Dodany: 15.12.2010 11:26|Autor: in_dependent

Kłak lumpoproletariusza


Czasami mam niebywałą ochotę na dobry kryminał. Tak, dobrze zrozumieliście. Mam przemożną ochotę na niegdyś pogardzany gatunek literacki, określany mianem prostego, proletariackiego, wulgarnego (typowego dla vulgusu). Ostatnio też miałam taką chęć. I chociaż pragnienia literackie zwykle duszę w zarodku, to temu pozwoliłam się rozwinąć. Na chęci się nie skończyło, a ja byłam świadkiem niebanalnego śledztwa.

Zaczęło się bardzo niewinnie. Głównego bohatera spotkałam po raz pierwszy w szpitalu. Szpital ten, poza niezliczoną liczbą zalet, miał także specjalizację - psychiatryczną - a nasz protagonista nie był tam bynajmniej lekarzem (ani pielęgniarzem, sanitariuszem, gościem etc.). Był najzwyczajniejszym w świecie wariatem. W dodatku wariatem zwolnionym na podstawie amnestii dla pacjentów. Potem już tylko mignął mi na autostradzie i zniknął w czeluściach domu swojej siostry oraz jej niedawno poślubionego męża. Barcelona nie jest jednak tak duża, jak zawsze myślałam, więc odnalazł się szybko w "Powierniku Pań" - ekscentrycznym acz tanim salonie fryzjerskim, zapewniającym wszystko to, co w tej branży jest najważniejsze: plotki, sensacje, a przy tym anonimowość oraz niedoświadczoną obsługę w cenie.

Wtedy dostałam pstryczka w ucho, a zaraz potem kuksańca w bok. Bolało i solidnie mnie zdenerwowało. Przede wszystkim dlatego, iż zostałam wzięta z zaskoczenia.

Nasz bohater, fryzjer-samouk, świr i przestępca, okazał się absolutnie nie-tym-który-morduje. By mnie całkowicie pogrążyć, wcielił się bowiem w postać (notabene - pasującą do niego jak pięść do oka) samozwańczego detektywa. Rozpoczął własne śledztwo. Prawie jak Sherlock Holmes. Albo Erast Fandorin. Albo obaj. (Albo obaj, razem, złączeni we wspólnym uścisku w zimnej krainie złoczyńców - Skandynawii).

A to wszystko, chciałoby się rzec, przez kobietę. Ivet, jej długie nogi, zalotne spojrzenie i nieziemska uroda wkroczyły w marną pseudo-fryzjerską egzystencję właściwie po prośbie. Wieczorem prośba została zaakceptowana, a fryzjer - na chwilę przypominając sobie swą prawdziwą naturę - włamał się do dużego biurowca i ukradł niebieską teczkę. Wszystko w ramach całkowicie legalnej akcji (jak twierdziła Ivet) na zlecenie właściciela biurowca. Niestety, z pozoru niewinna sprawa musiała się pogmatwać i przerodziła się w szukanie sprawcy biurowego morderstwa. Nasz bohater - pierwszy i jedyny podejrzany - został tym samym zmuszony do przekwalifikowania się w zmyślnego detektywa.

Detektyw-lump powoli drążył problem, natrafiając na coraz to nowe dziwaczne fakty. W tym samym czasie Mendoza cały czas mnie łaskotał. Bezkarnie doprowadzał mnie do histerycznego śmiechu, oszukiwał mą spostrzegawczość, a następnie wywodził mnie na manowce, na pobocze autostrady tuż obok psychiatryka, do domku na przedmieściach Barcelony, na który napadła grupa Murzynów czy wreszcie na krzesło salonu fryzjerskiego, pod działającą jeszcze elektryczną suszarkę. Tam fundował mi trwałą ondulację prostowaną żelazkiem na gorąco, a zamiast wytwornego koka - irokeza.

A po tym wszystkim nie tylko zostawiłam napiwek, ale mam jeszcze ochotę do niego wrócić!

Nic więc dziwnego, że Edgar Keret to przy Mendozie zwyczajny, stonowany pisarz, potulny baranek, autor nudnych opowiadań. Zaś Hiszpania z "Przygody fryzjera damskiego" nokautuje Keretowski Izrael w kategorii: Psychuszka polityczna.

Wnioski? Chociaż "Quentin" Mendoza nas wymęczy, przemiele, wypluje i podepcze, to i tak będziemy chcieli jeszcze.

Ale pewnie znajdą się i tacy, którzy wolą od hiszpańskiego, żelowo-upiętego fryzu nasz lokalny, ekstrawagancki kołtun staropolski.



[Tekst opublikowałam wcześniej na swoim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1401
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: