Dodany: 31.08.2009 14:37|Autor: ewa_86

„Pogłoska” z fantazją


Marek Halter – francuski pisarz żydowskiego pochodzenia urodzony w Polsce. Skomplikowane? Być może, ale nie aż tak, jak losy Maryi odtworzone przez tego autora.

Białe plamy w „Piśmie Świętym” wzbudzały zaciekawienie od dawien dawna. Człowiek nie potrafi pogodzić się z tajemnicą, więc wymyśla historie, które pomogłyby powiązać biblijne wątki w logiczną całość. Powieść Haltera nie ma ambicji apokryficznych, jest po prostu fabularyzowaną biografią, fantazją na temat dzieciństwa i młodości matki Jezusa. A może lepiej powiedzieć – byłaby, gdyby nie sprytny zabieg, który autor zastosował na końcu.

„Ewangelię według Marii...” czyta się jak średniej jakości popularną powieść. Fabuła rozwija się przewidywalnie, bohaterowie są wprowadzani i przedstawiani stopniowo, nic nie zaskakuje, ale też nie nudzi. Ot, taka dobra, choć mało ambitna książka do poduszki. Pikanterii dodaje fakt, że postacie, które znamy z kart Biblii, tutaj występują w nieco innych, intrygujących rolach. Wystarczy powiedzieć, że Józef (tak, TEN Józef) jest sąsiadem Miriam – mieszka nieopodal z żoną i gromadką dzieci. Jego połowica kiepsko się czuje i miewa silne zawroty głowy, więc możemy się domyślać, że jednak jest jeszcze szansa, że cieśla ożeni się z Marią. Jeszcze ciekawiej przedstawia się historia Barabasza. Tu także jest buntownikiem, który pragnie obalić władzę Heroda, ale zarazem... zakochuje się w Maryi, gdy ta pomaga mu ukryć się przed najemnikami okrutnego władcy. Już we wczesnej młodości przyszła matka Jezusa styka się z doświadczeniem krzyża – jej ojciec, Joachim, zostaje skazany na śmierć za zabójstwo Rzymianina. Uwalnia go Barabasz, co jeszcze bardziej zbliża młodych do siebie.

I tak można by doczytać tę powieść do końca, delikatnie się uśmiechając i kręcąc głową nad bujną wyobraźnią autora, gdyby nie pewne nadużycia. Wydaje się, że Marek Halter nie do końca potrafił zaakceptować chrześcijańskie dogmaty, m.in. o niepokalanym poczęciu Maryi. Rzeczywiście trudno wyobrazić sobie człowieka, który nie ma skłonności do grzechu, bo bez grzechu się urodził, ale czy trzeba było czynić Marię aż tak wybuchową, wpadającą w gniew z byle powodu i deklarującą chęć zabójstwa w imię wyższej potrzeby? Na dodatek w epilogu Halter próbuje uwiarygodnić swoją opowieść, pisząc o odnalezieniu rzekomo prawdziwej „Ewangelii Marii”, którą przytacza z uwzględnieniem luk w rękopisie! Wynika z niej, że Jezus traktował Maryję niemal jak obcą kobietę i że wcale nie umarł na krzyżu. A w związku z tym nie zmartwychwstał. Żydzi nadal byli poddanymi Rzymu i szybko zapomnieli o synu cieśli.

Marek Halter zagalopował się w odtwarzaniu „prawdziwej” historii. Dopóki była to powieściowa fikcja, czytało się ją z zaciekawieniem, podziwiając inwencję autora. Próba jej uwiarygodnienia nie wypada już tak dobrze. Halter przede wszystkim zapomniał o znaczeniu słowa „ewangelia”. Jego „rękopis” nie jest wcale „dobrą nowiną”, ale nowiną o zawiedzionych nadziejach. Przedstawia wersję wydarzeń z punktu widzenia tych, o których „Pismo...” mówi: „I tak rozniosła się ta pogłoska między Żydami i trwa aż do dnia dzisiejszego” (Mt 28, 15b).

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2021
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: