Na pewno każdy słyszał powiedzenie „zdrowy jak ryba” albo „zdrowy jak koń”. I zapewne tylko akwaryści i koniarze zastanawiają się kto też mógł coś takiego wymyślić… A pszczoły? Co prawda o masowym ginięciu pszczół (Colony Collapse Disorder) i staraniach wyjaśnienia przyczyn tego groźnego zjawiska jest dość głośno, podobnie jak o warrozie, która jest jedną z najgroźniejszych chorób atakujących pszczoły na wszystkich kontynentach poza Australią. Ale tych chorób, z którymi zmagają się pszczoły jest taka masa, że aż w głowie się kręci i trudno uwierzyć, że te pracowite owady wciąż jeszcze uwijają się wśród kwiatów. Może nucą swoją ostatnią pieśń…
Tak naprawdę o pszczołowatych i trzmielowatych dowiedziałam się nieco więcej dopiero kiedy natrafiłam na akcję „Społecznego monitoringu pszczół” (http://www.monitoringpszczol.pl) Projekt ten realizowany jest w ramach Wielkiego Spisu Zapylaczy przez Fundację Greenpeace Polska i Stowarzyszenie "Człowiek i Przyroda". Dopiero wtedy – starając się ustalić, co też za dziwnego owada sfotografowałam – dowiedziałam się jak wiele, poza pszczołą miodną, jest rodzin i gatunków pszczołowatych. Wtedy też dane mi było uzmysłowić sobie, że jeśli 78% roślin na świecie jest owadopylnych to w przypadku wyginięcia pszczół mówienie o katastrofie światowej wcale nie jest przesadzone.
Akcja powieści „Historia pszczół” Mai Lunde rozgrywa się w trzech płaszczyznach przestrzennych i czasowych, z których każda ukazuje jakiś wycinek historii związku człowieka z pszczołami. Pierwsza z nich to dziewiętnastowieczna Anglia, której bohater William Savage w oparciu o własne badania zbudował nowoczesny otwierany od góry ul. Chociaż Savage jest postacią fikcyjną to w powieści pojawiają się nazwiska ludzi, którzy naprawdę zrewolucjonizowali pszczelarstwo a jednym z nich jest – ciekawostka dla nas, Polaków – Johann Dzierzon, czyli Jan Dzierżon, górnośląski ksiądz, uczony i pszczelarz, który nazywany jest „ojcem współczesnego pszczelarstwa”.
Drugi wątek przenosi nas do Stanów Zjednoczonych, do czasów współczesnych. Jego bohaterem jest pszczelarz George. Zakochany w swoim zajęciu i pszczołach zmaga się nie tylko z problemem pozostawienia następcy, który podtrzyma rodzinną tradycję, bo jego jedyny syn obrał inną ścieżkę życia, ale też zmuszony zostaje do zmiany sposobu prowadzenia pasieki nastawionej na sprzedaż miodu, bo to przestaje być finansowo opłacalne. Okazuje się – i to niestety jest fakt – że zarabiać na pszczołach można nie dzięki płynnemu złotu, ale poprzez komercyjne zapylanie upraw. Transportowanie pszczelich uli na olbrzymie odległości, jednorodna dieta i środki owadobójcze stosowane do ochrony zapylanych przez pszczoły roślin powodują spadek odporności pszczelich rodzin a jednocześnie zwiększają prawdopodobieństwo styczności z chorymi osobnikami. Tak wiele i tak niewiele zarazem trzeba…
Ostatni wątek to postapokaliptyczna wizja Ziemi bez owadów – Chiny w roku 2098, wymierająca ludność starająca się ocalić siebie i świat przyjmując rolę zapylaczy.
„Niczym przerośnięte ptaki balansujemy, każda na innej gałęzi, z plastikowym pojemnikiem w jednej ręce i pędzelkiem z piór w drugiej”[1] – opowiada o swoim podporządkowanym jednej czynności życiu Tao.
Chociaż to najbardziej emocjonalnie poruszający wątek, to muszę przyznać, że do mnie jakoś nie przemówił. To jasne, że skoro zabraknie owadów, to wraz z nimi zginą wszystkie zapylane przez nie rośliny, ale dlaczego społeczność, której podstawę wyżywienia stanowi ryż – którego brakuje, a który nie wymaga zapylania – zamienia całe hektary pól w sady, które trzeba ręcznie zapylać? Tym bardziej, że te owoce nie pojawiają się na stołach mieszkańców a członkowie aparatu partyjnego – tych na górze jest zawsze mniej – nawet gdyby stali się wyłącznie owocożerni nie pochłonęliby takiej ilości owoców. Być może to tylko płonna wizja tego, że mimo wszystko udałoby nam się przetrwać…
Wątki przeplatają się wzajemnie a w miarę jak historie się rozwijają wyjaśnia się związek między nimi. Może nie jest to powieść wszechczasów, ale dzięki niej sporo się dowiedziałam o pszczołach i ludziach z nimi związanych. Uważam, że to podnosi jej wartość. Przesłaniem skierowanym do czytelników są, skądinąd słuszne, słowa jednego z bohaterów:
„By móc żyć w naturze, z naturą, musimy stłumić naturę w nas samych… Wykształcenie jest po to, byśmy nie przywiązywali zbyt dużej wagi do samych siebie, do naszej natury, do instynktów”[2].
Nie wyobrażam sobie świata bez kwiatów, pszczół a nawet pękatych trzmieli; bez rozlegającego się w gałęziach lip i na łąkach brzęczenia pracowitych owadów; bez kuszących oko i usta owoców; bez łyżki złocistego miodu…
Właściwie pozostaje mieć tylko nadzieję, że ockniemy się wystarczająco szybko, by ocalić otaczający nas świat, od którego jesteśmy zależni. Skupieni na niesnaskach pomiędzy sobą wciąż odsuwamy sprawy fundamentalne dla istnienia nas wszystkich na bok. Niedługo zamiast tradycyjnego „dzień dobry” będziemy się witać „dzień bez… „ – w miejsce kropek wstawić dowolny gatunek, któremu pomogliśmy zniknąć z powierzchni Ziemi.
- - -
[1]
Historia pszczół: Powieść (
Lunde Maja)
, przeł. Anna Marciniakówna, Wydawnictwo Literackie, 2016, s. 5.
[2] Tamże, s. 447.
Tekst także na moim blogu: http://okres-ochronny-na-czarownice.blogspot.com/
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.