Dodany: 28.03.2010 17:09|Autor: Anima
Cudzoziemka
Jest stąd i nie jest stąd. Ci ludzie są jej zupełnie obcy, ale jest jedną z nich. Żyje w tłumie, ale osobno. Ma walizkę, torebkę, płaszcz i parasolkę. Paszport i bilet – na pociąg, na samolot, na statek. W jedną stronę, w obie strony. Bilet na samotność... w jedną stronę. Ma ciężką walizkę wypełnioną demonami z przeszłości. I lekki podręczny bagaż, niewielki, wygodny, do którego zapakowała nadzieję. Jest jeszcze parasolka, jej drugie ja. Jej alter ego. „Nigdy nie mam parasola, kiedy jest mi potrzebny, ale bardzo często wędruję z nim w jasne, słoneczne dni”[1]. Jest utkana z paradoksów. Jest Polką. Jest Żydówką. Jest kobietą z przeszłością, ale bez dzieciństwa. Ma płaszcz. Kobieta w podróży nie może obyć się bez płaszcza. Jest dziewczynką w czerwonym płaszczyku, która rozpaczliwie próbuje znaleźć dla siebie schronienie przed gehenną. Schronić się pod parasolem. Być niewidoczną. Jest wczoraj i jest dziś. Jest wczoraj i jest jutro. Jej podróż trwa. Nawet wtedy, gdy nie musi biec do odjeżdżającego pociągu. Jest z Krakowa. Jest z Berlina. Jest z Monachium. Jest z Wiednia.… Jest z getta. Jest dziewczynką w czerwonym płaszczyku… mimo że od gehenny minęły lata. Ma męża i synka. Są „znowu w podróży [z Hiszpanii do Włoch] – bilet na statek kosztował wtedy znacznie mniej niż na samolot – jak zawsze z walizkami i torbami: całym tułaczym dobytkiem. (…) Nasza nowa przyjaciółka potrafiła opowiadać niezwykle interesujące historie. Słuchaliśmy jej zafascynowani. – Teraz państwa opuszczę. Muszę się jeszcze wykłócić z kapitanem, żeby dał mi inną kabinę. Wyobraźcie sobie państwo – dodała oburzona – na statku jest prawie dwa tysiące pasażerów, i akurat ja muszę dzielić kabinę z Żydówką! Proszę to sobie wyobrazić! Ani jednej nocy nie spędzę z tą kobietą! Wiecie państwo, jak strasznie Żydzi śmierdzą! To naprawdę był błąd, że się ich wszystkich nie… W lodowatym milczeniu, które zapada, spojrzeliśmy wzajemnie na siebie. Nagle w oczach damy błysnęła iskierka zrozumienia”[2]. Jest kobietą w czerwonym płaszczyku… która znowu zapomniała parasola. Nie osłoni jej przed nienawiścią i głupotą. Miała szczęście i nie miała szczęścia. Przeżyła. A mogła urodzić się w innym miejscu i w innym czasie. Tak jak ciotka Amelia, o której matka Romy powie, że „miała szczęście”, bo zmarła, zanim przyszedł Hitler. Albo jak dziadek, Samuel Liebling, który zmarł na pół roku przed urodzinami najmłodszego syna. „Tak, teraz pewnie powiecie, że mój dziadek był marzycielem, nieszczęśnikiem, prawdziwym pechowcem. Jednak nie musiał już patrzeć na to, jak później Niemcy spalili jego lokal, nie musiał oglądać tego, co zrobili z jego właścicielem i rodziną. Również los żony i czterech synów został mu oszczędzony. I dlatego, jak by powiedziała moja mama, Samuel Liebling był szczęśliwym człowiekiem”[3].
Jest szczęśliwa? Przeżyła. Ma męża–artystę i syna Jakuba. Ma pasjonującą pracę. Jest malarką. Projektantką scenografii oraz kostiumów dla teatru, telewizji, opery, filmu. Jest szczęśliwa. Ma paszport i bilet. Ma podręczny bagaż wypełniony nadzieją. Są miejsca, do których może wracać. Na przykład do Krakowa, gdzie pragnie poczuć się mniej samotna. Inaczej niż w Niemczech, gdzie z obcymi się nie rozmawia. „W ogóle w Niemczech nie rozmawia się zbyt wiele. Ani na ulicy, ani w sklepach, ani też w kolejce podziemnej. Jeśli ktoś się do was uśmiechnie w tramwaju, możecie być pewni, że albo jest pijany, albo to cudzoziemiec”[4]. Przepaść, która dzieli ludzi, raz jest większa, raz mniejsza. Niezależnie od tego, czy będzie to Kraków czy Berlin, Wiedeń czy Monachium. Czasem wystarczy kilka kroków, czasem uśmiech, aby ją pokonać. Tak jak wtedy, gdy Roma zapomniała parasolki i stała w deszczu na przystanku, w Monachium. Bezbronna, tonąc w strugach ulewy, uśmiechnęła się do obcej kobiety chowającej się pod wielkim parasolem. „W tej samej chwili niebo się rozwarło i stał się cud. Kobieta postąpiła pięć kroków w moją stronę i stanąwszy obok mnie, rozpostarła parasol nad nami dwiema. (…) Aby nie stracić równowagi, objęłam ją rękami w pasie. Stałyśmy tak ciasno splecione, a między nami było tylko ciepło, bliskość i poczucie bezpieczeństwa. (…) Nie puszczaj mnie, nie odchodź – chciałam do niej zawołać. Tymi pięcioma krokami znalazłaś drogę do mego serca. A kto znajdzie drogę do mojego serca, ten pozostaje w nim na wieki”[5]. Tak jak wtedy, gdy przyjechała do Krakowa. Umierała z samotności, czując się tu obcą i nikomu niepotrzebną. Ci, których znała, dawno już odeszli. Ci, którzy przeżyli, wyjechali. Z tymi, którzy zostali, nie miała o czym rozmawiać. Siedziała w jednej z krakowskich kawiarenek i chłonęła widok ukochanego miasta, które było częścią jej dzieciństwa. Nagle w tej otchłani samotności ujrzała światło. Zachwycił ją widok przy sąsiednim stoliku. Dwie małe dziewczynki i ich matka wyglądały jakby wyszły z jakiegoś starego obrazu. Spojrzenie, uśmiech – i między obcymi sobie ludźmi tworzy się nagle nić porozumienia. Tak oto Roma zyskuje nową rodzinę. Takie sytuacje zdarzają się nie tylko w Krakowie. Roma czuje się szczególnie obco w Niemczech. Samotność boli ją fizyczne. Odczuwa ją jako chłód i drżenie. Zawsze trochę marznie psychicznie, zwłaszcza w chłodne dni. Czeka na pustej stacji na swój pociąg. Cięgle w podróży. Kobieta z podręcznym bagażem, do którego zapakowała nadzieję. Nagle ruchomymi schodami zjeżdża kobieta z różą w ręce. „Jest to najpiękniejsza róża, jaką kiedykolwiek widziałam, ciemnoczerwona, niemal fioletowa, prawie granatowa. (…) Uśmiecham się do kobiety. Odwzajemnia uśmiech. – Lubi pani róże. Ja też. Przez chwilę rozmawiamy o kwiatach, uśmiechając się do siebie. (…) Nawet nie umiem tego wytłumaczyć, ale nagle czujemy się dobrze, tak sobie bliskie, nieomal szczęśliwe. Nadjeżdża metro i kobieta z różą znika w drzwiach. (…) Ale zanim drzwi zdążą się zamknąć, kobieta wyciąga jeszcze rękę z różą. – Proszę! To dla pani! W prezencie! Róża jest teraz moja. Od tamtego dnia należy do mojej prywatnej kolekcji klejnotów, podobnie jak parasol z przystanku i inne rzadkie kosztowności…”[6].
Ta książka jest jednym z takich rzadkich klejnotów. Jest jak róża. Poszczególne opowiadania to jej płatki – krótkie, miniaturowe, utkane z delikatnej i zwiewnej refleksji, którą przesycona jest narracja, a przy tym niepozbawione subtelnej ironii, humoru i dystansu, kiedy bohaterka – wrażliwa, dojrzała kobieta – opowiada o swojej przeszłości, o sobie, o bliskich jej osobach. Ale są też ciernie, które wyzierają spoza tragicznych wspomnień i stają się przyczyną neuroz i poczucia wyobcowania. Poszczególne opowiadania wtulają się jedno w drugie, układając się w wielowarstwową opowieść o potrzebie pogodzenia przeszłości i teraźniejszości, a co za tym idzie – o pragnieniu przezwyciężenia samotności i obłaskawienia ran, które mimo upływu czasu ciągle pozostają żywe.
Zabieram tę różę ze sobą. Spoglądam wzruszona na okładkę książki. Na kobietę w czerwonym płaszczu. Muszę jej podziękować, zanim zniknie za drzwiami pociągu, niosąc swoją walizkę i podręczny bagaż wypełniony nadzieją…
---
[1] Roma Ligocka, „Kobieta w podróży”, tłum. Sława Lisiecka, Wydawnictwo Literackie 2002, s. 19.
[2] Tamże, s. 43.
[3] Tamże, s. 62.
[4] Tamże, s. 98.
[5] Tamże, s. 25.
[6] Tamże, s. 100.
(recenzję opublikowałam na moim blogu)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.