Dodany: 12.09.2016 11:31|Autor: misiak297

Zapomniane historie miłosne


„Listy do nie kochanych” – to niepozorna książeczka z 1983 roku, która znalazła się na mojej półce odziedziczona w spadku po ukochanych dziadkach. Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że kiedyś ją przeczytam. A jednak po kilku latach chęć poznania tej książki w końcu nadeszła. I nie żałuję. Odkryłem kilka historii miłosnych – smutnych, tragicznych i dziś raczej zapomnianych. Henryk Sienkiewicz i Maria Radzejewska. Maria Konopnicka i Maksymilian Gumlowicz. Tadeusz Nalepiński i Maria Janowska zwana Muchą. To oni są głównymi bohaterami opowieści Krystyny Kolińskiej.

Historię pierwszą czytelnik mógł poznać w wydanej kilka lat wcześniej książce Sienkiewicz i piękna Wielkopolanka (Kolińska Krystyna (Kolińska-Sochaczewska Krystyna)). Tu została ona znacznie poszerzona. Poznali się – Henryk Sienkiewicz, już uznany pisarz, bożyszcze narodowe, z niepoukładanym życiem prywatnym i ona – młodziutka dziennikarka, trochę rozchwiana emocjonalnie (ale to okaże się później). Są sobą zainteresowani, ona boi się miłości, ucieka, on jej szuka, a potem ona chce znaleźć drogę do jego serca, już zamkniętą. Ich listy są raczej zachowawcze, pozornie oschłe, w tych linijkach kryją się silne uczucia. Częściowo zniszczony pamiętnik Marii, „Memorandum” (ten sam, który opatrzyła prośbą: „W razie mej śmierci, nie czytając, posłać Sienkiewiczowi”[1]. Ta prośba nie została spełniona), choć trochę pretensjonalny, ukazuje bogactwo emocji, siłę miłosnego dramatu. Spójrzmy na ten przykładowy wpis z 25 lipca 1903 roku (składnia, interpunkcja i ortografia zgodne z oryginałem):

„Zasługuję na wszystko, co przechodzę, bo powinnam nagiąć się więc do świata i jego wymagań. Nieznośna myśl, że odpisałam tak prędko i tak otwarcie [Sienkiewiczowi – przyp. mój – Misiak] – i gotowo to wyglądać na narzucanie się. Boże mój – widzisz – że tylko porywy uczucia i szczerość dyktują mi krok każdy i słowo każde. Czyż wina tak wielka nie umieć odmierzyć czasu i formy podług towarzyskiego kodeksu. A jednak z pewnością on objawia pogardę swoim milczeniem i każdy dzień bez odpowiedzi jest dla mnie ciosem wprost w serce. – Tym razem i za każdym innym powtarza się męka oczekiwania, a zawsze i inne podkładam jej przyczyny i przeczucia. Żaden sternik nie spogląda z takim niepokojem na niebo wśród burzy, jak ja teraz na skrzynkę od listów spoglądam. Prawdą jest, że gdy w południe i wieczorem wracam do domu, w porze gdy zwykłam w skrzynce zastawać listy, serce mi bije gwałtownie – albo ściska je ból i gorycz nad tym moim uczuciem, tym stanem między szaleństwem i dzieciństwem. – A w całym Bytomiu nie ma dla mnie ważniejszej osoby nad listonosza. Tak skrzynka, jak i listonosz, nie wiedzą, jakie myśli, jakie uczucia lęku, wzruszenia i nadziei krążą koło nich.
To tęsknota: – I wbrew woli, bo są chwile, w których mnie ogromny gniew ogarnia na to, że go kochać muszę i tak bardzo kochać. Po prostu nie chciałabym, nie mam najmniejszej ochoty ani tak cierpieć, ani tęsknić, ani kochać. Uważam to za najkompletniej zbyteczne i wcale nie po mojej myśli, aby właśnie jego kochać – a jednak muszę”[2].

