Dodany: 28.01.2006 19:26|Autor: dot59
Czy warto czekać na cud?
Połowa lat 70. Małe, spokojne miasteczko, którego rytm życia wyznacza praca miejscowych zakładów chemicznych. Gdzież tu miejsce na cud – w laboratorium oddziału technologicznego? w zatłoczonej kawiarni albo na miejskim basenie? w dostatnio i pretensjonalnie urządzonym mieszkaniu głównego technologa produkcji? a może w ciasnych klitkach zakładowych bloków i hotelu robotniczego? A jednak czekają: Emka i Piotr, których dwuletni związek dogasa, przytłoczony ciężarem nudy i niezrozumienia; Jorga i Marian, przekonani o wyjątkowości pierwszego młodzieńczego uczucia; Iwanka i Leon, których płomienna miłość rozmywa się w krzątaninie wymuszonej życiem nad stan; Darina i Anek, wolne ptaki bez zobowiązań, będące dla siebie tylko przystankiem w drodze do celu... tego subiektywnego „cudu istnienia dla siebie nawzajem”*. Lecz kto z nich potrafi „nie czekać na cud, ale uczynić go samemu”*? Kto poczuje, że „niemożliwe staje się możliwym”*, a kto uzna, że „żyć to znaczy dać z siebie wszystko”*? Dla kogo te prawdy okażą się objawieniem, a dla kogo straszliwym kłamstwem? A może naprawdę „nie ma widać odchylenia od niezmiennej kolejności wiecznie tych samych faz prawa przyrody”*, może każdy związek dwojga ludzi skazany jest na nieuchronne przebycie wszystkich stadiów, z takim naukowym pietyzmem wyszczególnionych przez analityczny umysł Piotra? Jeśli „zakochanie” i „miłość” muszą się skończyć „degrengoladą” i „okropnościami” – czy w ogóle gdziekolwiek na świecie, nie tylko w Usti nad Łabą, może zdarzyć się cud?
Te wbrew pozorom wcale nie proste pytania postawił Páral ponad ćwierć wieku temu w swojej najlepszej i bodaj ostatniej – a na pewno w ostatniej wydanej u nas – książce. Tworzywem jej, podobnie jak poprzednich jego powieści, jest człowiek, jego emocje i jego postawy wobec innych ludzi, a jako narzędzia do obróbki tego tworzywa posłużyły autorowi: quasi-reporterska dbałość o detale oraz szczególna umiejętność spoglądania na te same zachowania i zjawiska niby przez obracający się peryskop, ukazujący je coraz to na innym tle i pod innym kątem widzenia. Ta płynna oscylacja od patosu do czystej przyziemności, od lirycznego ciepła do lodowatego sarkazmu sprawia, że „Cud generalny” wymyka się schematom. Tu nie ma nic niemożliwego; groteska staje się tragedią, dramat psychologiczny kończy się akcentem rodem z komedii kryminalnej, a melodramatyczny happy end przydarza się tam, gdzie się go najmniej spodziewamy. Lecz jakże życiowe jest to pomieszanie gatunków, jak prawdziwi są bohaterowie, z których autor z bezlitosnością zawodowego psychopatologa wydobywa wszelkie niedostatki, kompleksy, obsesje...
Nie wszyscy lubią zastosowaną przez autora technikę narracyjną, w której wewnętrzne monologi poszczególnych postaci – czasem dwóch jednocześnie – mieszają się z głosem zewnętrznego narratora, i choć sama za takową nie przepadam, muszę przyznać, że w tym przypadku absolutnie mi nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, umożliwia czytelnikowi swobodne kursowanie pomiędzy jaźniami bohaterów o skrajnie się różniących profilach psychologicznych: w jednej chwili jesteś bezdusznym i wyrachowanym poszukiwaczem „czystej formy”, w innej pięknością spragnioną mocnych wrażeń, za chwilę zaś zakochanym bez pamięci młodzieńcem, którego cały świat ma na imię Jorga...
A ileż tu lokalnych smaczków, bajecznie oddających atmosferę tej bezpowrotnie minionej czasoprzestrzeni! Lata siedemdziesiąte dawno za nami, Republika Czechosłowacka dawno odeszła w niepamięć, a my jak na barwnym filmie widzimy wnętrze hotelu robotniczego, akademika i kawiarni, towarzyszymy bohaterom przy ladzie delikatesów i na hali produkcyjnej... Jakież to dalekie – i jakie bliskie! A już zaskakująco bliska okazuje się sarkastyczna uwaga, rzucona w myśli przez Piotra: „kult konsumpcji konsumuje przede wszystkim swego wyznawcę – konsumenta”*. Choć w odniesieniu do małżeństwa Jermanów sens tych słów jest doskonale widoczny, czytelnik mający w rękach tę książkę w roku wydania, to jest 1982, gotów był potraktować je jako szyderczy żarcik, tymczasem okazały się one zaiste wizjonerskim strzałem w dziesiątkę. Ćwierć wieku potem wiemy już, że postacie takie jak Iwanka i – do czasu – Leon były tylko forpocztą całej rzeszy zaślepionych nieszczęśników, dla których „awansowanie jest jedyną obroną, w ostatnich zaś latach głównie koniecznością”*, wymuszoną przez „potrzebę posiadania pięknych rzeczy”*.
Moja przygoda z „Cudem generalnym” jeszcze się nie skończyła; otworzę go po raz siódmy za kolejnych parę lat i znów dostrzegę jakąś prawdę, pominiętą przy poprzedniej wizycie w tej krainie generalnego oczekiwania na cud...
---
* Vladimir Páral: Cud generalny”, przeł. Emilia Witwicka, PIW, Warszawa 1982.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.