Dodany: 18.10.2009 21:56|Autor: Krzysztof

Miłość pod lupą


Mój egzemplarz książki gęsto pokryły wykrzykniki i podkreślenia, ale jednak czuję coś podobnego do rozczarowania. Chyba spodziewałem się nieco innej zawartości książki, szczególnie po przeczytaniu słów z okładki, gdzie mowa jest o rozdzierającym doświadczeniu miłości. Owszem, jest mowa o miłości biorącej człowieka w swe wszechwładne objęcia, ale zbyt dużo jest – jak na tak ludzki, tak osobisty, tak nieuchwytny temat, a nade wszystko jak na moje oczekiwania – tego szkiełka, przez które uczony ogląda badany obiekt. Zbyt dużo jest tutaj posegregowania, naukowych słów, filozofii; to wszystko w połączeniu z tematem miłości tworzy ciężką dla mnie mieszankę. Taką analizę stanów ducha związanych z kochaniem odbieram trochę jako pewną formę profanacji. Wiem, wiem: nikt tutaj nie ubliża uczuciu miłości, niemniej wrażenie jest, chociaż trudno byłoby mi wskazać jego źródła. Może jedynie wpływ romantyzmu, który chciałby mówić o miłości nie tyle prawdziwie, co pięknie, bardziej poetycko niż naukowo, zostawiając uczucie z nienaruszoną, a kuszącą tajemnicą. Nazywać kochaną osobę “innym”? Można, jak i można uzasadnić to bardzo uczenie, nawet pasuje ta nazwa do owego szkiełka, tyle że tutaj miano “innego” jakoś nieprzyjemnie kojarzy mi się.

Użycie tego słowa tłumaczy w swojej przedmowie M. P. Markowski: »Różnica jest jednak zasadnicza: gdy "profesor mówi do publiczności, jest już tam Inny, który przedziurawił swój dyskurs", gdy zaś podmiot miłosnego dyskursu zwraca się do obiektu swojej miłości, to Inny zmienia się w innego. Inny, pisany za Lacanem dużą literą, oznacza miejsce, z którego jesteśmy słyszani przez innych i rozpoznani w swoim pragnieniu, inny pisany małą literą oznacza po prostu obiekt miłości, ukochaną osobę, która wcale nie musi mnie słyszeć«[1]. Tak... Jeśli się dobrze zastanowić, to nawet można dojść sensu, ale czy trzeba było tak pisać?

Moja wiedza o naszym języku jest dość skromna; czynię to zastrzeżenie aby złagodzić ostrze moich uwag i zaznaczyć w ten sposób, że po prostu mogę się mylić, a piszę tak, ponieważ wiele z treści książki dziwi mnie, a nawet razi. Na przykład dziwię się nagminnej w tej książce praktyce stosowania wielopiętrowych dwukropków, oraz nadużywaniu pośredników - jak w tym przykładowym fragmencie.: “Siebie także poddaję szantażowi: jeśli go kocham, powinienem pragnąć jego dobra; ale wówczas muszę sprawić sobie ból: zasadzka: jestem skazany na bycie świętym lub potworem: świętym być nie mogę, potworem nie chcę: używam zatem wybiegu: ukazuję moją namiętność tylko trochę”[2]. Kiedyś, w szkole, tak pisząc wypracowanie dostałbym niską ocenę z uwagą nauczyciela o mojej nieumiejętności konstruowania zdań. Ponieważ nie podejrzewam nawet o taką nieumiejętność ani autora, ani tłumacza (których wiedza zadziwia mnie i onieśmiela), nie wiem, w jaki sposób tłumaczyć ten dziwny zwyczaj. Chyba po prostu nie nadążam za zmianami naszego języka.

"W języku zmysłowym wszystkie duchy rozmawiają ze sobą, i nie potrzebują innego języka, gdyż jest to język natury"[3]. Pociągające, trafne i ładne, jednakże stojące jakby w opozycji do treści książki – zbyt naukowej, filozoficznej, zanadto nasyconej naukowymi terminami. Taki odbiór książki jest wynikiem mojego nastawienia, więc moja to wina i tylko moja; chciałem przeczytać coś, co mnie zachwyci, olśni, wzruszy, a trafiłem na tekst dający mi wiedzę.



---
[1] Roland Barthes, "Fragmenty dyskursu miłosnego", tłum. Marek Bieńczyk, wydawnictwo KR, Warszawa 1999, s. 10/11.
[2] tamże, s. 88.
[3] tamże, s. 151.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3872
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: