Dodany: 15.08.2006 17:47|Autor: dot59
Co widzisz w tym lustrze?
Do książek rekomendowanych przez wydawców jako światowe bestsellery podchodzę zazwyczaj z rezerwą, gdyż nieraz już przekonałam się, że ilość sprzedanych do tej pory egzemplarzy równie często bywa odzwierciedleniem li tylko sprawności machiny marketingowej, jak rzeczywistej wartości książki. Zamiast opinii zawodowych specjalistów od windowania na piedestał albo pogrążania owoców cudzej pracy, wolę wówczas wysłuchać zdania ludzi czytających nie z obowiązku, lecz dla przyjemności; chwalą, to lepiej, ale nawet gdy obok pochwał zdarzają się zdania wręcz odwrotne – znaczy, że po daną pozycję warto sięgnąć, bo na pewno nie jest letnia i nijaka. Tak też było i z „Cieniem wiatru”.
Niewiele czasu zajęło mi przekonanie się, że ta książka może się nie spodobać. Jeżeli ktoś nie lubi historii zawikłanych, pełnych tajemnic i nasyconych ekstremalnymi emocjami, i do tego spisanych epickim, rozlewnym stylem – jeżeli ceni raczej umiejętność żonglowania konwencjami i pojęciami, eksperymentowania z językiem, zaskakiwania i prowokowania, niż kreowania nastrojów i żywych charakterów – najprawdopodobniej zniechęci się do lektury, nim odkryje (o ile odkryje) specyficzny urok powieści. Bo ma go ona, bez dwóch zdań! Nie doszukujmy się go jednak w cokolwiek przerysowanej, na poły sensacyjnej, na poły melodramatycznej fabule. Historia młodzieńca uparcie poszukującego śladów zapomnianego autora, którego książki w tajemniczy sposób zniknęły z bibliotek i magazynów z wyjątkiem jednego jedynego egzemplarza, a przy okazji wplątującego się po kolei w dwie romantyczne afery i zatarg z policją, jest tylko tłem służącym ukazaniu ludzkich postaw i zachowań, podsunięciu materiału do przemyśleń.
Hiszpania z czasów wojny domowej i pierwszych dekad dyktatury Franco nie należy do terenów najlepiej znanych polskiemu czytelnikowi; wystarczy jednak znać podstawowe fakty historyczne i uważnie wsłuchać się w przemycane w wypowiedziach bohaterów detale, by poczuć klimat Barcelony sprzed pół wieku i zrozumieć podłoże pewnych zaszłości. Rozpatrując przypadki powieściowych postaci, można natrafić na kilka solidnych wątków psychologicznych, jak: próba analizy wpływu potencjału genetycznego, atmosfery domu rodzinnego i odebranej edukacji na kształtowanie się duszy młodego człowieka, a przez to na jego umiejętność pokierowania swoimi dalszymi losami (Jorge Aldaya, Julian Carax, Miquel Moliner, Fernando Ramos i Francisco Javier Fumero); rola miłości jako czynnika destrukcyjnego (Julian, jego matka, Javier) albo twórczego (Daniel, Fermín); konfrontacja romantycznego (Julian, Daniel) i praktycznego (Fermín, Gustavo) podejścia do rzeczywistości; wreszcie zilustrowana aż nadto wymownymi przykładami (na jednym biegunie rodzina Aldaya, na drugim – Fermín) klasyczna opozycja „mieć czy być”, tu bez cienia wątpliwości rozstrzygana na korzyść tego drugiego.
I wreszcie kardynalny wątek, wychodzący poza „zwykłą” psychologię, dla którego właśnie, podejrzewam, wielu bibliomanów ruszyło do księgarń i bibliotek po „Cień wiatru”: książka i jej wpływ na człowieka. Czy rzeczywiście książka jest w stanie zmienić nasze życie? Jeśli tak, to pod jakimi warunkami? Czy, jeśli „przyjemność czytania, przekraczania tych drzwi, jakie otwierają ci się w duszy, całkowitego poddania się wyobraźni, pięknu i tajemnicy fikcji i języka”* odkrywasz dzięki książce, „która nikogo nie obchodziła”*, a nie jakiemuś ponadczasowemu bestsellerowi, masz także prawo uważać się za wtajemniczonego w świat pisany słowami? I dlaczego akurat ta, a nie inna? Czy dlatego, że „książka jest lustrem i możemy w niej znaleźć tylko to, co nosimy w sobie”*? Czy to my wybieramy swoją książkę życia, czy ona wybiera nas? Próba odpowiedzi na każde z tych pytań mogłaby być materiałem na osobną książkę albo przynajmniej obszerny esej, pełen przekonujących argumentów (lub kontrargumentów). Jeśli więc nawet nie zajmuje nas dramatyczna pogoń za widmami przeszłości po drodze utkanej z ludzkich namiętności i tragedii – nadal istnieje szansa, że doszukamy się na gęsto zadrukowanych stronicach materiału do przemyśleń.
Jeśli chodzi o tzw. kwestie techniczne, to autorowi należy się duży plus za umiejętność tworzenia postaci, niekoniecznie zresztą tylko pierwszoplanowych, bo te pozostające na marginesie akcji albo pojawiające się zgoła epizodycznie – jak don Anacleto czy dozorczyni Aurora – bywają równie albo bardziej plastyczne i wyraziste. Sprzyja temu doskonała indywidualizacja języka; tu brawa dla pary tłumaczy, którzy pragnąc dochować wierności intencjom autora, musieli się zmierzyć z kilkunastoma stylami wypowiedzi, różniącymi się diametralnie pod względem konstrukcji zdań i zasobów słownictwa!
Na osobną wzmiankę zasługuje tu Fermín, który znacznie bardziej niż Daniel czy nawet sam Carax jest dowodem kreatywności autora, a równocześnie idealną, wręcz podręcznikową ilustracją maksymy: „nie sądź po pozorach”. Pozory to jego szata zewnętrzna; sponiewierany żebrak? domorosły filozof? uliczny heros? zblazowany bon vivant? a może, jak chce inspektor Fumero, rzezimieszek i oszust? Każdą z tych ról potrafi zagrać równie dobrze, jeśli tylko jest na nią zapotrzebowanie – ale w gruncie rzeczy jest najzwyklejszym pod słońcem poczciwym człowiekiem, marzącym o miłości i stabilizacji, nietracącym ducha nawet w obliczu poważnych zagrożeń, niosącym pomoc nie tylko tym, od których sam doznał dobroci, ale i tym, którym nie jest nic winien i którzy niczego odeń nie oczekują… Od pierwszych chwil, kiedy wkroczył na arenę wydarzeń, wydawał mi się jakiś znajomy. I nie musiałam długo szukać w pamięci: toż to duchowy brat Jemioła, przedziwnego łazika wciąż wchodzącego w drogę profesorowi Wilczurowi**! Taki sam szczególny styl wypowiadania się, taki sam – na poły pobłażliwy, na poły cyniczny – stosunek do świata, ta sama umiejętność przybierania masek przykrojonych na potrzeby sytuacji – i to samo wrażliwe, przenikliwe wnętrze, tyle że u Fermína mniej poranione… Trudno przypuszczać, by Zafón skopiował swego bohatera z dzieła starszego o kilkadziesiąt lat (i nawet w swoim kraju nieszczególnie popularnego) polskiego pisarza; znacznie bardziej prawdopodobne, że po prostu postacie takie egzystują i w realnym życiu, a jeśli mają szczęście napatoczyć się człowiekowi myślącemu i sprawnie operującego piórem, od czasu do czasu trafiają do literatury…
Podsumowując swoje wrażenia, nie stoję po stronie tych, którzy w „Cieniu wiatru” dostrzegają tylko sensacyjno-romantyczny kicz, ani tych, dla których jest on epokowym wydarzeniem w literaturze. Uważam natomiast, że jest to książka dobra i wartościowa, choćby przez swoją wielowarstwowość, pozwalającą równocześnie kilku nieco odmiennym grupom czytelników odnaleźć to, czego w lekturze szukają: tym przygodę, tamtym wzruszenia, owym szczyptę prawdy psychologicznej, innym materiał do zastanowienia się nad rolą książki w swoim życiu…
---
* Carlos Ruiz Zafón – „Cień wiatru”, przeł. Beata Fabjańska-Potapczuk i Carlos Marrodán Casas, wyd. Muza SA, Warszawa 2005.
** Tadeusz Dołęga-Mostowicz – „Znachor”, „Profesor Wilczur” (wydanie obojętne).
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.