Dodany: 02.04.2023
|
Autor: Revson
Dla kogoś, kto był w Jugosławii, będzie ta książka ostatnią szansą, aby wrócić do własnych wspomnień: zwiedzić wraz z autorem Sarajewo, przejść się uliczkami Dubrownika, sfotografować w Mostarze... Kto nie był w jednym z najpiękniejszych krajów Europy zajrzy do tego "dziennika podróży" z zazdrością i żalem, że kiedyś nie wpadł na podobny pomysł.
Mostar jest zniszczony, podobnie jak kilkadziesiąt innych miast. Dubrownik - w każdym razie dużą część artyleria niemal wgniotła w ziemię, a w pięknym, zielonym Sarajewie ludzie wycinają kikuty drzew, byle mieć drewno na opał. Z okien bloków, kamienic wystają rury piecyków, pozwalających przeżyć mróz. Na kogoś, kto biegnie po wodę, chleb czekają snajperzy: zginąć można nawet w domu, wychyliwszy się na chwilę z okna. Nikt od dawna nie ryzykuje jazdy na rowerze, a pędzące samochody nierzadko mają postrzelone szyby i karoserie.
Nie ma znaków drogowych, które kiedyś oglądali wędrujący na kartach tej książki Kazik, Zbyszek i Winek, trzej prawnicy z Krakowa. Posiekano te znaki pociskami, zwalono do rowów lub usunięto, aby "przeciwnikowi" utrudnić działania. A przeciwnikiem może być każdy: dla wspieranych przez jugosłowiańską armię Serbów wrogiem jest Muzułmanin, Chorwaci strzelają do Serbów i czasem tylko ktoś rozsądniejszy powie, że żal mu tamtej Jugosławii, do której niszczenia zmusili politycy i fanatycy...
Aż trudno uwierzyć dzisiaj, że kraj, w którym dla zabitych brakuje trumien, dla żywych żywności, w którym wszędzie można zginąć na minie, a po drogach najlepiej poruszać się wozem pancernym mogli zwiedzać rozbawieni, przygadujący sobie przy każdej okazji i popijający dla lepszej kondycji "chodzące za nimi" piwo trzej przyjaciele z Krakowa. Już od pierwszej karty wciągniecie się w książkę błyskawicznie, parskniecie śmiechem czytając o ich przygodach, pozazdrościcie humoru i... odwagi, bo trzeba ją mieć aby na rowerze przejechać kilka tysięcy kilometrów w upale, deszczu lub tunelowych spalinach. Poznacie wspaniałych ludzi, pomagających polskim rowerzystom: aż trudno uwierzyć, że wielu z tych gościnnych gospodarzy może dzisiaj nie być wśród żywych lub uciekło z domów, aby uratować się przed wojną.
Kazimierz Krasny, który tą książką debiutuje, nic nie upiększał po przejrzeniu notatek. Z przymrużeniem oka pisze o kolegach i sobie, o jednej ze swoich rowerowych wypraw, jakich odbyć zdążył wiele i z których nie zamierza zrezygnować.
Wierzy, że jeszcze pospaceruje po urokliwym Stradumie w Dubrowniku, że zajrzy jeszcze do swojej ulubionej kawiarenki, którą na kilka miesięcy przed barbarzyńskim zniszczeniem Dubrownika - żegnał z jakimś podświadomym irracjonalnym, metafizycznym przeczuciem, że już tu nie wróci.
Nie mógł przecież przewidywać, że ulubione przez turystów całego świata miasto - zamienione zostanie w ruinę, zaś on sam wysportowany i tryskający zdrowiem i humorem człowiek... dozna rozległego zawału serca.
A może zabrakło mu właśnie tych rowerowych wojaży i tej ukochanej Jugosławii?
[Wydawnictwo dr-a Andrzeja Abramskiego, 1993]