Podróż na kocią łapę
Co nowego i świeżego można napisać o książce, którą przeczytali już chyba wszyscy miłośnicy książek... Rzeczywiście, historia Piscina Molitora Patela wydaje się tak nierzeczywistą, że chłonie się ją jednym tchem i zupełnie zapomina się o tym, że to przecież tylko fikcja literacka.
Co mnie najbardziej wzruszyło? Podejście Pi do kwestii religii i wiary. Gdybym miała, jak on, możliwość wyboru religii, postąpiłabym zupełnie tak samo - z każdej zaczerpnęłabym to, co w niej najpiękniejsze. On widział w każdym wyznaniu coś wartościowego, niesamowitego, ciekawiło i zachwycało go to, co dla nas bywa czymś zupełnie naturalnym. I tu okazuje się, że bycie autsajderem ma też zdecydowanie pozytywną stronę.
Co mnie najbardziej intrygowało? Sam pomysł na niezwykłą historię. Człowiek i tygrys bengalski w jednej szalupie...? Jak to się mogło stać? To było pierwsze pytanie postawione przeze mnie przy pierwszym zetknięciu z książką. I chyba dlatego postanowiłam przeczytać "Życie Pi". Nie lubię bestsellerów, mam wrażenie, że gdy książka jest popularna wśród takiej rzeszy ludzi, to pewnie opisana jest tam jakaś typowa historia miłosna lub fenomenalny kryminał z takim samym jak wszystkie zakończeniem... Tym razem jednak powieść mnie zaskoczyła. A to zdarza się rzadko.
Co mnie najbardziej zaskoczyło? Treść części drugiej, w której Pi podróżuje po Pacyfiku. Sądziłam, że będzie to nudny, monotonny monolog chłopca, który stara się przeżyć na wodach oceanu i w sąsiedztwie dzikiego tygrysa. Tu jednak zaskoczenie - każdy rozdział nawiązywał do innego aspektu tej podróży, ukazywał ją z innej strony. Nawet gdy Y. Martel opisywał chmury na niebie, miało się wrażenie, że się je widzi, że one niedługo zasnują nasze niebo lub właśnie opuszczają horyzont. Kolejną zaskakującą rzeczą jest tak realny i dziwaczny pomysł na całą tę przygodę Pi - autor pomyślał o każdym, najmniejszym nawet szczególe. Kiedy myślałam: jak ten chłopak przeżyje bez słodkiej wody? On znalazł rozwiązanie. Gdy zdałam sobie sprawę, że tygrys bengalski to jedno z największych zagrożeń dla człowieka, Y. Martel przedstawił mi sposób poskromienia tego zwierza. Zupełnie jakby czytał mi w myślach - a co ze sztormem? Proszę uprzejmie, sztorm też można jakoś przeżyć na środku oceanu w łodzi bez wioseł i załogi. To zadziwiło mnie chyba najbardziej i za to składam wyrazy najwyższego uznania autorowi.
Dzięki "Życiu Pi" zaczęłam zupełnie inaczej postrzegać książki obyczajowe, od tej pory poprzeczka dotycząca pomysłowości zawieszona zostaje wysoko i trudno będzie innym autorom doskoczyć do tego poziomu.
Nie żałuję ani jednego dnia poświęconego tej powieści i liczę na więcej takich uczt.
[recenzja opublikowana została na moim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.