Pisanina.
Nie jest pani Richter, niewątpliwie, orłem pisarskim. Coś tam sobie duma ale i tak wydawało mi się w czasie lektury książki, że:
primo - nie odkrywa się tak zupełnie, nie jest szczera w stosunku do czytelnika
secundo - nie potrafi wyrwać się z zaklętego kręgu czasopism brukowych - czy to z lenistwa czy też braku dziennikarskiego polotu. Pracowała przecież długo z Dieterem!
tertio - temu "pisarstwu" brak po prostu "jaj"
Niewiele dowiedziałem się o tej prawdziwej Nowej Zelandii ponieważ część informacji podanych przez autorkę pozostawała tylko w sferze suchych, szczątkowych danych, które nie zostały rozwinięte i tak naprawdę nie zaspokoiły ciekawości czytelnika. Przykłady? Chociażby pchły piaskowe. Ok, wiemy, że są ale co dalej!? Kąsają, włażą pod paznokcie, wracają w odzieży z nami do domu? Tatuaże rytualne, urzędy, sklepy, ceny, życie ulicy - potraktowane powierzchownie i bez głębi jak i cała reszta książki. Może brak tej głębi spowodował, że dość negatywnie - przeciętna - ustosunkowałem się do książki!? Zraziła mnie pewna "płaskość" i nieudolność pisaniny Anke Richter.