Biedna, tragiczna Maria, pierwsza z niekochanych w tej książce! Krystyna Kolińska śledzi drogę jej życia z niekłamaną fascynacją. A jest gdzie szukać tropów: „Dom z mroczną sienią w Poznaniu, kancelaria parafialna w Środzie, redakcyjne biurko w Bytomiu, park w Miłosławiu, cisza klasztorna w Beugency, gwar chicagowskich ulic, chybotliwy pokład na statku »Pensylwania«, Hotel Europejski w Warszawie. I biały dworek w Zielnikach, czynszowa kamienica w Berlinie i znów Środa, a tam cmentarz i owalna tabliczka na grobie z krótką informacją – MARIA RADZIEJEWSKA – LITERATKA”[3]. Historia literatury dopisała jej miejsce wśród innych Marii Sienkiewicza.

Mało brakowało, a druga z zaprezentowanych historii – ta dotycząca wieszczki ludu, Marii Konopnickiej i zakochanego w niej obsesyjnie Maksymiliana Gumplowicza, nie ujrzałaby światła dziennego. Kilka listów Ludwika Gumplowicza, ojca Maksymiliana do zaprzyjaźnionego doktora, wylądowało na śmietniku, a następnie szczęśliwym przypadkiem trafiło do bibliofila Ludwika Brożka. Zwrócił się on z propozycją publikacji tego epistolograficznego odkrycia do pewnego profesora uniwersytetu, ale usłyszał, że „nie trzeba do życiorysu Konopnickiej dorzucać tego epizodu, że lepiej, aby te listy w ogóle nie ukazały się w druku, że byłoby niepedagogiczne ukazywać poetkę w niewłaściwym, jego zdaniem, świetle”[4]. Wówczas Brożek postanowił zainteresować tym znaleziskiem właśnie Krystynę Kolińską „nie tak pomnikowo traktującą postacie sławnych ludzi, aby bez najmniejszej ludzkiej słabości, bez skazy, kryształowo czyste, mogły stanowić tylko ideał i onieśmielający wzór do naśladowania”[5]. Cóż, i dobrze, że listy Ludwika Gumplowicza zostały przepisane przez biografkę. Później zostały zwrócone i zaginęły, być może za sprawą kogoś, kto do literatury miał podobne podejście jak ów anonimowy profesor.

A historia Marii Konopnickiej i Maksymiliana Gumplowicza, tego niedoszłego, ale też niemożliwego romansu (bardziej chyba oburzony niż zaniepokojony ojciec pisał do doktora Zaleskiego „Maksymilian, 30-letni dzieciak, zadurzył się w starej babcie Konopnickiej”[6]. Ona miała lat czterdzieści osiem i była wciąż atrakcyjną kobietą, on był o osiemnaście lat młodszym obiecującym historykiem), dziś znalazłaby się pewnie na pierwszych stronach tabloidów. Fascynacja, chorobliwa miłość, odrzucenie, stalking (bo tak współcześnie należałoby nazwać poczynania Gumplowicza), tyleż dramatyczne co i teatralne samobójstwo młodego człowieka i późniejsza zmowa milczenia ustalona przez tych, którzy nie chcieli, „aby żadna skaza nie przecięła kryształowości obrazu, uformowanego na miarę ideału kobiety, matki i patriotki, narodowej wieszczki”[7]. Cóż za materiał! I cóż za tragedia…

„Ten dom, nie mający w swoim żywocie żadnego odnotowanego skandalu, żadnej głośnej afery, żadnej wielkiej tragedii, doczeka się dnia, kiedy mimo chłodnego wieczoru otworzą się wszystkie drzwi do mieszkań, rozlegną się krzyki, pojawią się przed szarym budynkiem policyjne mundury i biały kitel lekarza. I zaczną nagle tłoczyć się ludzie na wąskim korytarzu piątego piętra, bo tak w głębi pod zamkniętymi drzwiami małego mieszkania: pokoju ze schludną nowo bieloną kuchenką, gdzie mieszkały dwie Polki, leży oto brocząc krwią, młody mężczyzna, trzymając jeszcze w dłoni, bezwładnie i ciężko odrzuconej na drewniane, czysto wyszorowane deski korytarza – rewolwer. Drzwi, które nie chciały otworzyć się jeszcze przed kwadransem, gdy stukał do nich i kołatał do nich ów młody człowiek, zdający się nie słyszeć stanowczego głosu: – Proszę odejść i nie niepokoić nas więcej! – naraz gdy podbiegała pod nie głośna wrzawa, niespokojne, podniecone głosy, uchyliły się i wyjrzały zza nich dwie blade, przerażone twarze”[8].

