Dodany: 03.01.2016 00:43|Autor: misiak297

Gdy pętla nazizmu się zacieśnia...


"– I tak rok nie będzie słodki – westchnął pan domu. (...) Pani Betsy nalała mu świeżej herbatki z kwiatów bzu.
– Przestań - napominała. – Skończ wreszcie z tym wiecznym czarnowidztwem. Wy, mężczyźni, jesteście wszyscy tacy sami. Hołubicie swój pesymizm jak pieska pokojowego. Wystarczy, że ten przeklęty austriacki malarzyna otworzy usta, żeby ziewnąć, a wy już trzęsiecie portkami ze strachu. Weź się przynajmniej w sylwestra w garść"[1].

Drugi tom pasjonującej sagi autorstwa Stefanie Zweig w niczym nie ustępuje pierwszemu. Znów śledzimy losy zamożnej żydowskiej rodziny mieszkającej we Frankfurcie. Akcja "Dzieci z alei Rotschildów" obejmuje lata 1926-1937. Prywatne dramaty Johanna Isidora i Betsy Sternbergów oraz ich potomków coraz częściej mieszają się tu z Wielką Historią. Na początku widać jedynie zapowiedzi dziejowej tragedii. Bohaterowie nadal żyją dostatnio, mało czego muszą sobie odmawiać, świętują z pompą, ich stoły uginają się od prawdziwych frykasów, a sklepy dobrze prosperują.

Ale kiedy bohaterowie cieszą się narodzinami wnuka, na ulicach już słychać piosenki o krwi żydowskiej. Strach narasta. Antysemityzm nie był im obcy, ale jego skala zaczyna być przerażająca. Także – co tu dużo mówić – dla niejednego czytelnika. Oczywiście te wszystkie czarne karty historii Niemiec zna się z podręczników. Bojkot sklepów żydowskich, kolejne sankcje, zakaz korzystania z pływalni, kin, parków, transportu publicznego, pozbawianie stanowisk i majątków, rozmaite szykany fizyczne i psychiczne, jakich przed wojną doświadczyli obywatele żydowscy. Ale może to wszystko przeraża jeszcze bardziej, kiedy się o tym czyta w powieściach, kiedy dotyka konkretnych osób (nawet jeśli są one tylko fikcyjnymi postaciami). Trudno nie współczuć ludziom zaszczutym we własnej ojczyźnie. Trudno nie potrząsać głową, zastanawiając się, jak coś takiego w ogóle mogło się wydarzyć.

Stefanie Zweig maluje bardzo wyrazisty portret rodziny skazanej przez Wielką Historię. Rok za rokiem pętla nazistowskiego antysemityzmu zaciska się na szyjach Sternbergów mocniej. A przecież ofiary tego terroru próbowały żyć normalnie, stawiać czoło przeciwnościom, co do których chciały wierzyć, że są tylko przejściowe. Pisarka pokazuje różne postawy – Erwin patrzy trzeźwo na to, co się dzieje, jego siostra ucieka przed rzeczywistością, Alice kieruje się strachem, Betsy bagatelizuje sytuację, póki jeszcze można. Z kolei Friedrich Feuereisen "Bez namysłu dołączył do wielkiej rzeszy mistrzów iluzji, którzy sobie i innym wmawiali, że w Niemczech tylko przejściowo i na krótko na Żydów wylewa się kubły podłości i nienawiści. Niemcy, wierzyli Żydzi, którzy nie potrafili wyrwać ze swych serc miłości do tego kraju, już niebawem znów podziękują im za wierność ojczyźnie i wspomną ich zasługi"[2]. Johann Isidor również próbuje odnaleźć się w nowym świecie:

"Te czasy żądały od obywateli niemieckich wyznania mojżeszowego zmiany sposobu myślenia. Powinni iść na kompromisy, cierpliwie czekać, aż ten koszmar się skończy. Skulić się, wciągnąć głowę w ramiona. To świadczyło o mądrości – a nie o tchórzostwie! (...) »Obecnie – tak chciał to sformułować mistrz zręczności Sternberg, nie powinniśmy się wychylać. To nic niezwykłego, w końcu tyle już razy tak bywało. Przerabialiśmy to od tysiącleci«"[3].

Powieści składające się na sagę rodziny Sternbergów to niewątpliwie ważne pozycje. Przypominają o bolesnych kartach historii, o cierpieniu niewinnych ludzi, o tajfunach, które – sterowane ręką człowieka – zmiatały całe narody z powierzchni Ziemi. Wydają się szczególnie ważne dziś, kiedy wzrasta niepokój społeczny, odradzają się ruchy nacjonalistyczne, szerzy się ksenofobia, a także nienawiść do szeroko rozumianego Obcego.

A na zakończenie jeszcze jeden cytat – w którym Johann Isidor zostaje pozbawiony złudzeń:

"Miał siedemdziesiąt trzy lata, był jak niemieckie drzewo z niemieckimi korzeniami, miał syna, który poległ za Niemcy, swoją ojczyznę. Dla tej ojczyzny niemiecki patriota Sternberg był »światowym żydowskim zbrodniarzem«. Nowi władcy oskarżali go, że wzywał »swych rasowych pobratymców z zagranicy do walki przeciwko narodowi niemieckiemu«. Gdy Johann Isidor Sternberg kontrolował regały w swej pasmanterii, jego wyznanie nie było dla niego warte ani jednej myśli. Gdy sprzedawał klientce chwosty do zasłon czy taśmę do obrusów, było mu obojętne czy jest protestantką, katoliczką czy żydówką. Pierwszego kwietnia tysiąc dziewięćset trzydziestego trzeciego roku człowiek, który mówił tylko po niemiecku, po niemiecku myślał i po niemiecku śnił, stał jednak na Friedbergerlandstrasse przed niewielkim sklepikiem i czytał o »światowych żydowskich zbrodniarzach« oraz »koniecznych działaniach obronnych«. Wstyd i szok sprawiły, że zaniemówił. Mężczyzna mierzący metr i siedemdziesiąt sześć centymetrów, ważący osiemdziesiąt dwa kilo stał się karzełkiem błagającym Boga, by ten raczył go wybawić z opresji. Niebo jednak nie udzieliło temu złamanemu człowiekowi żadnej odpowiedzi"[4].


---
[1] Stefanie Zweig, "Dzieci z alei Rothschildów", przeł. Eliza Borg, Wydawnictwo Marginesy, 2015, s. 142.
[2] Tamże, s. 159.
[3] Tamże, s. 152-3.
[4] Tamże, s. 189.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 482
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: