Wszyscy (nie)uważni czytelnicy moich notek już dawno temu musieli przyuważyć mą manię porównań, ulubiony chwyt recenzyjny, bo nie recenzencki, uciążliwe przywoływanie nazwisk Znanych Pisarzy (Albo ogólnie znanych albo, co snobistycznie cenniejsze, znanych mi!) w kontekście właśnie omawianej książki.
Czasem jestem jednak bezradny jak świeżo narodzona owieczka. A nawet bardziej - jak ludzkie szczenię! Tak, też nie wiem skąd ta grafomania. Jak zwać, tak zwać, w stan konfuzji wprawiła mnie niewielka książeczka, zatytułowana cokolwiek ekstrawagancko.
"Uprawa roślin południowych metodą Miczurina".
Uff.
Oczywiście miałbym kilka typów. Nie takie rzeczy się skrawało i wtłaczało w ramy literatury. Już, już miałem na końcu klawiatury i w najczarniejszych zakamarkach mózgu, sznur nazwisk, polskich i zagranicznych, szczęśliwie każdorazowo się zatrzymywałem: "Nie, to jednak nie to". Bardziej kwestia dalekich powinowactw, atmosfery. Bo akurat takiego gięcia, w tę właśnie stronę, języka czy też bardziej rzeczywistości się nie spodziewałem.
Tak, żadne opisy, z nieufnością przeglądane recenzje i polecanki, nie przygotowały mnie na debiutanckie opowiadania Weroniki Murek. I miałem kilkakrotnie chęć odrzucić, to co czytam, oburzyć się, zapomnieć. I jednak nie było jak.
Naprawdę, nie mogę stwierdzić z ręką na sercu, że nigdy czegoś takiego, czy może w tym stylu, nie czytałem. Ba, tropów mógłbym naprawdę podać wiele. Od niemal stuletnich wprawek w literaturze absurdu, czy też niemożności (literatury? życia?) wywodzącej się od wstrząsająco nudnych notatek Roberta Walsera (jest nazwisko!) po pokumunistyczne obrazy środkowej Europy. Będąc w drodze warto wspomnieć o "małych ojczyznach", choć w fazie bardziej dekonstrukcji niż mitologizowania oraz postmodernistów, starszych (hamerykańskich) i młodszych ((środkowo)europejskich). Tylko po co? Byłyby to jedynie dalekie fantazmaty.
Murek najmocniejsze efekty osiąga za pomocą dialogu. Choć i tu jest pewien paradoks, bo formalnie najbardziej zwarte, w klasycznym znaczeniu (z sokołem noweli itepe) może i jedyne?, jest opowiadanko najmocniej narracyjne, o smutnym panu, który rozjaśnia swe koszmarne życie tańczeniem z brzydkimi kobietami w światłach wieczoru (o tytule tyleż dziwacznym, co sensownym: "Siwy koń w plamy kare"). Pozostałe, na pierwszy rzut oka, są nieposkładane, nie sposób znaleźć w nich logiki, składają się z dialogów pełnych manierycznego słowotoku. Mżna to zwalić na niecodzienność opisywanych zdarzeń (pierwsze zdanie: "O tym, że nie żyje, dowiedziała się ostatnia"), by po chwili zrozumieć: To próba odtworzenia nawet nie tyle codziennej logiki mowy, co życia.
Życie nie jest linearne! Nie jest sekwencją samych ważnych wydarzeń (znowu grafomanię), jest pełne zwyczajnych rytuałów, zapomnianych mikrowydarzeń, gestów, błędów, życiowych i językowych. Przeróżnych pokasływań, chrapnięć, eh i ah zawahania nie tylko wypowiadanych ("eh, o co pani pytała? Nie, nie wiem jak dojść na tę ulicę") ale i myślanych ("ah! ugotować obiad czy zjeść na mieście"). Proza Murek składa się głównie z tych wszystkich zapomnień literatury i sztuki, choć oczywiście nie aż tak banalnych, bo tu już byłoby zbyt.... zwyczajne.
W końcu dochodzę do punktu, który wzbudza me wątpliwości. Przy całym zachwycie ("Dziołcha, jak Tys to poskładała, że mnie fascynuje ten, jednak, paczwork?") lekko nachalna wydaje mi się obecność Absolutu w pierwszych czterech opowiadaniach. Nie, nie jest to Bóg, a już na pewno nie taki, jakiego byśmy się spodziewali, raczej jego (z jakiej litery?) jarmarczne substytuty (ale co jeśli to najpełniejszy obraz Jego?), ale pojawia się. Jeśli nie On sam, to w formie Wątpliwości. Niejednoznaczność tych pojawień podnosi istotność rzeczonych tekstów czy je przytłacza?
Drugim stałym motywem moich tekstów jest pisanie nie tyle o książkach i ich treści, co o mych odczuciach i oczekiwaniach wobec nich. Czyli o sobie.
O! Znowu się udało.
---
Uprawa roślin południowych metodą Miczurina (
Murek Weronika)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.