, spotkaniem tête-à-tête; staje się sprawą powszechną, najpierw lokalną, później państwową i międzynarodową. Staje się sprawą wszystkich i wszystkich dotyczy. Każdy otrzymuje do niego prawo. Na tym też polega jego niezwykłość – na wykraczaniu poza, na roztaczaniu ogromnych kręgów wpływu.

Jadwiga Jakubowska miała czternaście lat, kiedy objawiła jej się Matka Boska. Nie w Lourdes, nie w Fatimie, ale na Podlasiu. Zabiedzony Zabłudów leżał na końcu świata, nieprzekonany do końca, czy jest miasteczkiem, czy może jeszcze wsią. Dziewczynka miała wszystko to, czego oczekujemy od bohaterki historii, która zmienia losy – ubogi dom, wycofanego ojca, niestabilną emocjonalnie matkę, przeciętność do granic niemożliwości. A jednak to właśnie jej w 1965 roku ukazała się Maryja. Jadwiga poinformowała matkę, a ta kilka innych kobiet w miasteczku. Maszyna ruszyła. Pojawiły się informacje o uzdrowieniach, kwiaty, krzyż upamiętniający miejsce objawienia, dary. Pod domem Jakubowskich wyczekiwali ludzie, chcąc słyszeć jeszcze raz, co mówiła Maryja, chcąc zobaczyć Jadwigę.

Po kolejnym objawieniu do Zabłudowa ściągnęły już tłumy pielgrzymów, którym na spotkanie wyszła milicja obywatelska. Doszło do starć, byli ranni. Matka Boska Zabłudowska stała się świadkiem wojenki aparatu państwowego z obywatelami, z kurią, Kościoła z wiernymi, w końcu mieszkańców z mieszkańcami – szybko bowiem wieść o cudownej dziewczynce przerodziła się w opowieść o spisku, który uknuli jej rodzice, by walczyć z władzą lub też dorobić się na niby-niezwykłej córce.

Sztuką reporterską jest wzięcie tematu pozornie nieistotnego, jakiegoś ziarenka w biegu historii i przyobleczenie go w czar opowieści, która odmieniła losy, dotknęła wielu, zatrzęsła światem. Historia Jadwigi była jedną z licznych podobnych – sporo w tym gomułkowskim czasie notowano przeróżnych objawień, w czym miałaby ta sprawa dziewczynki z Podlasia różnić się od pozostałych? Przecież dzięki pracy aparatu państwowego wieść o niej nie rozeszła się nawet na resztę Polski. Tymczasem Piotr Nesterowicz na kanwie losów Jadwigi przepięknie i niezwykle interesująco snuje dużo bardziej uniwersalną opowieść o czasach szarego PRL-u i ułomności ludzkiej natury, która nawet z pozornie radosnego wydarzenia jest w stanie wyciągnąć złość, zawiść, niechęć.

Cudownie polifoniczna to książka – wybrzmiewają w niej głosy wierzących w cud, tych, którzy są co najmniej sceptyczni, partii zabiegającej o zduszenie sprawy w zarodku, Kościoła na szczeblu diecezjalnym i parafialnym, który cudu nie uznał i musiał zmagać się z problemami czynionymi przez władzę, a wreszcie samej Jadwigi – teraz już ponad sześćdziesięcioletniej kobiety. Trzeba powiedzieć, że rewelacyjnie się te głosy uzupełniają, ba, czasem nawet zaprzeczają sobie – co najbardziej chyba pogłębia historię i pozwala na dostrzeżenie pełnego wyolbrzymień, przekłamań, konfabulacji obrazu.

Nesterowicz doskonale portretuje kraj, w którym system walczył z religią, traktował wiarę jako zabobon, a jednocześnie sami ludzie uważali się za wierzących. Sprawa sądowa oraz status prawie „wroga ludu”, który otrzymali Jakubowscy i niektórzy ich poplecznicy pokazuje, jak wielki strach wzbudzało jakiekolwiek poruszenie wśród obywateli. Walka z cudem to w istocie walka z nagłym wyrwaniem z marazmu – z systemu – setek osób. Z tym, że ludzie znaleźli w swoim życiu takie wartości, o które byli w stanie się bić – i to nawet z milicją. Ta energia, aktywność, która ujawniła się wraz z wieścią o cudzie, uznana została za zagrożenie, za iskrę, która mogłaby pójść w świat i którą należy jak najszybciej zgasić.

Poderwani do działania, rozgorączkowani ludzie tłumnie ściągali na miejsce zdarzenia. Ich religijność była prosta, emocje sięgały zenitu, nadprzyrodzone zjawisko zaczęło wkrótce stanowić wyjaśnienie wszelkich problemów i usprawiedliwienie dowolnych działań. Prawdziwa energia ludu, żarliwa wiara, którą uzyskali zabłudowianie po objawieniu się Matki Boskiej szukała ujścia, szukała swojego potwierdzenia. Szybko więc nastąpił podział na tych, którzy wierzą w cud i tych, którzy mu zaprzeczają. Pojawiły się sojusze, stronnictwa, plotki i informacje, które przyjmowano w taki sposób, by jak najściślej przylegały do obranego punktu widzenia.

Oczekiwano cudu na miarę Fatimy, takiego, który zwróci uwagę wszystkich na Zabłudów, na to, że także i tu, na podlaskiej ziemi mogło wydarzyć się coś przekraczającego ludzkie zmysły. Jak mocne uderzenie dzwonu. Gdy pragnienia te zostały zdławione tak przez sam Kościół, nieuznający cudu, jak i przez wysiłki państwa i sceptyków, mieszkańcy miasteczka szybko obrócili się przeciw sobie. Cud okazał się nie dość cudowny. Oczekiwane otwarcie nieba nie przyszło, a zamiast świętej za życia pozostała wystraszona, trochę zaszczuta przez całą sytuację Jadwiga. Gdy okazało się, że dziewczynka nie spełnia pokładanych w niej nadziei, określenie „cudowna” przekształciło się w „cudaczna”, wykrzywiło się i zdewaluowało.

„Cudowna” to również opis relacji Kościoła z Państwem. Relacji w tamtym okresie niezwykle trudnych, przypominających trochę przeciąganie liny, ale wciąż jeszcze z dużą dozą ostrożności i lęku ze strony kurii. Partia domaga się zdecydowanej reakcji na rzekomy cud, pielgrzymi i wierni szukali potwierdzenia objawień. Przedłużanie impasu groziło poważnymi sankcjami, z czego doskonale zdawał sobie sprawę proboszcz parafii w Zabłudowie. Pozostawał on jednak na polu bitwy sam, rozdarty nie tyle przez konflikt lojalności, co przez sprzeczne, harde wymagania. „Cud” przypłacił zdrowiem, a ci, których uważał za oparcie okazali się później kolaborującymi księżmi.

Klamrą dla opowieści jest Jadwiga. Tam, gdzie poszukiwano przyszłej świętej, a na pewno osoby konsekrowanej, pojawiła się kobieta, która odeszła z zakonu, urodziła dziecko przed ślubem, związała się z brutalnym alkoholikiem. Dzisiaj zadziwia pokorą, cichością, pogodzeniem z losem. Nie ma w niej żalu, nie ma złości, mimo iż pomówieniom i złym słowom w stosunku do niej samej i jej rodziny nie było końca. Nadal wierzy w swoje objawienie i według niego stara się żyć. Gdy opowiada swoją historię, nie sposób nie dziwić się temu, jak spokojna potrafi być kobieta, której główne pragnienie „nieznacznego życia” nigdy się nie spełniło.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1233
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: male_czarne 22.01.2015 17:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Największa nobilitacja, j... | male_czarne
po nocy zapomniałam oczywiście dopisać ważnej informacji: Recenzja została wcześniej opublikowana na moim blogu.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: