"Oddział chorych na raka"
Zamknęła się za mną ta książka i już czuję, że wszystko się gubi i zaciera. A chciałabym to ocalić, zanim pójdę dalej. Tylko, że to jest tak wielka plątanina, że aż trudno zacząć. Myślę, że zacznę po kolei, to będzie łatwiej. Ta książka jest jak symfonia. Ma w sobie jedną główną melodię, która wciąż powraca i wiele drobnych melodii, a każda z nich jest warta tego, żeby o niej coś powiedzieć.
Paweł Nikołajewicz. Ta melodia jest ogromnie smutna. Taka żałosna, rozpaczliwa. Człowiek. Oto człowiek. Człowiek tak bardzo nieświadomy tego, że czyni zło, że jest zły. Człowiek właściwie za życia martwy w swoim człowieczeństwie. I nawet ta choroba go nic nie nauczyła. I nawet te sny nic mu nie powiedziały. To była jakby szansa, którą przegapił. Pozostał martwy, pusty, pozostał narzędziem tej choroby, która zżera jego kraj. Tak bardzo zakłamany. Przekazujący zło dalej- swoim dzieciom. Człowiek mały i marny i jego rak jak przestroga.
Sibgatow i jego miednica. Ta melodia ma mało słów. Cierpienie pokorne i ciche. Dobro nieśmiałe, ale nawet w cierpieniu piękne.
Jefriem Poddujew. Moja najulubieńsza melodia. Jak odszedł bardzo czegoś zabrakło w tej książce. Jefriem to człowiek, który się obudził. Jefriem, to właśnie to pytanie: "Co jest w życiu najważniejsze?". Polubiłam też go bardzo tak po prostu. Jakoś towarzyszyłam mu, jak się przemienił z tego krzykacza, złowrogiego gawrona, który babę miał w każdym mieście i nie było na niego mocnych, w kogoś bardzo mi bliskiego. W kogoś, kto nie zna odpowiedzi, ale bardzo jej potrzebuje. Rozumie, że ona jest najważniejsza,żeby żyć. Jefriem sam w sobie jest tym pytaniem. Co jest ważne? Jesteś silny i mocny, ale nagle to wszystko się kończy. Co jest ważne? Miłość? Ale czym ona jest? Czy wogóle jest? A potem Jefriem umarł. Tak po prostu. Był, tak pełen życia i siebie, tak ważny w tej książce i przestał być. Co się stało z tym bytem? Czy tak po prostu zniknął? Tak jak Mimbla i jej zielone oczy i jej wszystkie kocie zwyczaje. Tu jest właśnie ta zagadka, którą ta książka promieniuje. Nie będziesz żył wiecznie, więc po co żyć? Co będzie dalej? Co jest wogóle ważne?
Diomka i Asia. Takie dwie zupełnie różne melodie, które się spotkały. Tak bardzo lubię to ich spotkanie na korytarzu. On taki grzeczny, nieśmiały i ona jak wulkan. Taki kochany, niemądry, pełen życia. "Kochać trzeba w młodości! W naszym wieku!Miłość jest nasza! I teraz! Nie ma co słuchać jakiś mądrali, że kiedyś coś będzie, albo nie będzie. Jest- miłość!Miłość! Nic więcej!", "Pod szlafrokiem miała tylko koszulkę i piersi i duszę".
Wega. Gwiazda taka piękna, która nie ma dla kogo świecić. Dlaczego tak? Dlaczego takie piękne gwiazdy tak się marnują? Myślę,że wiem dobrze, co ona czuła. "Nie umiała traktować życia lekko ze wzruszeniem ramion. Nie ona. Im wrażliwszy człowiek, tym trudniej mu się zbliżyć z podobnymi sobie". I ten paskud, który zostawił ją, by dalej samotnie świeciła. Ale mam nadzieję, że wrócił.
Szułubin. Też bardzo rozpaczliwa i poruszająca melodia. Pozostał człowiekiem, ale za jaką cenę. Jak czytałam to też czułam się bardzo blisko niego: "Milczałem ze strachu o żonę i dzieci, ze strachu o własne grzeszne ciało. Lecz żona umarła. Ciało stało się workiem gówna, które będzie teraz wypływać przez rurkę w boku. A dzieci wyrosły na ludzi bez serca, sam nie wiem czemu." Taki człowiek przytłoczony tym diabelskim światem, w którym żyje i wobec niego bezradny. Ale ciągle czujący i żywy. Tylko że nie widzi nadzieji już. Sam siebie zdradził, ale przeciez każdy się boi, nie każdy jest tak silny, by zostać bohaterem. Straszna ta Rosja. Taki właśnie śmiertelnie chory kraj. Tylko czym jest ten rak, co go toczy. Skąd on się bierze, co jest tą właśnie diabelską w nim siłą?
I ostatnia melodia, ta najważniejsza. Ta która ma w sobie nadzieję. Ona nie była mi najbliższa, ale też lubiłam ją. Kostogłotow. Tyle go dopadło cierpień. I dziesięć lat łagru, a potem rak. Ale nadzieja została jednak. On był bardzo fajny. Taki pełen i pokory i humoru i jakiejś takiej zawadiackości. Jakiś taki dobry mimo swego wściekactwa. Tak bardzo przez to wszystko przygnieciony, że już sam nie wiedział, czym jest szczęście (ja też nie wiem). On był taki trochę jak dziecko. Niemądry i szczery. I te listy, które napisał i te jego refleksje nad małpką, której niedobry człowiek sypnął w oczy tytoniemi i poszukiwanie kwitnącego uriuku. Ale ja bym ogromnie chciała, żeby takie dobre dziecko zostawało w ludziach. Bardziej bym mogła ich lubić. No i przy okazji Kostogłotowa nie mogę nie wspomnieć o jego przyjaciołach staruszkach i Żuku i Tobiku, bo to też było ogromnie dobre. Kostogłotow jest nadzieją, tak jak nadzieją jest sam Sołżenicyn. Bardzo jestem mu za to wdzięczna, że w tej symfonii znalazło się miejsce dla nadzieji. Po ekstazach i klątwach cierpienia zakwitnie uriuk. A życie odnajdzie się. Może wróci do Wegi, jak zmądrzeje. Niewola się skończy. Odnajdzie życie, bo jest dzielny i zawadiacki. Jak dokładkę chleba.
Nie odchodź dobra książko. Nie gub mi się. Zostań we mnie bardziej. Tyle pytań, tyle osób- melodii (Jeszcze została Doncowa, Wadim, pszczółka Zoja i Lew Leonidowicz). Dlaczego Bóg jest jedyną odpowiedzią, która sie nasuwa. Dlaczego go nie ma. Co się dzieje z bytami, które odchodzą. Jak zrozumieć tą wielką plątaninę, tę niezmierzoną różnorodność i samotność. Żeby się odnalazł, żeby wrócił wybaczyłabym wszystko. To tak, jakby życie zaczęło się na nowo.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.