Dodany: 27.02.2010 10:46|Autor: lirael

Strona Guernsey


Nie pamiętam, kiedy ostatnio napisałam prawdziwy, długi list. Nasze czasy nie sprzyjają rozwojowi sztuki epistolarnej. Wybór papeterii, pisanie, wyprawa na pocztę – to nie brzmi zachęcająco, skoro możemy wysłać wiadomość elektroniczną w kilka sekund. Niestety, maile nie pachną, nie można ich związać satynową wstążeczką i trzymać pod poduszką. Teraz niewyobrażalne wydaje się nam oczekiwanie na wytęskniony list przez kilka tygodni, co czyniło z niego wyjątkowy skarb.

Tymczasem powieść „Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek” Mary Ann Shaffer i Annie Barrows zbudowana jest właśnie z listów. Mają różnych adresatów i nadawców. Długość, styl i forma tych tekstów też są urozmaicone.

Niedawno skończyła się wojna. Trzydziestodwuletnia Juliet Ashton wydała książkę. Jest to zbiór felietonów, które w czasie wojny publikowała w „Spectatorze” pod pseudonimem Izzy Bickerstaff. Wcześniej napisała biografię Anny Brontë. Nie ma złudzeń, to nie był wydawniczy hit.

Pisarka poszukuje inspiracji do kolejnej książki. Któregoś dnia otrzymuje list od ekscentrycznego nieznajomego z wyspy Guernsey, który kupił należącą do niej kiedyś książkę. W ten oto sposób dowiaduje się o istnieniu Stowarzyszenia Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek. Jest to początek serii brzemiennych w skutki wydarzeń.

Powieść przedstawia terapeutyczny aspekt literatury, która pozwala nam przetrwać najtrudniejsze chwile. Przesłanie tej książki symbolizuje tytułowy placek z obierek: jeśli życie ofiarowuje Ci bure odpadki, uśmiechnij się, upiecz z nich ciasto i zaproś grupę przyjaciół.

Ta ciepła, zabawna, napisana z wdziękiem książka uszczęśliwi miłośników literatury, zwłaszcza angielskiej, a również książek o książkach. Miło jest czytać o ludziach zbzikowanych na punkcie czytania. Dziwactwa te znamy z autopsji. Juliet to klasyczny przykład bibliomaniaczki, która chcąc uratować bibliotekę w czasie bombardowania, o mały włos nie straciła życia. Bezceremonialne potraktowanie należących do niej książek przez narzeczonego staje się powodem zerwania zaręczyn. Literatura nieustannie wpływa na życie bohaterów tej powieści.

Mimo dużej sympatii, jaką wzbudza, postać Juliet to nie jest wybitny portret psychologiczny. Z uwagi na jej wiek, bagaż doświadczeń i okoliczności czasem dziwi i irytuje fakt, że jest infantylna trzpiotką. Członkowie towarzystwa też wydają mi się nieco dziecinni, wyidealizowani do granic możliwości, ich słodycz zaś nadmierna i chwilami drażniąca. Doskwiera brak indywidualizacji bohaterów, pomimo rzadko spotykanych imion niekiedy trudno ich rozróżnić. Guernsey jawi się nam jako utopijno-sielankowa kraina, w której wszyscy goście witani są z otwartymi ramionami.

Ważnym doświadczeniem, które rzuciło dramatyczny cień na życie wszystkich postaci, była wojna. Pomimo zapewnień, że autorki gruntownie przygotowały się merytorycznie do pracy, nie odnosiłam wrażenia, że to jest wiedza historyczna z pierwszej ręki. Fragmenty o obozie koncentracyjnym kojarzyły mi się raczej z pogadankami historycznymi dla uczniów szkoły podstawowej. Jako przykład, że nie jest to wiedza erudycyjna, może posłużyć fakt, iż w książce pojawia się wzmianka o szesnastoletnim polskim chłopcu, który nazywa się… Lud Jaruzki. Zupełnie inaczej odebrałam fragmenty poświęcone okupacji wyspy Guernsey. Daje się zauważyć, że materiały były obszerne i zostały emocjonalnie przetrawione przez autorki.

Pisarki zrobiły dla nieznanej wysepki to, co wcześniej uczynił Szekspir dla Werony, Frances Mayes dla Toskanii, Peter Mayle dla Prowansji. Lista miejsc, do których wciąż zmierzają pielgrzymki oczarowanych czytelników, jest długa. Polecana przez wydawcę brytyjskiego* strona internetowa visitguernsey potwierdza, że Guernsey jest rzeczywiście zjawiskowo piękną wyspą. To cudowne, że przed nami jest jeszcze tyle miejsc do odkrycia, tylko pozornie zwyczajnych, szarych i nieciekawych.

Pomimo zastrzeżeń wróżę tej pogodnej powieści popularność. Szkoda, że Mary Ann Shaffer i Annie Barrows, prywatnie ciocia i siostrzenica, nie opublikują już razem żadnej książki. Mary Ann Shaffer zmarła w lutym 2008 roku.



---
* Mary Ann Shaffer, Annie Barrows, „The Guernsey Literary and Potato Peel Pie Society”, wyd. Bloomsbury, London 2009.


[Recenzję opublikowałam wcześniej na moim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4479
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: Anima 21.06.2010 12:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie pamiętam, kiedy ostat... | lirael
Przystanek Guernsey

"Jaka epoka, jaki wiek, jaka godzina kończy się i jaka zaczyna"...
Jest 2010 rok... Nie, jest 1946 rok. Guernsey. Cudownie było oderwać się na jakiś czas od rzeczywistości i znaleźć się w tym wykreowanym przez autorki, fikcyjnym świecie, w którym miłość do książek i do słowa pisanego pobrzmiewa niemal z każdej frazy. Pozazdrościłam głównej bohaterce, Juliet, która miała okazję poznać mieszkańców wyspy. Juliet Ashton jest pisarką przeżywającą kryzys twórczy. Pewnego razu otrzymuje list od Dawseya Adamsa z Guernsey, który przypadkiem kupił w antykwariacie należącą niegdyś do niej książkę. Tak oto nawiązuje znajomość z Dawseyem, stopniowo poznając wszystkich członków Stowarzyszenia Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek, dzięki którym znalazła temat do swojej nowej książki. "Zakochałam się w Ebenie Ramseyu i Dawseu Adamsie. Clovisa Fosseya i Johna Bookera lubię. Przez Amelię Maugery chciałabym zostać adoptowana, a Isolę Pribby sama bym chętnie adoptowała"[s. 91]. Moje myśli uporczywie powracały do Guernsey. Tęskniłam. Ja także chciałam zostać adoptowana przez Amelię Maugery, a najlepiej przez całe Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek. Zapragnęłam znaleźć się choć raz na "uczcie" literackiej okraszonej słynnym plackiem z kartoflanych obierek. Zasmakować tej urzekającej atmosfery, w jakiej odbywały się emocjonujące dyskusje o przeczytanych książkach prowadzone przez zwykłych, skromnych ludzi, spróbować placka przyrządzonego z resztek obierek kartoflanych z braku innego pożywienia i poczuć magię agape: uczty duchowej, jaką niewątpliwie były dla mieszkańców wyspy te literackie posiedzenia. Rozdarta pomiędzy obowiązkiem a tęsknotą, rygorystycznie spędzałam godziny w pracy, ukradkiem popatrując z poczuciem nostalgii na powieść, od której tak trudno było mi się oderwać.

Jej lektura to prawdziwa uczta dla miłośników książek. Jest to powieść o książkach. Książki – na wzór poezji u Słowackiego – przemieniają zwykłych zjadaczy chleba w aniołów, sprawiają, że życie nabiera pełniejszego wyrazu. Książki zbliżają do siebie ludzi, scalają ich, łączą we wspólnotę, czynią ich codzienność znośniejszą, co jest tym cenniejsze, że bohaterowie muszą się zmagać z wojennymi, często dramatycznymi realiami – dzięki książkom ich tragedie stają się łatwiejsze do przezwyciężenia. "Czyta się po to, by nie zwariować"[s. 37] – napisze Dawsey w jednym z listów do Juliet. Bohaterowie czerpią z książek pociechę, znajdują w nich ukojenie, pokrzepienie i mądrość: "Czyż to mało znaczy cieszyć się słońcem, radośnie powitać wiosnę, kochać, zamyślić się, związać koniec z końcem" – Matthew Arnold, Hymn Empedoklesa, "Empedokles na Etnie"[s. 65]. Na Wyspach Normandzkich okupowanych przez Niemców panowały trudne warunki. Głodni, niedożywieni, przytłoczeni ciężką pracą, zwątpieniem oraz lękiem o własne życie i o najbliższych, mieszkańcy znajdują remedium w książkach. "Jedynym ratunkiem były książki i przyjaciele, bo człowiek przypominał sobie, że w życiu jest coś jeszcze"[s. 65]. Dla Johna Bookera książki okazały się autentycznym lekarstwem: "Listy Seneki (...) i Stowarzyszenie do spółki razem uratowali mnie przed godnym pożałowania życiem nałogowego pijaka"[s. 86]. Przede wszystkim trzeba zacząć od tego, że książki uratowały bohaterów przed aresztowaniem przez Niemców. Ocaliły im życie...