Trzecia historia opisana w tej książce jest poświęcona Tadeuszowi Nalepińskiemu i jednej z jego miłości – Marii Janowskiej. Zaraz, kim był Tadeusz Nalepiński? Sam sobie zadałem to pytanie. Był młodopolskim poetą i pisarzem, właściwie zapomnianym już wtedy, gdy w 1983 roku wyszły „Listy do nie kochanych” i zapomnianym i dziś, po przeszło trzydziestu latach (żadnych ocen ani nawet not wydawniczych na Biblionetce). Nalepiński był obiecującym twórcą, obracał się wśród ówczesnej bohemy artystycznej, miał spore ambicje literackie, dużo podróżował i pewnie więcej by osiągnął, gdyby nie nagła śmierć w młodym wieku. Marię Janowską, zwaną Muchą lub Muszką, poznał w 1909 roku. Ta „wiotka dziewczyna – jeszcze nie kobieta – dziecko prawie, przypominała mu jętkę, ważkę tańczącą w słońcu »jednodniówkę na wodzie«”[9]. Po tej znajomości zostało opowiadanie w zbiorze „Śpiewnik rozdarty” nowele oraz trochę listów i pocztówek do Muchy. To szczęśliwie ocalona korespondencja. Otóż Mucha – już wówczas Maria Kwapiszewska – na kilka lat przed swoją śmiercią zwierzyła się, że chciałaby, aby listy Nalepińskiego schowano jej do trumny. Starszą panią udało się nakłonić do zmiany tej decyzji. Przedruk listów trafił do omawianej książki. To świadectwo bogatej osobowości, skoncentrowania na sobie (wydawałoby się, że w tych listach nie ma miejsca dla nikogo innego poza ich nadawcą):

„Więc ty mnie kochasz – po co, za co? Widzisz, to właśnie zwiększa moją »odpowiedzialność«. Dawniej się nad tym nie zastanawiałem. Było mi wszystko jedno. Teraz widzę, że miłość innych to wielka rzecz, że to skarb, ale nie chcę być zbyt bogatym. Ja muszę się wyzwolić z tych dawnych swych upodobań »zawracania głowy« – w imię mojej wolnej pracy myślowej. Strasznie się zaniedbałem w ostatnich czasach. Przyślij mi swoją fotografię. Napisz dużo o sobie i czy mnie kochasz, ale napisz jak zawsze prawdę bez żadnych zastrzeżeń”[10].

„Listy do niekochanych” to zapomniana ciekawostka literacka o zapomnianych historiach miłosnych. Być może czytałem bardziej wnikliwe biografie. Natomiast Krystynie Kotlińskiej nie można odmówić sprawnego pióra, eleganckiego stylu, a przede wszystkim – prawdziwego zainteresowania omawianymi postaciami. Ona nie szuka sensacji, nie ocenia. Raczej próbuje zrozumieć tych, o których opowiada. A opowiada interesująco.

Warto poznać te piękne dawne listy i dawne miłosne dramaty.

[1] Krystyna Kolińska, „Listy do nie kochanych”, Wydawnictwo „Śląsk” 1983, s. 93.
[2] Tamże, s. 95.
[3] Tamże, s. 7.
[4] Tamże, s. 155.
[5] Tamże, s. 155.
[6] Tamże, s. 183.
[7] Tamże, s. 171.
[8] Tamże, s. 170–171.
[9] Tamże, s. 222.
[10] Tamże, s. 249.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1103
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Monika.W 17.09.2016 07:25 napisał(a):
Odpowiedź na: „Listy do nie kochanych” ... | misiak297
Smakowicie wyglądają te odkryte przez Ciebie ciekawostki literackie.
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: