Dodany: 07.02.2016 18:56|Autor: dot59
Lucy M. na alpejskiej ścieżce
Kiedy Lucy Maud Montgomery wydała pierwszą powieść o Ani Shirley, miała 34 lata. Niecałe dziesięć lat później, mając na koncie już trzy powieści z tego cyklu, trzy inne i zbiór opowiadań, została poproszona przez wydawcę, by napisała historię swojej kariery. „Moja kariera?” – pomyślała. – „Czyż ja zrobiłam karierę? (…) Czy moje długie i mozolne zmagania, które mi zajęły tyle spokojnych, jednostajnych lat, można nazwać karierą? Nigdy bym nie wpadła na taki pomysł, i zrazu wydało mi się, że w rzeczy samej niewiele mam do powiedzenia o tym długim i monotonnym borykaniu się z codziennością. Lecz najwyraźniej wspomniany wydawca miał takie widzimisię: mam opowiadać, i tyle, jakkolwiek mało byłoby do opowiadania; a w owych długich latach nabrałam tak uporczywego zwyczaju dostosowywania się do zachcianek wydawców, że nie potrafiłam i tej się oprzeć. Tak więc radośnie opowiem moją nudnawą historię. Jeśli nie przyda się na nic innego, to może chociaż posłuży za zachętę jakiemuś innemu człowiekowi, mozolnie pokonującemu tę męczącą drogę”* – drogę, którą w tytule tego szkicu ("The Alpine Path") nazwała określeniem zapożyczonym z wiersza anonimowego autora, opiewającego „alpejską ścieżkę, tak trudną, tak stromą”*, ostatecznie wiodącą do sławy.
Historia wcale nie okazała się nudnawa, przynajmniej dotąd, dokąd opowiadała o niełatwym – ale też nie aż tak traumatycznym, jak w przypadku najsłynniejszej sieroty świata – dzieciństwie autorki i o niezliczonych inspiracjach, których echa odnaleźć możemy w tym czy innym jej utworze. Pamiętamy wyimaginowaną dziewczynkę imieniem Katie, którą Ania widziała w drzwiach biblioteczki podczas pobytu u jednej z rodzin zastępczych? Pamiętamy, jak Tadzio przybiegł do domu, zdjęty zgrozą po otrzymaniu od szkolnego kolegi informacji, że niebo znajduje się na strychu jednego z avonlejskich domów? A jak dzieci pastora Mereditha wpadły w panikę, ujrzawszy z dala staruszkę w białej płachcie narzuconej na ramiona? Mówi nam coś nazwa „Las Duchów” albo „Biała Droga Rozkoszy”? Wszystkie te wydarzenia i określenia mają swoje pierwowzory w tym, co mała Lucy przeżyła, usłyszała, przeczytała podczas lat spędzanych na farmie dziadków.
W tych wspomnieniach z dzieciństwa najwięcej jest wdzięku. Fragment opisujący studia, krótką karierę nauczycielską i dziennikarską pisany jest już z mniejszym rozmachem, jakby pospiesznie (może zbliżał się termin oddania tekstu do druku?), potem następuje znów nieco barwniejsze wspomnienie o pierwszych opublikowanych powieściach, „Ani z Zielonego Wzgórza” i „Historynce”, zaś okres sześciu pierwszych lat od zamążpójścia kwituje pisarka wyjątkami z dziennika pisanego podczas podróży poślubnej (interesującego głównie z krajoznawczego punktu widzenia, jeśliby pominąć historię nabycia dwóch porcelanowych figurek psów, które zostały później uwiecznione w „Ani na uniwersytecie”) i dwoma dodatkowymi zdaniami: „Ponieważ mąż mój był pastorem parafii w Ontario, musiałam teraz opuścić Wyspę Księcia Edwarda i przenieść się do Ontario. Od czasu zamążpójścia wydałam cztery książki: 'Opowieści z Avonlea', 'Złocista droga', 'Ania na uniwersytecie' i 'Strażnik', z których ostatnia jest zbiorem wierszy”*.
Dla wielbicieli twórczości autorki ta kilkudziesięciostronicowa opowieść może – czy raczej mogłaby, gdyby została przetłumaczona na polski – stanowić cenny klucz do tropienia powiązań jej utworów z jej własnym życiem (podobnie zresztą jak dzienniki, których u nas wydano zaledwie znikomą część – dwa tomy liczące sobie łącznie koło 500 stron, podczas gdy oryginalna edycja, i tak będąca wyborem, miała ich pięć, średnio po 470 stron – i to w mocno ograniczonym nakładzie, na skutek czego od dawna są nieosiągalne).
*cytaty oznaczone gwiazdką w moim przekładzie
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.