...Wszystko zaczęło się od pieczonego prosiaka i od zakazanej kolacji. Przyłapani po godzinie policyjnej, wracający z zakazanej kolacji od Amelii, chcąc uniknąć aresztowania, bohaterowie opowiedzieli strażnikom o fikcyjnym Stowarzyszeniu Miłośników Literatury, którego spotkanie właśnie się odbyło. Warto dodać, że rzekomo nasi bohaterowie mieli dyskutować o książce bardzo popularnej wśród Niemców. Opowiastka udobruchała strażników na tyle, że puścili wolno nieszczęsną gromadkę, ale zapowiedzieli kontrolę. Tak oto zrodził się pomysł Stowarzyszenia. Z czasem czytanie książek i dyskusja o nich stały się nie tyle sposobem na przetrwanie, ile receptą na życie. Ideą. Pasją. Książki zrosły się z codziennością bohaterów. Stały się wartością samą w sobie. Niektórzy z członków Stowarzyszenia nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z literaturą piękną. Byli prostymi ludźmi, całe życie ciężko pracującymi na chleb: rolnikami, hodowcami zwierząt, sklepikarzami, ogrodnikami. Cykliczne spotkania Stowarzyszenia stały się tradycją, zyskując sobie popularność i coraz to nowych uczestników. Rozmowa o książkach, dzielenie się wrażeniami z lektury otworzyły ich na zupełnie nowe relacje: między obcymi sobie ludźmi zawiązuje się przyjaźń i poczucie wspólnoty. W przypadku dwojga głównych bohaterów dyskusja o książkach staje się początkiem prawdziwego uczucia.

Nie jest to wielka literatura, ale nie sądzę, by autorki uzurpowały sobie prawo do takiego statusu dla swojej książki. To lekka, urocza, czarująca, skrząca się humorem powieść epistolarna: wyidealizowani bohaterowie nie irytują, szczęśliwe zakończenie mimo wszystko zaskakuje, a fragmenty listów nawiązujące do dzieł i postaci literatury światowej (Katullusa, Seneki, sióstr Brontë, Charlesa Lamba, Yeatsa, Marka Aureliusza, Chaucera, Oscara Wilde'a), obfitujące w humor sytuacyjny i językowy, to prawdziwe perełki – uznałabym je za jeden z głównych atutów tej powieści. Książka pozbawiona ciężaru filozoficznych refleksji i eksperymentów literackich, ale na pewno z głębszym przesłaniem. Będę tęsknić za Guernsey...

http://zaksiazkowani.blogspot.com/
Użytkownik: Anima 23.06.2010 10:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie pamiętam, kiedy ostat... | lirael
Lirael, dziękuję za rekomendację tej powieści. To już druga Twoja propozycja lekturowa, którą przeczytałam z ogromną przyjemnością. W nagrodę załączam jeden z moich ulubionych fragmentów "Stowarzyszenia..." (oprócz mojej refleksji o książce powyżej):

Uważam, że Seneka może trafić do każdego – jest zawsze aktualny. Dam przykład wzięty z życia, chodzi mianowicie o pilotów Luftwaffe i ich włosy. Na Londyn startowali z Guernsey. Latali w nocy, w ciągu dnia mieli wolne. No i co wtedy robili? Otóż głównie odwiedzali salony piękności w St. Peter Port, robili sobie manikiur, masaż twarzy i kazali układać wymyślne fryzury. Kiedyś widziałem takich pięciu świeżo ufryzowanych; szli obok siebie, spychając miejscowych z chodnika. Od razu przypomniały mi się słowa Seneki o gwardii pretoriańskiej: "Któż z nich nie wolałby ujrzeć Rzymu zburzonego niż zniszczonej własnej fryzury". [z listu Johna Bookera do Juliet]. :-))

Pozdrawiam. :-)
Użytkownik: Agis 16.05.2013 11:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie pamiętam, kiedy ostat... | lirael
Na początku byłam trochę zdezorientowana: myślałam, że to będzie lekka książka o książkach, a tymczasem okazało się, że dużą jej część zajmują wspomnienia wojenne. Tymczasem ja już jakiś czas temu postanowiłam sobie, że już niczego więcej na ten temat w sobie nie pomieszczę, wrażliwość protestuje. Ostatecznie jednak lektura książki sprawiła mi wiele przyjemności, właśnie takie książki chciałabym czytać dla rozrywki (choć w zestawieniu z fragmentami wojennymi to słowo "rozrywka" jest jednak nie na miejscu): pełne ciepła i inteligentnego humoru. Mnie postacie przekonały, Isola, Dawsey, pani Adelajda Addison - to bohaterowie nakreśleni mocną kreską. Książka, która daje nadzieję, że literatura popularna może być naprawdę dobra!
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: